Ojciec opuścił rodzinę dla innej kobiety, gdy córka miała zaledwie cztery lata.

newskey24.com 2 tygodni temu

**Dziewiątego stycznia, 1998 roku**

Ojciec odszedł od rodziny dla innej kobiety, gdy Zosia miała cztery lata. Tuż po Sylwestrze stanął w drzwiach, wyszeptał przepraszam i zatrzasnął za sobą wejście. Matka przyjęła to z dziwnym spokojem, jakby to była nieunikniona konieczność. W jej rodzinie żadna kobieta nie zaznała trwałego związku. Ale pewnej nocy, kilka tygodni później, połknęła wszystkie tabletki diazepamu i paracetamolu z domowej apteczki, po czym zasnęła na zawsze.

Rankiem Zosia długo szarpała matkę, krzycząc, by się obudziła. W końcu zjadła byle jakie śniadanie z resztek znalezionych w lodówce i wróciła, by próbować jeszcze raz. Zmęczona, zasnęła wtulona w jej zimne ramiona.

Styczniowe dni mijały szybko, a gdy zmrok zapadł, dziewczynka ocknęła się z powodu chłodu. Naciągnęła kołdrę, przytuliła się mocniej, ale zimno tylko się wzmagało. Wtedy zrozumiała to matka była źródłem tego lodowatego dotyku. Gorące łzy popłynęły po jej policzkach.

W drzwiach rozległ się skrzyp. Zosia pognała jak wicher to była Kinga, młodsza siostra matki.
Zosiu, jesteś w domu? Gdzie mama? Dzwoniłam cały dzień, dlaczego nie odbiera? Co się dzieje?!

Dziewczynka chwyciła Kingę za płaszcz i ciągnęła w stronę sypialni. Jej usta poruszały się w niemym krzyku, łzy i smark ściekały po brodzie, ale żaden dźwięk nie wydobywał się z gardła.

Kinga nie mogła mieć dzieci, więc mąż zostawił ją po pięciu latach małżeństwa. Całą swoją miłość przelała na siostrzenicę, traktując ją jak córkę. Gdy stało się najgorsze, bez wahania zajęła się formalnościami i zabrała Zosię do siebie. Przez trzy lata otaczała ją troską, ale żadna terapia nie przywróciła dziewczynce głosu.

Tego roku zima przyszła w święto Trzech Króli, sypiąc prawdziwym, skrzypiącym śniegiem. Zosia z przyjaciółkami cały dzień zjeżdżały na sankach w Parku Łazienkowskim, leczyły bałwany i wyginały się w aniołkach na śniegu.

Czas do domu. Ubrania masz jak lodowate pancerze, a rękawice to już bryły lodu. Wstąpimy po mleko i makaron powiedziała Kinga, poprawiając czapkę Zosi.

Przed supermarketem, między wchodzącymi ludźmi, siedział rudawy kot. Mrużył oczy z wyższością, jakby niczego nie potrzebował, tylko od czasu do czasu przestępował łapami z zimna. Zosia przykuczyła przy nim, a Kinga skinęła głową:
Dobrze, kupię wszystko sama, ale nie ruszaj się stąd!

Dziewczynka pogłaskała zwierzaka, który wygiął grzbiet z zadowolenia i zamruczał. Wtem Zosia przytuliła go mocno, a gdy gorące łzy spłynęły po jej twarzy, kot zaczął je zlizywać, prychając przy tym.

Fuj! Co ty robisz? To brudny dachowiec! Kinga złapała ją za rękę i ciągnęła do samochodu. Zosia wyrywała się, ale w końcu wylizdowała na tylnym siedzeniu.

Kot podążył za nimi, miaucząc żałośnie pod drzwiami auta.

Nie możemy się go wyrzec On jest mój szepnęła Zosia, rysując palcem ślady łez na szybie.

Co? Powtórz to! Kinga aż zadrżała.

Nie zostawimy go! On umrze bez mnie! krzyknęła dziewczynka, a jej głos zadźwięczał po raz pierwszy od lat.

Kinga wyskoczyła z auta, złapała kocura i wrzucila go na kolana Zosi. Przestraszony, wbił pazury w jej kurtkę, ale gdy zobaczył jej twarz, wtulił się w nią jak w gniazdu.

Chciałaś kota? Wystarczyło powiedzieć od razu zaśmiała się Kinga, a jej oczy też były mokre.

*Dziś wiem, iż czasem największe rany goją się przez najmniejsze, niespodziewane spotkania. choćby te z rudym dachowcem na śniegu.*

Idź do oryginalnego materiału