Ojciec trojga dzieci nigdy nie przypuszczał, iż swoje starość spędzi w domu opieki.
Jan Kowalski wciąż nie mógł przywyknąć do nowego miejsca. Życie okazało się zdradliwe i pełne niespodzianek. Ojciec trojga dzieci, nigdy nie wyobrażał sobie, iż u schyłku dni trafi do przytulnego, ale smutnego zakątka w małym miasteczku pod Poznaniem. A przecież kiedyś jego życie tętniło radością: dobra posada, przestronne mieszkanie, samochód, kochająca żona i trójka wspaniałych dzieci.
Jan i jego małżonka wychowali wspaniałego syna i dwie urocze córki. Ich rodzina była wzorem dla innych, otoczona szacunkiem i miłością. Żyli w dostatku, nie znając biedy. ale z biegiem lat Jan zaczął dostrzegać niedociągnięcia w wychowaniu potomstwa. On i jego żona starali się, by wyrośli na dobrych i wrażliwych ludzi, ale los zadecydował inaczej. Dziesięć lat temu jego żona odeszła, zostawiając go samotnego z pustką.
Czas płynął, a starszy ojciec stał się dla nikogo niepotrzebny. Jego syn, Marek, wyjechał przed dekadą do pracy do Niemiec. Ożenił się tam, znalazł godną posadę i założył nową rodzinę. Raz do roku przyjeżdżał, by odwiedzić ojca i siostry, ale w ostatnich latach wizyty stawały się coraz rzadsze — obowiązki i codzienne troski pochłaniały jego czas.
Córki, mieszkające niedaleko, były zbyt zajęte własnymi sprawami: domem, problemami, swoim życiem. Jan z tęsknotą spojrzał przez okno — śnieg sypał gęstymi płatkami. 23 grudnia. Wokół ludzie szykowali się do świąt, spieszyli z prezentami, nieśli pachnące choinki, a on czuł się zapomniany. Jutro przypadały jego urodziny — pierwsze, które miał spędzić w samotności.
Zamknął oczy, a przed nim wyłoniły się wspomnienia. Jak radośnie świętowali kiedyś Boże Narodzenie! Jego żona zawsze starała się, by wszystko było idealne: przystrajała dom, gotowała ulubione potrawy, gromadziła rodzinę. A teraz? Nikt o nim nie pamiętał, nikt nie zadzwonił, nie przytulił. Był nikomu niepotrzebny.
Tak minął cały dzień, zatopiony w ciszy i osamotnieniu. Następnego ranka w domu opieki zapanował ruch. Krewni przyjeżdżali po swoich bliskich, przywozili smakołyki, zabierali ich na święta. Jan patrzył na to z ciężkim sercem, wiedząc, iż jego nikt nie oczekuje.
Nagle do drzwi zapukano.
„Proszę!” — powiedział zdziwiony, nie spodziewając się nikogo.
„Wesołych Świąt, tato! I wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!” — rozległ się ciepły, tak dobrze znany głos.
Jan zdrętwiał, nie wierząc własnym uszom. Przed nim stał jego najstarszy syn, Marek. Rzucił się w stronę ojca i mocno go uścisnął. Jan nie mógł sobie przypomnieć, ile lat minęło od ich ostatniego spotkania. Jakże dorosły, postawny i pewny siebie się stał!
„Marek? To ty naprawdę? Czy mi się śni?” — zapytał ojciec, ledwo łapiąc oddech ze wzruszenia.
„Oczywiście, iż ja, tato! Przyjechałem wczoraj, chciałem zrobić ci niespodziankę” — uśmiechnął się Marek, spoglądając na ojca z czułością.
Jan nie mógł wydobyć z siebie słowa, łzy zasłoniły mu oczy.
„Dlaczego mi nie powiedziałeś, iż siostry umieściły cię tutaj?” — kontynuował Marek, a w jego głosie drżał gniew. — „Co miesiąc przesyłałem im pieniądze, solidną sumę, żeby się tobą zajmowały. A one milczały! Nie wiedziałem, iż tu jesteś.”
Ojciec tylko pokiwał głową, niezdolny do odpowiedzi.
„Tato, pakuj rzeczy. Wyjeżdżamy. Dziś wieczorem pociąg, już kupiłem bilety. Najpierw zatrzymamy się u teściów, a potem załatwimy formalności. Pojedziesz ze mną do Niemiec. Będziemy razem.”
„Gdzie, synu? Do Niemiec? Czy ja nie jestem już na to za stary?” — Jan był oszołomiony.
„Nie mów tak, tato. Moja żona to wspaniała kobieta, wie o wszystkim i czeka na ciebie. A jeszcze musisz poznać swoją wnuczkę!” — Marek mówił z taką pewnością, iż wątpliwości ojca zaczęły znikać.
„Marku, ja… nie wierzę. To jak sen” — szepnął Jan, wciąż nie mogąc pojąć, co się dzieje.
„Dość tego, tato. Nie zasłużyłeś na taką starość. Pakuj się, jedziemy.”
Sąsiedzi z domu opieki, którzy widzieli tę scenę, szeptali między sobą: „Jakiego syna wychował Jan Kowalski! Prawdziwy mężczyzna!”
Marek zabrał ojca do Niemiec. Dla Jana rozpoczął się nowy rozdział życia — wśród bliskich, w cieple i opiece. I zrozumiał wtedy, iż stara prawda się sprawdza: dopiero u kresu dni poznajemy, czy udało nam się wychować dobrych ludzi.