Okno przyciąga – skok na krawędzi niepewności

polregion.pl 2 dni temu

Wiktor otworzył okno i wspiął się na parapet. Ciemniejący w dole asfalt kusił i przerażał jednocześnie.

Życie bywa jak kręta leśna ścieżka – nigdy nie wiadomo, gdzie zaprowadzi, co czai się za najbliższymi drzewami. Wiktor Nowak nie mógł przewidzieć, iż najpierw straci, a później odzyska swoje szczęście.

Nie śpieszył się z małżeństwem. Szukał bratniej duszy. Gdy zobaczył Kasię w kawiarni, serce mu zabiło mocniej – to ona. Bez wahania podszedł i zagadał. Czytali te same książki, oglądali te same filmy, uwielbiali jeździć na łyżwach, oboje marzyli o dużej, kochającej rodzinie i dzieciach.

Wszystko potoczyło się tak, jak planowali – tylko dzieci się nie doczekali. Kasia chodziła od lekarza do lekarza, leczyła się, jeździła choćby do świętych miejsc, nie tracąc nadziei. Pewnego dnia uwierzyła, iż jest w ciąży. Nie spieszyła się do szpitala, czekała, by się nie pomylić. Dopiero gdy brzuch zaczął rosnąć, poszła do poradni.

Okazało się, iż to nie upragniona ciąża, a guz. Gdy Wiktor przychodził z Kasią do onkologii, widział zastygłe spojrzenia innych pacjentów, jakby nasłuchiwali własnego oddechu. niedługo to samo spojrzenie dostrzegł u Kasi.

Wiktor nie odstępował żony na krok. Najpierw wziął urlop, potem zwolnienie bezpłatne, w końcu lekarz rodzinny ulitował się i wystawił zwolnienie. Ale szef wezwał go i postawił ultimatum: wraca do pracy albo zostaje zwolniony. Wiktor podpisał wypowiedzenie.

Dni mijały na pielęgnowaniu żony. Trzymał ją za rękę, gdy zaczęła się dusić, modlił się gorąco, by Bóg nie rozdzielał ich, by zabrał go razem z nią.

Nic nie pomogło. Trzy miesiące później Kasi nie było.

Po pogrzebie Wiktor wrócił do pustego mieszkania. Szlafrok Kasi wisiał na oparciu krzesła od miesiąca. Wiktor miał nadzieję, iż wstanie i go założy. W przedpokoju stały jej zimowe buty, wisiała kurtka, którą kupili zeszłej wiosny na wyprzedaży. Gdziekolwiek spojrzał, wszystko przypominało mu o Kasi – jedynej, ukochanej, która odeszła tak wcześnie.

Wiktor wtulił twarz w poduszkę, która wciąż pachniała żoną, i wył z rozpaczy. Potem poszedł do sklepu i kupił dwie butelki wódki. Rano ledwo wstał z łóżka. Ból, który wieczorem nieco osłabł, wrócił ze zdwojoną siłą. Wylał niedopitą wódkę do zlewu. Choć co za różnica, co się z nim stanie? Bez Kasi nie chciał żyć.

W dzień jakoś udawało się oderwać myśli, ale nocami smutek dusił go bezlitośnie. Pewnego razu stał przy oknie i wpatrywał się w nocne miasto. Co go tu trzyma? Mieszkanie? Niech się wali. Nie miał pracy, żony, dzieci. Wiktor otworzył okno i wspiął się na parapet. Ciemny asfalt w dole kusił i odpychał jednocześnie. Czwarte piętro – nie tak wysoko. A co jeżeli nie zabije się na miejscu?

Zadzwonili do drzwi. Przez krótką chwilę Wiktor patrzył w dół, potem zszedł z parapetu i poszedł otworzyć. W drzwiach stała sąsiadka.

-„Widzę, iż też nie możesz spać. Wpadłam sprawdzić, czy żyjesz. Jakoś tu cicho. Skąd ten przeciąg? Okno otwarte? Nie myślałeś czasem o głupocie?” – w jej głosie brzmiało zatroskanie.

-„Wietrzyłem tylko” – odparł spokojnie.

-„No dobrze. Tylko uważaj, nie rób nic głupiego. Jak wyskoczysz, to Kasi już nigdy nie zobaczysz. Samobójstwo to grzech śmiertelny. Bóg nie pozwoli wam być razem w niebie.”

-„Wszystko w porządku, ciociu Haniu.”

Ledwo się jej pozbył. Ale ochota na skok minęła. Też słyszał, iż samobójstwo to grzech nieodpuszczalny.

Nocy nie spał, rozmyślał. A rano wrzucił do torby parę rzeczy i zdjęcie, na którym on i Kasia zostali na zawsze razem. Oszczędności wyczerpały się na leczenie żony. Spojrzał na szlafrok rzucony na krześle. Odwrócił się i wyszedł. Zamknął mieszkanie i zapukał do sąsiadki.

-„Dokąd się wybierasz?” – spytała, widząc torbę na jego ramieniu.

-„Do matki. Nie mogę tu zostać. Zapiłbym się.”

-„Słusznie. Na długo?” – zmrużyła oczy.

-„Nie wiem. Pilnujcie mieszkania.” – Podał jej klucze. – „Macie numer, dzwońcie, jeżeli coś. Czas już iść.” – Machnął ręką i gwałtownie zszedł po schodach.

Chwilę siedział w aucie, zbierając myśli. Potem przekręcił kluczyk i wyjechał z podwórka. Na drodze wcisnął gaz do dechy i ruszył przed siebie. Przemknęła mu przez głowę myśl, by puścić kierownicę… Ale co wtedy z niewinnymi ludźmi?

Przejechał dwieście kilometrów bez przerwy, po raz pierwszy od miesięcy czuł się lekko. Rodzinne miasto zaskoczyło go wąskimi, brudnymi uliczkami. Zwykle przyjeżdżał latem, gdy wszystko tonęło w zieleni. Zapomniał, jak wygląda wiosenne błoto w małym prowincjonalnym miasteczku.

Oto i dom. Wiktor zatrzymał samochód przed ogródkiem i wysiadł. Zardzewiałe zawiasy furtki jęknęły żałośnie. Na ganek wybiegła matka, wpatrując się w niespodziewanego gościa, zakryła usta dłońmi i rzuciła mu się na szyję.

-„Synku, Wiktorku! Jak to? Nie uprzedziłeś. Sam jesteś?”

Przytulił ją, wdychając znajomy zapach – serce wypełniło się ciepłem. Myślał, iż nie ma już w nim łez, wypłakał się na pogrzebie, a teraz poczuł, jak oczy mu wilgotnieją.

Gadali godzinami, dzieląc się nowinami. Matka smuciła się śmiercią Kasi, współczuła synowi, starała się go pocieszyć, rozpieszczać jedzeniem.

-„Dobrze, iż przyjechałeś. Dom i bliscy leczą. Co tam samemu w tej pustce? Pamiętasz, jak biegałeś ze szkoły…”

Uspokajający głos matki rzeczywiście go uspokoił. Ten dom nie był związany z Kasią – wspomnienia o niej traciły tu ostrość.

Wieczorem Wiktor zauważył światło w oknach sąsiedniego domu.

-„Mamo, a kto tam mieszka? Chyba ciocia Bronia umarła?” – spyW oknie sąsiedniego domu pojawiła się sylwetka Ewy – jego pierwszej miłości, która teraz, po latach trudów i niepowodzeń, znów miała szansę odmienić jego życie na lepsze.

Idź do oryginalnego materiału