Okres przemiany

newskey24.com 1 miesiąc temu

Wieczorem Bożena wracała do domu zmęczona i wyczerpana. W jednej ręce niosła torebkę, w drugiej – siatkę z zakupami. Nogi plątały się jak sznurki. Chciało się jej usiąść na chodniku i nie ruszać. Ale w domu czekał Maks. Syn. Jedyny sens jej życia. Gdyby nie on, dawno przestałaby istnieć.

Jedni rodzą się ze srebrną łyżką w ustach – wszystko układa im się łatwo i gładko. Inni, jak Bożena, są skazani na wieczne cierpienie. W drugiej klasie liceum, na urodzinach koleżanki, poznała chłopaka dwa lata starszego. Wydawał się jej dorosły, silny, nie uznawał żadnych zasad. Zakochała się bez pamięci.

Bożena nie była pięknością, ale ładną dziewczyną, jak wszystkie w jej wieku. Oczy szare jak popołudniowe niebo, proste kasztanowe włosy, zgrabna figura z zaokrągleniami tam, gdzie trzeba.

W styczniu mama trafiła do szpitala z zapaleniem płuc. Mieszkanie należało teraz do Bożeny i jej chłopaka. Wtedy właśnie stało się to, co przytrafia się niedoświadczonym dziewczynom w wieku siedemnastu lat. Uległa namowom, obietnicom i słowom miłości, które tak łatwo wypowiadają zakochani.

Kiedy zorientowała się, iż jest w ciąży, pobiegła do niego.

„A ja tu jaki ojciec? Spójrz na mnie. Poszukaj sobie innego frajera…” – rzucił i zniknął z jej życia tak samo nagle, jak się w nim pojawił.

Co teraz? Z kim się podzielić tym ciężarem? Czas mijał, a Bożena nie mogła się zebrać, by powiedzieć mamie.

Nadeszła wiosna, czas na lżejsze ubrania. Bożena stała przed lustrem, próbując zapiąć dżinsy na zaokrąglonej talii. Bluza też nie schodziła się na piersiach.

„Trochę przytyłaś” – usłyszała za sobą głos mamy. Bożena drgnęła. Mama obróciła ją do siebie i przyłożyła dłoń do ust.

„Od kogo? Który miesiąc? Dlaczego milczałaś?” – zaszeptała.

Mama krzyczała, upokarzała ją, biegała za płaczącą Bożeną po mieszkaniu z ręcznikiem w dłoniach. Potem siedziały na kanapie, przytulone, i płakały razem. Na aborcję było już za późno.

Bożena zdała maturę, ale na studia się nie wybrała. Pod koniec września urodziła ślicznego chłopczyka, w którego twarzy było coś z lekkoducha, który ją porzucił.

Gdy syn podrósł, mama przez znajomą załatwiła Bożenie pracę w spółdzielni mieszkaniowej. Nie znosiła tej roboty. Ludzie tylko narzekali, żądali, grozili. Głowa pękała. Za dodatkowe pieniądze sprzątała wieczorami biura i korytarze wydeptane dziesiątkami butów. Syn rósł, trzeba go było ubrać, opłacić przedszkole.

Maksymilian był spokojnym chłopcem, nie sprawiał kłopotów. Bożena odmawiała sobie wszystkiego, tylko on nigdy nie czuł się pokrzywdzony – ani miłością, ani zabawkami.

Kiedy poszedł do szkoły, mama ciężko zachorowała i po ośmiu miesiącach zmarła. Bożena wzięła kolejną pracę – sprzątanie w pobliskim biurze. Mycie podłóg to jeszcze nic, ale okna, bałagan po remoncie… Wracała do domu bez sił.

A potem syn wpadł w wir dorastania. Stał się opryskliwy i zamknięty. Odsuwał się od pytań o szkołę, odpowiadał szorstko. Bożena wiedziała, iż trzeba go pilnować – łatwo wpaść w złe towarzystwo. Ale wracała późno, wystarczało jej sił tylko na prostą kolację i pytanie: „Jak w szkole?”.

Ostatnio zauważyła u Maksa zadrapania na twarzy, siniaki na rękach. Mówił, iż to z wuefu, iż się potknął…

Aż pewnego dnia zobaczyła go z dziewczyną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wyglądała tak… dziwnie. Czarna bluza o kilka rozmiarów za duża, szerokie spodnie, różowe włosy i kolczyk w nosie. Może to dobra dziewczyna, tylko moda taka. Ale nie wszystkie tak się ubierają.

Próbowała z nim porozmawiać, ale jak zwykle burknął i zamknął się w pokoju. Co robić? Postanowiła, iż trzeba to przeczekać jak chorobę. Krzykiem niczego nie osiągnie. Ale serce bolało. Całe dnie sam w domu. Czyżby powtarzał jej błędy? Albo coś gorszego?

Szła z pracy, ledwo powłócząc nogami, próbując przez liście drzew dostrzec światło w oknach mieszkania. Ciemne prostokąty okien nie pozostawiały wątpliwości – Maksa nie ma w domu.

Wchodziła po schodach, patrząc w ziemię, kołysząc głową jak zaprzęgnięty koń. Rączki siatki wpijały się w palce – najlepiej rzucić. Ledwie zdążyła przytulić się do ściany, gdy obok przemknął Igor, kolega Maksa.

„Igor!” – zawołała. „Dokąd tak pędzisz?”

Chłopak zatrzymał się dopiero kilka stopni niżej. Przez chwilę się wahał, wreszcie podszedł.

„Ciotko Bożeno…” – złapał oddech. „Myślałem, iż mi się wydaje… Maksa nie ma. To znaczy, jest z nimi…”

„Mów wreszcie! Gdzie on jest?”

„Przypadkiem podsłuchałem… Ta jego dziewczyna, Kasia, namówiła go, żeby przeskoczył z dachu na dach. Jak zrobi, to znaczy, iż ją kocha. A koledzy mieli nagrać. Biegłem go ostrzec, ale… Chyba widziałem go z tamtymi.”

Rzucił się w dół.

„Igor!” – krzyknęła za nim, ale w dole już zatrzasnęły się drzwi.

Rozwarła palce. Ciężka siatka spadła, zawartość rozsypała się po schodach. Pękła torba z mlekiem – białe stróżki spływały po stopniach.

Drzwi jednego z mieszkań otwarły się. Wyszedł młody mężczyzna. Zobaczył zdezorientowaną Bożenę, rozrzucone zakupy, pochylił się, by je zbierać.

„Co się stało? Ktoś panaMężczyzna pomógł jej zebrać zakupy, ale Bożena wiedziała już, iż najważniejsza walka dopiero przed nią – walka o serce syna i nowy początek.

Idź do oryginalnego materiału