Ognista niespodzianka: jak prawie spłonął dom z okazji święta.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Sekret z iskierką: jak Tadzio prawie spalił dom na Dzień Kobiet

Spokój w mieszkaniu Bronki pękł, zanim jeszcze przekroczyła próg. Klatką schodową ciągnął dym, po schodach spływała mydlana woda, a powietrze było napięte, jakby samo szeptało: „Nie wchodź… Obejdź szerokim łukiem”. Ale Bronka, kobieta twarda, dyrektorka znanej firmy, nie należała do tych, co się wycofują.

Wepchnęła drzwi, rzuciła na półkę bukiet z firmowego przyjęcia, zrzuciła buty, jakby zrzucała ciężar minionego dnia, i wsunęła stopy w kapcie. Choć, sądząc po jeziorze na podłodze, lepsze byłyby kalosze. W środku coś warczało, dymiło, bulgotało. A w kącie wył kot.

— Tadzik?! Co się tu, do licha, dzieje?! — warknęła, przedzierając się przez opary i zapach spalonego tłuszczu.

Mąż wyłonił się z głębi mieszkania. W samej bieliźnie, bosy, twarz w zadrapaniach i sadzy, z sińcem pod okiem i głową owiniętą ręcznikiem, jak tuareg na pustyni. Wyglądał, jakby nie przygotowywał święta, a toczył bój z czołgistami pod Monte Cassino.

— Bronusiu… Myślałem, iż wrócisz później… przyjęcie, przecież zawsze jesteś tam do końca…

Bronka, choćby nie zdziwiona, usiadła na pufie, przymknęła oczy i powiedziała stanowczo:

— Melduj się. Wszystko. Bez „skarbie” i „nie martw się”. Martwiłam się, gdy w latach dziewięćdziesiątych napadali mnie gangsterzy. Martwiłam się, gdy firma wisiała na włosku. Od tamtej pory paniki nie znam. A teraz — gadaj, co ty tu narobiłeś.

Tadzik przełknął ślinę.
— Chciałem zrobić niespodziankę. Święto. Zasługujesz… Sprzątałem, prałem, piekłem cielęcinę, myłem podłogi…

— Cielęcinę? — doprecyzowała Bronka.

— Nie cielęcinę… Pralkę. Zaczęła przeciekać. Nie od razu. Najpierw włożyłem mięso do piekarnika, potem poszedłem do łazienki, a tam — kot.

— Kot żyje?

— No… oczywiście! — oburzył się Tadzik. — Tylko trochę mokry. I wkurzony. Przysięgam, gdy włączałem pralkę — nie było go w środku. W jakiś sposób… dostał się.

— Dostał?! Do ZAMKNIĘTEJ pralki?!

— Może się przecisnął…

Bronka zakryła twarz dłońmi.
— Dobrze, kontynuuj. Ale pokaż mi kota. Muszę się upewnić, iż chociaż on przeżył.

— Eee… On jest w salonie. Tam… przywiązany. Dla jego dobra. Żeby wyschnął.

— Łapy na miejscu?

— Wszystkie cztery. Tylko… unieruchomione. Tymczasowo.

— I co dalej?

— No więc biegłem do prania, a tu czuję — coś śmierdzi. Otwieram piekarnik, a miasto węgielki. Chlustam wodą — buchnęło. Brwi mi osmaliło. Kot zaczął wyć. Lecę do pralki, a ta nie otwiera. A bestia za szybą — oczy jak u diabła. Więc ja — między ogniem w kuchni a piekłem w łazience. Wziąłem łom. Rozwaliłem. Kot wyskoczył i zaczęło się…

— Jezu… — szepnęła Bronka.

— Potłukł dwie wazy, zeszczał dywan, zdarł zasłony, porysował tapety, rozbił szampana, sąsiedzi z dołu grozili policją i egzorcystą. A ja go złapałem i przywiązałem. Suszę. A tobie, Bronusiu, chciałem zrobić niespodziankę…

Bronka wstała. Weszła do salonu. Widok mógłby przyprawić o zawał wrażliwszą kobietę, ale nie ją. Kot — przywiązany do kaloryfera, z mordą zawiniętą w szalik, dym, kałuże, potłuczone szkło. Jak po bitwie. Tadzik kręcił się za nią, tłumacząc:

— No przecież nie chciał siedzieć! Bałem się, iż nie wyschnie. A żeby nie wrzeszczał — usta zasłoniłem. Ale wszystko w porządku!

Bronka uwolniła kota, otarła go ręcznikiem z głowy Tadzika, przytuliła.

— Draniu, Tadzik. Mógł się udusić. Chociaż po pralce teraz nic mu nie straszne.

Usiadła z kotem na kanapie, spojrzała na męża:

— No i?

— Co „no i”? — zmarkotniał. — Więc się wieszam? Teraz, czy później?

— Gratuluj, cymbałku. Dziś Ósmy Marca.

Tadzik ożył, wybiegł i wrócił po chwili z miną konferansjera. Uklęknął przed żoną, wyciągnął ręce za plecami.

— Bronusiu, gwiazdeczko moja. Trzydzieści lat ze mną, a wciąż mnie zachwycasz. Jesteś silna, piękna, cierpliwa i kochana. Z okazji Dnia Kobiet!

Podarował pudełko z pierścionkiem i pogięty, oberwany bukiet.

— Kwiaty były ładne… dopóki kot… no wiesz…

Bronka westchnęła, powąchała róże.
— choćby pachną. I, o dziwo, nie spalenizną. Tadzik, żadnych eksperymentów. Tylko kwiaty. Tylko przytul. Tylko nie podpalaj mieszkania. Dobrze?

— Chciałem czegoś wyjątkowego. W pracy dostajesz arcydzieła, a ja… chciałem od serca. Z duszą. I z iskierką. I wyszło…

— Wyszło — uśmiechnęła się Bronka. — Z duszą, iskierką i groźbą wezwania straży. Chodź. Ratować dom. Przepraszać sąsiadów. Bo faktycznie sprowadzą egzorcystę. Choć może ona też ma swojego Tadzika. Równie… pomysłowego. Ciekawe, czym on teraz się zajmuje.

Kot w tej chwili ziewnął, owinął ogonem nogę Bronki i, niby na znak solidarności, demonstratywnie prychnął w stronę Tadzika. Święto się udało. Na całe życie…

Idź do oryginalnego materiału