Odwiedzając córkę na cmentarzu, matka zobaczyła na ławce nieznaną dziewczynkę, która coś szeptała do portretu na nagrobku. Jej serce zamarło.
Przez gęste zasłony przebijały się ostatnie promienie wieczornego światła, rozlewając się po drogocennym perskim dywanie zmęczonymi, przygaszonymi smugami. Powietrze w salonie, zwykle przesiąknięte zapachem rzadkich kwiatów i wyrafinowanych perfum, dziś wydawało się ciężkie, naelektryzowane wisiała w nim zapowiedź burzy.
Znowu Kasia? Waldek, naprawdę uważasz, iż powinnam się nią zajmować? głos Krystyny, zwykle miękki i uwodzicielski, drżał od tłumionej wściekłości. Stała na środku pokoju, nieskazitelna w jedwabnym szlafroku, jak wyrzeźbiona z porcelany, i rzucała mężowi wyzywające spojrzenie. Ma przecież nianię! I twoją byłą żonę, jej babcię! Dlaczego muszę znów wszystko rzucać?
Waldemar, mężczyzna z siwizną na skroniach i pewną siebie postawą, nie podniósł wzroku od dokumentów. Jego spokój był pozorny, jak przed ciszą przed burzą.
Rozmawialiśmy o tym, Krystyno. Dwa razy w miesiącu. Dwie soboty. To nie prośba, ale warunek, który zaakceptowałaś, wychodząc za mnie. Zofia potrzebuje odpoczynku. A moja była żona, jeżeli już tak chcesz ją nazywać, mieszka w innym mieście i rzadko widzi wnuczkę. Kasia to moja krew. I, nawiasem mówiąc, córka Ewy. Twojej dawnej przyjaciółki.
Ostatnie słowa wypowiedział z ledwo wyczuwalnym naciskiem, ale Krystyna poczuła je jak cios. Ten związek doprowadzał ją do szału.
Przyjaciółki… gorzko się uśmiechnęła. Tę samą Ewę, która rzuciła wszystko i urodziła dziecko byle komu, zostawiając ci sprzątanie po sobie?
Słowa wyrwały się, zanim zdążyła się powstrzymać. Natychmiast zamilkła, przygryzając wargę. Po plecach przebiegł jej dreszcz. Zobaczyła, jak Waldemar powoli odkłada papiery i podnosi na nią wzrok ciężki, pozbawiony emocji. W pamięci przywołała tamten moment sprzed pół roku: Kasia przypadkiem wylała sok na kanapę, Krystyna złapała ją za rękę, krzyknęła w twarz i nagle pojawił się on. Bez krzyku, bez gestów. Podszedł, delikatnie odsunął jej dłoń i cicho, lodowato, powiedział:
jeżeli jeszcze raz jej dotkniesz… jeżeli coś jej się stanie przez ciebie… połamię ci wszystkie palce. Powoli. Zrozumiałaś?
Zrozumiała. Wtedy, tak jak teraz, wiedziała: ten człowiek, który dał jej luksus i wyrwał z nędzy, jej nie kocha. Toleruje ją. A ona się go boi. Do szpiku kości. I nie ma dokąd uciec. Myśl o powrocie do tej maleńkiej kawalerki, gdzie czekali pijani rodzice, była gorsza niż jakakolwiek kara. Sama zamknęła się w tej złotej klatce, a teraz klucz do niej trzymała mała dziewczynka.
Krystyna natychmiast zmieniła ton. Oczy napełniły się łzami, głos stał się słodki jak miód.
Waldusiu, przepraszam… Nie chciałam. Po prostu jestem taka zmęczona… Mam istotną wizytę u lekarza, czekałam dwa tygodnie, nie mogę odwołać.
Ale Waldemar już nie słuchał. Machnął ręką na jej wymówki, jak na natrętnego komara. Cała jego uwaga skupiona była na drzwiach, skąd dochodził dziecięcy śmiech. Tam, w pokoju zabaw, na podłodze siedziała Kasia i razem z nianią Zofią budowała wieżę z klocków. Twarz Waldemara natychmiast się rozjaśniła surowość zniknęła, w oczach pojawiła się ciepła, niemal święta czułość. Podszedł, podniósł dziewczynkę i zakręcił w powietrzu. Kasia śmiała się radośnie, obejmując go za szyję.
Krystyna obserwowała tę scenę z salonu. Serce ściskała lodowata, wrząca nienawiść. Była tu obca. Zbędna. Dekoracją w luksusowym mieszkaniu. I dopóki Kasia istniała, tak miało pozostać. W jej głowie, zahartowanej latami walki o przetrwanie, dojrzewała zimna decyzja. Nie bój się pomyślała, zwracając się w myślach do dziewczynki. Dziś się pożegnamy, mała przeszkodo.
Od młodości wiedziała, czego chce. Piękno było jej jedyną bronią i kapitałem. Gdy jej przyjaciółka Ewa marzyła o miłości i pisała wiersze, Krystyna studiowała listy bogatych mężczyzn. Wybór padł na Waldemara ojca Ewy, o dwadzieścia pięć lat starszego, ale posiadacza wszystkiego, o czym marzyła: władzy, pieniędzy, pozycji.
Zdrada? Słowo, które nie miało dla niej znaczenia. Bez wahania uwie















