„On nigdy nie zostanie moim zięciem!” — o tym, jak babcia niszczy moją rodzinę.

polregion.pl 4 dni temu

„On mi nie jest zięciem — i nigdy nie będzie!” — jak babcia niszczy moją rodzinę

Od pierwszego wejrzenia go nie polubiła. choćby imienia nie wymawia — tylko „tamten” albo „ten twój”. Prosiłam już dziesiątki razy, żeby się nie wtrącała, ale babcia ma swoje zdanie na wszystko. „Gdyby był porządny, dawno by się ożenił. Dziecko jest, a ślubu nie widać!” — powtarza jak mantrę. Zero szacunku dla niego — z goryczą opowiada 26-letnia Kinga z Poznania.

Z Krzysztofem są razem od ponad dwóch lat. Najpierw tylko się spotykali, a gdy Kinga zaszła w ciążę, postanowili zamieszkać razem. Krzysiek nie uciekł, nie spanikował — wręcz przeciwnie, oświadczył się. Ale pech chciał, iż wszystko potoczyło się nie tak: najpierw trafiła na leżenie, potem on miał kłopoty w pracy. O ślubie nie było mowy.

Mieszkali u babci Kingi — w trzypokojowym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty na Wildzie. Mieszkanie należało do niej, ale od dzieciństwa byli tam zameldowani Kinga i jej mama. Od niedawna — także Krzysztof. Gdy urodziła się córeczka, przestrzeni było jeszcze mniej, ale miłość ich łączyła.

W USC wciąż nie stanęli. Najpierw przez zdrowie, potem przez codzienność. Ale Krzysiek mówił: „Chcę, żebyś miała prawdziwe wesele. Żeby były pierścionki, suknia, tak jak marzyłaś”. Chciał uzbierać pieniądze i zorganizować prawdziwe wesele, a nie tylko podpisać papier.

Wtedy babcia — Wanda Stanisławowa — zaczęła wojnę. Jej zdanie było jasne: dopóki nie ma ślubu — nie ma męża. Choć Krzysztof nigdy nie odtrącił ani Kingi, ani dziecka, babcia widziała w nim „nicponia”. Twierdziła — gdyby chciał, dawno by to załatwił. A formalności, według niej, wszystko zmieniają.

Gdy Krzysiek stracił pracę, babcia nie dawała mu spokoju. Nazywała go leniem, darmozjadem, „chłopcem bez kręgosłupa”. W domu było mu tak ciężko, iż przyjął się, gdzie się dało — byle tylko stamtąd wyjść. Praca ciężka, grosze płacą, ale szuka czegoś lepszego.

Mama Kingi — spokojna kobieta, nie wtrąca się w sprawy młodych — choćby ona przyznaje, iż Wanda Stanisławowa przesadza. Wtrąca się, narzuca, krytykuje. A młodzi i tak mają pod górkę.

Przyjaciółka Kingi od miesięcy radzi, żeby się wyprowadzili. choćby proponowała tymczasowy kąt u siebie. Ale Krzysiek zarabia nieregularnie, a wynajem to połowa ich budżetu. Na opłaty może by starczyło, ale jak żyć za resztę?

— Czekamy — mówi cicho Kinga. — Myśleliśmy, iż niedługo się ułoży. A potem stało się to. Wyszedł wieczorem z kumplami. Obiecał wrócić przed jedenastą. Dwunasta — nie ma. Pierwsza — cisza. Dzwonię, martwię się. Babcia wszystko widziała. Wrócił nad ranem, pijany. Tłumaczył się, przepraszał. A babcia… Nie wytrzymała. Wrzasnęła, wyrzuciła go. Powiedziała: „Mieszkanie moje — mam prawo! Jeszcze raz cię zobaczę — wezwę policję!”

Od tamtej pory Krzysiek mieszka u kolegi. Codziennie dzwoni do Kingi, tęskni za córką. Mówi, iż szuka rozwiązania. Obiecuje znaleźć mieszkanie, zabrać je do siebie. Ale na razie to tylko słowa. Ani grosza, ani możliwości.

A Kinga miota się między młotem a kowadłem: z jednej strony ukochany, z drugiej dach nad głową. Babcia nie ustępuje. Jej zasady w jej domu — niepodważalne.

Ale czy ma prawo niszczyć czyjąś rodzinę tylko dlatego, iż nie pasuje do jej wzorca? Czy pieczątka w dowodzie to miara miłości i odpowiedzialności? Czy dla formalności warto odbierać dziecku ojca, a kobiecie oparcie?

Kinga nie wie, co robić. Wyboru nie ma. Pieniędzy nie ma. Nadzieja tylko w mężu. Ale i on ma puste ręce.

I tak siedzi nocami, patrząc na puste miejsce, gdzie leżał jego plecak, i pyta siebie: „Może jednak nie ten człowiek? Może babcia ma rację?”

A może po prostu ktoś tak bardzo chciał mieć rację, iż zniszczył to, co budowała miłość.

Idź do oryginalnego materiału