Oko na Maroko

ttg.com.pl 5 dni temu
Fot. Leszek Nowak

A tym turystycznym okiem Maroka jest Marrakesz. Dla jednych – kwintesencja orientalnej magii, dla innych – najpiękniejszy chaos, jaki można sobie wyobrazić.

Gdyby wierzyć hollywoodzkim filmom, to miejsce, gdzie każda uliczka prowadzi do tajemniczego pałacu skrywającego lampę Aladyna. W rzeczywistości jednak, zamiast magicznych dywanów, częściej spotkasz motocykl sunący przez wąską uliczkę, a zamiast czarodzieja – taksówkarza, który z pewnością zna kilka sztuczek, choć raczej nie tych z „Baśni tysiąca i jednej nocy”.

Hollywoodzki mit to Marrakesz jako brama do Orientu

Nie sposób nie zacząć od tego, jak Marrakesz funkcjonuje w wyobraźni masowej. To miasto – dzięki filmom, reklamom i modowym sesjom – stało się synonimem egzotyki, luksusu i przygody. W produkcjach filmowych bohaterowie przemierzają medynę, mijając tłumy uśmiechniętych handlarzy, korzystają z masaży olejkiem pomarańczowym na tarasie z widokiem na góry Atlas, a wieczorem tańczą przy magicznych dźwiękach na dachu riadu. Każda scena tonie w złotym świetle, a powietrze pachnie różą, szafranem i odrobiną przygody. A rzeczywistość? Cóż, powietrze rzeczywiście pachnie – choć nie zawsze różą, a złote światło popołudnia potrafi być równie piękne, co bezlitosne. W Marrakeszu słońce nie tylko muska skórę, ale potrafi ją przypiec do czerwoności, a olejek pomarańczy, choć wonny, kosztuje czasem tyle co perfumy w Paryżu. I choć na dachu riadu można zatańczyć, to raczej z radości, iż udało się wrócić z medyny w jednym kawałku i nie z zupełnie pustym portfelem.

Między magią a motocyklami

Pierwszy szok przeżywa się już po wyjściu z lotniska. Marrakesz wita podróżnych paletą barw, zapachów i dźwięków, które zderzają się ze sobą niczym skutery na skrzyżowaniu bez sygnalizacji. Medyna, serce miasta, to prawdziwy labirynt . Z jednej strony zachwyca bogactwem architektury, z drugiej – atakuje hałasem, tłokiem i nieustannym ruchem. Motocykle, o których tak chętnie milczą przewodniki, są tu wszechobecne. Wąskie uliczki, które na zdjęciach wyglądają jak sceneria z „Casablanki”, w rzeczywistości przypominają tor przeszkód, gdzie pieszy jest raczej przeszkodą niż uczestnikiem ruchu. Smog, spaliny i klaksony to codzienność, a spacer po medynie wymaga dobrego refleksu.

Fot. Leszek Nowak

Gościnność czy natarczywość?

Hollywood kocha pokazywać Marokańczyków jako uosobienie gościnności. I rzeczywiście – wielu mieszkańców Marrakeszu jest serdecznych, otwartych i chętnie pomaga zagubionym turystom. Jednak równie często spotkać można tych, którzy w turystach widzą nie tyle gości, co chodzące portfele. Nagabywanie na placu Jemaa el-Fna osiąga poziom sztuki. Każdy krok to nowa propozycja: zdjęcie z małpą, tatuaż z henny, magiczne lekarstwo na wszystko, a czasem – po prostu „najlepszy sok pomarańczowy w mieście”. Odmowa? Nie szkodzi, spróbują jeszcze raz, a potem jeszcze raz, aż w końcu człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby po prostu kupić tę hennę i mieć święty spokój. Natomiast targowanie się, które w filmach wygląda na zabawną grę, w rzeczywistości bywa męczące. Sprzedawcy potrafią być natarczywi, a ceny – wywindowane do granic absurdu. Z drugiej strony, dla wielu turystów to właśnie ta gra jest kwintesencją marokańskiego doświadczenia. „Haggling is an art form here” – piszą blogerzy, radząc, by zaczynać od połowy ceny i nie dać się zbić z tropu.

Autentyczność kontra komercja

Wielu turystów przyjeżdża do Marrakeszu w poszukiwaniu autentyczności – chcą poczuć prawdziwy smak Orientu, zobaczyć życie, które toczy się tu od setek lat. I rzeczywiście, w zakamarkach medyny można znaleźć warsztaty rzemieślników, którzy od pokoleń produkują lampy, dywany czy ceramikę. Ale tuż obok nich wyrastają sklepy z pamiątkami, które z autentycznością mają tyle wspólnego, co plastikowy wielbłąd z pustynną karawaną. Komercjalizacja Marrakeszu to temat, który powraca w niemal każdej relacji turystycznej. Z jednej strony – miasto żyje z turystyki i trudno się dziwić, iż każdy chce na niej zarobić. Z drugiej – coraz trudniej odróżnić, co jest prawdziwe, a co stworzone tylko po to, by zadowolić przyjezdnych. choćby tradycyjne rytuały, jak hammam, bywają dostosowywane do gustów zachodnich gości, a w restauracjach częściej słychać angielski.

Fot. Leszek Nowak

Uroda i brzydota – piękno w cieniu śmieci

Marrakesz potrafi zachwycić – ogrody Majorelle, pałace, mozaiki, orientalne detale, kolory, światło i wylegujące się koty. Ale równie często potrafi rozczarować. Wąskie uliczki medyny są nie tylko malownicze, ale też pełne śmieci, kurzu i – niestety – nieprzyjemnych zapachów. W recenzjach powtarza się motyw: „piękno i brzydota idą tu w parze”. Niektórzy turyści po kilku dniach mają dość brudu, smogu i nieustannego zgiełku. Inni widzą w tym część uroku – „getting lost is part of the experience”, piszą blogerzy, radząc, by po prostu dać się ponieść miastu i nie oczekiwać, iż wszystko będzie wyglądać jak na pocztówce.

Zagrożenia to kieszonkowcy, fałszywi przewodnicy i… taksówkarze

Przewodniki i blogi nie pozostawiają złudzeń – Marrakesz, jak każda turystyczna mekka, ma swoje ciemne strony. Największe zagrożenia? Kieszonkowcy, naciągacze, fałszywi przewodnicy i taksówkarze, których kreatywność w ustalaniu cen powinna być przedmiotem osobnych rozprawek ekonomicznych. Na placu Jemaa el-Fna i w soukach trzeba mieć oczy dookoła głowy. Kradzieże kieszonkowe są na porządku dziennym, a oszustwa przy zakupach czy usługach – równie częste. Fałszywi przewodnicy oferują pomoc, by potem żądać zapłaty, a taksówkarze potrafią zawieźć nowicjusza na drugi koniec miasta, byle tylko licznik nabił odpowiednią sumę. Z drugiej strony, silna obecność policji turystycznej sprawia, iż poważniejsze przestępstwa należą do rzadkości. Większość mieszkańców jest przyjazna i pomocna, a podstawowe środki ostrożności wystarczą, by uniknąć większych problemów. Ale – jak piszą blogerzy – „trust your instincts: if something feels off, it probably is”.

Fot. Leszek Nowak

Atmosfera miasta: między snem a jawą

Marrakesz to miasto, które żyje własnym rytmem. Dla jednych – sen na jawie, dla innych – koszmar na jawie. Atmosfera miasta jest niepowtarzalna: z jednej strony wszechobecna egzotyka, z drugiej – codzienność, która potrafi być męcząca. Wieczorem plac Jemaa el-Fna zamienia się w teatr pod gołym niebem – muzycy, tancerze, zaklinacze węży i kucharze. Tłum gęstnieje, zapachy stają się coraz intensywniejsze, a hałas osiąga poziom, który w Europie uznano by za zagrożenie dla zdrowia publicznego. Ale tu – to po prostu Marrakesz. W ciągu dnia warto uciec do ogrodów Majorelle lub schować się w cieniu riadu, gdzie czas płynie wolniej, a miasto wydaje się odległe. To właśnie te momenty wytchnienia sprawiają, iż można docenić Marrakesz w pełni – i zrozumieć, dlaczego tylu ludzi wraca tu mimo wszystkich niedogodności.

Czy Marrakesz przetrwa własny sukces?

Rozwój turystyki to błogosławieństwo i przekleństwo Marrakeszu. Z jednej strony – miasto rozkwita, powstają nowe hotele, restauracje, galerie. Z drugiej – rosną ceny, a autentyczność ustępuje miejsca komercji. Coraz więcej mieszkańców przenosi się na obrzeża, a medyna zamienia się w turystyczny park rozrywki. Zagrożenia są realne: utrata tożsamości, degradacja środowiska, wzrost przestępczości. Władze próbują temu przeciwdziałać – ograniczając liczbę motorów w medynie, inwestując w infrastrukturę, promując zrównoważoną turystykę. Ale pytanie pozostaje: czy Marrakesz przetrwa własny sukces? Czy za kilka lat będzie tu jeszcze coś do odkrycia poza kolejnym sklepem z pamiątkami i restauracją serwującą „autentyczny” tagine dla turystów?

Fot. Leszek Nowak

Marrakesz oczami turysty: od zachwytu po zmęczenie

W relacjach turystów powtarza się pewien schemat: pierwszy dzień – zachwyt, drugi – fascynacja, trzeci – znużenie, czwarty – chęć ucieczki. Marrakesz to miasto, które nie daje o sobie zapomnieć, ale też nie pozwala się zrelaksować. Każdy dzień to walka o przetrwanie w tłumie, negocjacje o cenę, unikanie motorów i kieszonkowców. Ale to właśnie te kontrasty sprawiają, iż Marrakesz pozostaje w pamięci na długo. „Equally overwhelming and beautiful, visit Marrakesh for a magical experience. Sensory overload is guaranteed among souks, palaces and madrasas” – pisze jedna z blogerek. I trudno się z tym nie zgodzić. Marrakesz to miasto, które trzeba przeżyć, a nie tylko zobaczyć.

Hollywoodzkie klisze kontra rzeczywistość czyli, czy warto tu przyjechać?

Czy Marrakesz jest taki, jak pokazują go filmy? I tak, i nie. Z pewnością jest tu egzotyka, koloryt, magia. Ale jest też kurz, hałas, tłok i codzienność, która nie zawsze bywa romantyczna. Hollywood lubi pokazywać Marrakesz jako miejsce, gdzie wszystko jest możliwe – i rzeczywiście, można tu przeżyć przygodę życia. Ale można też przeżyć rozczarowanie, jeżeli oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością. Czy warto tu przyjechać? Zdecydowanie tak – ale z otwartą głową i świadomością, iż Marrakesz to nie tylko marzenie z ekranu, ale też miasto z krwi i kości, ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. To miejsce, które uczy pokory, dystansu i umiejętności cieszenia się chwilą – choćby jeżeli ta chwila to po prostu łyk zimnej wody w cieniu, z dala od zgiełku medyny.

Fot. Leszek Nowak

Marrakesz – miasto, które trzeba przeżyć

Marrakesz to nie jest miasto dla wszystkich. Nie wszyscy odnajdą się w jego chaosie, nie każdy pokocha jego kontrasty. Ale jedno jest pewne – nie można go zapomnieć. To miasto, które wciąga, fascynuje, irytuje i zachwyca. Miasto, które żyje własnym rytmem, nie oglądając się na hollywoodzkie klisze i turystyczne oczekiwania. Może właśnie dlatego warto tu przyjechać – by zobaczyć, jak wygląda Orient poza ekranem, by poczuć smak prawdziwego życia, a nie tylko bajki. Marrakesz nie jest idealny – ale dzięki temu jest prawdziwy. I to, paradoksalnie, jego największy atut.

Agnieszka i Leszek Nowak www.2ba.pl

Idź do oryginalnego materiału