ON PRZYSZEDŁ… BO KOCHA

newsempire24.com 1 dzień temu

PRZYSZEDŁ, BO KOCHA

Wojciech przeprowadził się do wsi Podgórze z sąsiedniego powiatu. Na początku zamieszkał w starym domku, który dostał od dalekiej krewnej — tymczasowo, dopóki nie wybuduje własnego. Pewnego wieczoru, gdy przybijał ostatnie deski na werandzie, zauważył ją — smukłą, elegancką kobietę o miejskim wyglądzie, która szła od przystanku. Jadwiga. Tak nazywała się jego sąsiadka.

— Piękność… I jaka duma w niej — pomyślał. — Prawdziwa kobieta.

Po kilku dniach spotkał ją pod wiejskim sklepem. Nie owijał w bawełnę:

— Ty jesteś Jadwiga, pytałem u sąsiadów. A ja jestem Wojciech. Poznajmy się?

Zarumieniła się, ale w środku promieniała — taki mężczyzna zwrócił na nią uwagę! Wojciech nie odpuszczał, więc zaczęli się spotykać. Rok później podsunął jej pudełeczko z pierścionkiem…

Minęło wiele lat. Dziś Jadwiga ma pięćdziesiąt osiem, Wojciech — o trzy mniej. Mieszkają we dwoje w ciepłym domu z nową werandą. Syn — dawno dorosły, wyjechał do innego województwa, żyje z własną rodziną. Wychowują wnuczkę — pięcioletnią Zosię, jedyną i ukochaną.

Tego dnia Jadwiga czekała na Wojciecha z pracy. Był w polu — wiosenny siew dobiegał końca. Ugotowała barszcz, nakryła do stołu i zamyśliła się przy oknie:

— Coś mój Wojciech się spóźnia… Obiecał, iż dziś skończą.

Siedząc przy framudze, zanurzyła się we wspomnienia. Dzieciństwo miała ciężkie. Urodziła się w licznej rodzinie — sześcioro dzieci, ona była najstarsza. Domek maleńki, w środku — rodzice, babcia od ojca i hałaśliwa gromadka maluchów. Rodzice od rana do nocy w pracy, a Jadwiga z babcią — przy gospodarstwie.

Gdy opowiadała o tym wnuczce, ta nie rozumiała:

— Babciu, a w co się bawiłaś, jak nie było zabawek?

— W cokolwiek, Zosiu… kamyki, patyczki, szmatki…

Nie kontynuowała — wnuczka była jeszcze za mała, by to pojąć.

Ojciec Jadwigi był stolarzem — złote ręce, często go wynajmowano. Płacili nieźle, ale wieczorem na stole musiała stać butelka. Wracał wesoły, matka burczała, ale dzieci nie krzywdził, wręcz przeciwnie — był czuły.

Choinki w ich domu nie ustawiano. Pierwszą ubraną choinkę Jadwiga zobaczyła w szkole. Tam było naprawdę magicznie i radośnie.

Gdy zmarł ojciec, Jadwiga miała zaledwie dziewięć lat. Dwa miesiące później odeszła babcia. Matka została sama z sześciorgiem dzieci. Sąsiedzi pomogli z pogrzebami, ale życie stało się nie do zniesienia.

— Mamo, jak my teraz będziemy? — szepnęła Jadwiga.

— Nie wiem, córeczko… Ale będziemy. Gdzie się podziejemy?

Dzieciństwo się skończyło. Jadwiga stała się nianią dla młodszego rodzeństwa, gotowała, sprzątała, karmiła maluchy. Marzenia o przyjaciółkach, zabawach — odeszły w niepamięć. Lato było lżejsze: ogród, gospodarstwo — ciężko, ale oswojone.

Gdy Jadwiga miała dziesięć lat, spadła z stodoły — sięgała po siano i poślizgnęła się. Ręka uległa poważnemu uszkodzeniu. Lekarze próbowali przywrócić sprawność, ale palce już nigdy nie wróciły do normy. Wiele czynności stało się trudnych. Nauka szła opornie, ale się starała.

Po ósmej klasie wysłano ją do technikum. Tam w końcu poczuła się szczęśliwa. Przyjaciele, szacunek, chwalili ją za pracowitość — szczególnie w krawiectwie.

— Jadwiga, złotko! Patrzcie, jak równo jej wychodzi!

Jechała choćby z grupą za granicę — jako jedna z najlepszych. Na wakacje wracała z prezentami: ubrania dla rodzeństwa szyła sama. Rzadko coś robiła dla siebie, głównie dla swoich.

Na drugim roku zakochała się w Pawle. Dobry, radosny, troskliwy. Spotykali się, marzyła o ślubie. Ale matka była bezlitosna:

— Jakie zamążpójście? Z tą ręką nikomu nie jesteś potrzebna… Samotność to twoja dola.

Słowa wbiły się w serce. Związek z Pawłem powoli się rozpadł. Po szkole Jadwiga znalazła pracę, ale po paru latach wylądowała na zwolnieniu. Wróciła do wsi.

A tam pojawił się on — Wojciech. Wysoki, przystojny, pracowity. Wybudował dom, osiedlił się niedaleko. I zauważył Jadwigę…

I zaczęło się na nowo — tym razem prawdziwie. Nie przejmował się różnicą wieku. Nie przerażała go jej dusza ze szramami ani chora dłoń. Po prostu kochał.

Syn wyrósł na dobrego, mądrego człowieka. A teraz cieszy ich wnuczka.

Tego wieczoru, gdy barszcz już niemal stygł, Jadwiga ujrzała go przez okno. Wojciech szedł zmęczony, ale uśmiechnięty.

— No, kochanie, koniec! Siew zakończony! Teraz trochę odpocznę — powiedział, wchodząc.

Poprawiła mu kołnierzyk, objęła. A on patrzył na nią tak, jak wiele lat temu. Z miłością…

Idź do oryginalnego materiału