Marta szła do domu zmęczona i wyczerpiona. W jednej ręce niosła torebkę, w drugiej – siatkę z zakupami. Nogi plątały się ze zmęczenia. Chciało się jej usiąść na chodniku i nie ruszać. Ale w domu czekał Kuba. Syn. Jedyny sens jej życia. Gdyby nie on, dawno by już zakończyła to bezwartościowe istnienie.
Jedni rodzą się z pieniędzmi w kieszeni – wszystko układa się im łatwo i przyjemnie. Inni, jak Marta, rodzą się po to, by cierpieć. W drugiej klasie liceum, na urodzinach koleżanki, poznała chłopaka dwa lata starszego od siebie. Wydawał jej się dojrzały, silny, nie uznawał żadnych zasad. Zakochała się bez pamięci.
Marta nie była pięknością, ale miała urok, jak każda młoda dziewczyna. Szare oczy o szczerym spojrzeniu, proste kasztanowe włosy, ładnie zarysowane usta, smukła sylwetka z zaokrągleniami tam, gdzie trzeba.
W styczniu jej matkę zabrano do szpitala z zapaleniem płuc. Mieszkanie zostało do jej dyspozycji… i właśnie wtedy stało się to, co często zdarza się niedoświadczonym dziewczynom w wieku siedemnastu lat. Dała się namówić na obietnice miłości, które tak łatwo rzucają zakochani.
Gdy zorientowała się, iż jest w ciąży, pobiegła od razu do niego.
– A co ja mam z tym wspólnego? Z jakiej racji miałbym być ojcem? Spójrz na mnie. Poszukaj sobie jakiegoś frajera… – rzucił i zniknął z jej życia tak nagle, jak się pojawił.
Co teraz? Z kim się poradzić, komu się zwierzyć? Czas mijał, a Marta nie mogła się przemóc, by powiedzieć matce.
Nadeszła wiosna – czas lżejszych ubrań. Marta stała przed lustrem, próbując zapiąć dżinsy na poszerzonej talii. Bluzka też nie domykała się na piersi.
– Chyba trochę przytyłaś – usłyszała za sobą głos matki. Drgnęła zaskoczona. – Chodź no tutaj… – Matka odwróciła ją do siebie, westchnęła ciężko i przycisnęła dłoń do gardła.
– Od kogo? Ile czasu? Dlaczego milczałaś?! – zaczęła lamentować.
Matka krzyczała, upokarzała ją i goniła po mieszkaniu z ręcznikiem w ręku, gdy Marta szlochała. Potem siedziały na kanapie, przytulone do siebie, i płakały razem. Na aborcję było już za późno.
Marta zdała maturę, ale nie poszła na studia. Pod koniec września urodziła ślicznego chłopczyka, w którego twarzy odbijały się rysy jej lekkomyślnego i nieodpowiedzialnego ukochanego.
Gdy syn podrósł, matka przez znajomą załatwiła Marcie pracę w administracji osiedla. Praca jej nie podobała się. Mieszkańcy wiecznie narzekali, czegoś żądali, grozili. Od nadmiaru obowiązków kręciło się w głowie. Za dodatkowe pieniądze sprzątała jeszcze wieczorami biura i zadeptane korytarze. Kuba rósł – trzeba było go ubierać, płacić za przedszkole.
Chłopiec był spokojny, nie sprawiał problemów ani matce, ani babci. Marta sobie wszystkiego odmawiała, tylko on nigdy nie czuł się pozbawiony ani miłości, ani troski, ani zabawek.
Gdy Kuba poszedł do szkoły, matka poważnie zachorowała i osiem miesięcy później umarła. Marta wzięła kolejną dodatkową pracę – sprzątanie w pobliskim biurze. Mycie podłóg to nie problem, ale trzeba było też umyć okna, posprzątać po remoncie. Wracała do domu bez sił.
Potem syn wszedł w wiek buntu. Stał się drażliwy i zamknięty w sobie. Odganiał się od pytań o szkołę, opryskiliwie odpowiadał. Marta rozumiała, iż trzeba mieć go na oku. Łatwo mógł wpaść w złe towarzystwo. Ale wracała do domu zmęczona, ledwo starczało jej sił na prostą kolację i pytanie, jak było w szkodzie.
Ostatnio zaczęła zauważać u Kuby zadrapania na twarzy, siniaki na rękach. Mówił, iż to na wuefie, iż się przewrócił…
Aż pewnego dnia zobaczyła go z dziewczyną. Samo w sobie nic złego, ale wyglądała dziwnie – czarna bluza o trzy numery za duża, szerokie spodnie, różowe włosy i kolczyk w nosie. Może była w porządku, to tylko moda. Ale nie wszystkie dziewczyny tak się ubierają…
Próbowała z nim porozmawiać, ale jak zwykle burknął i zamknął się w swoim pokoju. Co robić? Uznała, iż to pierwsze uczucie trzeba przeczekać, jak chorobę. Zakazami i awanturami niczego nie osiągnie. Ale serce bolało. Całe dnie był sam. Żeby tylko nie powtórzył jej błędów albo nie zrobił czegoś gorszego.
Szła z pracy, ledwo powłócząc nogami, próbując przez młode liście drzew dostrzec światło w oknach ich mieszkania. Czarne prostokąty okien nie pozostawiały wątpliwości – Kuby nie było w domu.
Marta ciężko wchodziła po schodach, patrząc pod nogi i kiwiąc opuszczoną głową, jak koń ciągnący wóz. Rączki siatki wrzynały się w palce – miałWtedy drzwi się otworzyły i Kuba stanął w progu, a w jego oczach zobaczyła tę samą niepewność, którą czuła ona sama – i wtedy zrozumiała, iż najważniejsze jest to, by być obok niego, bez względu na wszystko.