Odtąd wszystko się zmieni!” — jak pewna kobieta przywołała do porządku męża i syna

newskey24.com 1 tydzień temu

Dzisiaj coś we mnie pękło. „Od dziś wszystko się zmienia!” — powiedziałam do siebie, a adekwatnie do mojego męża i syna.

Nie jestem ze stali. Zwykła kobieta, która też ma prawo do słabości. Do bólu głowy, do zmęczenia. Cały dzień w pracy, a wieczorem dźwigam ciężkie torby z zakupami, bo w domu czekają dwaj zdrowi, syci mężczyźni — jakby jedzenie magicznie pojawiało się w lodówce. Gdy siły w końcu się kończą, zostaje tylko jedno: powiedzieć głośno to, co w środku krzyczy od dawna.

Dzień był wyjątkowo ciężki. W biurze chaos, szef od rana nerwowy, ledwo doczekałam końca zmiany. Już stojąc na przystanku, zdałam sobie sprawę, iż muszę jeszcze wpaść do sklepu — lodówka pusta, a w domu Marek i Kuba. Marek ma czterdzieści dwa lata, postawny, zdrowy apetyt. Kuba — piętnaście, trenuje piłkę nożną i po treningu znika wszystko, co znajdzie na talerzu.

Szłam do domu, zgarbiona pod ciężarem siatek, przeklinając siebie, iż wzięłam aż tyle. Głowa pulsowała, każdy krok odbijał się bólem w skroniach. Ale nie miałam wyboru — bo jeżeli nie ja, to kto?

Kiedy wreszcie otworzyłam drzwi, Marek już był. Leżał na kanapie, oglądał telewizję. Ani słowa, ani spojrzenia: „Jak ci minął dzień?” — jakbym w ogóle nie istniała. Kuba jeszcze trenował. W milczeniu przeszłam do sypialni, wzięłam tabletkę i położyłam się. Choćby kwadrans — żeby złapać oddech, zebrać myśli.

Ból trochę ustąpił, ale zmęczenie zostało. Mimo to wstałam i poszłam do kuchni. Tylko odgłos moich kroków i brzęk garnków przerywał szum telewizora. gwałtownie ugotowałam spaghetti po bolońsku, pokroiłam sałatkę. Prostą, ale sycącą. Nie miałam siły na więcej.

Kuba wrócił później. Zawołałam ich do stołu. Usiadłam i usłyszałam coś, co ścięło mi krew w żyłach.

— Znowu spaghetti? — prychnął Marek. — Mogłaś coś lepszego zrobić.

— A ja bym wolał schabowego — dodał Kuba, mieszając widelcem w sałatce.

Żaden nie zapytał, jak się czuję. Żaden nie podziękował. Wiedzieli, iż bolała mnie głowa. Widzieli, jak wchodziłam z zakupami. Słyszeli, jak wzdycham i ledwo trzymam się na nogach. A wszystko, co mieli do powiedzenia, to „nam nie smakuje”.

Odłożyłam widelec, spojrzałam na nich. I nagle coś we mnie kliknęło.

— Nie smakuje? To nie jedzcie. Od dziś wszystko się zmienia. Mam dość bycia obsługą. Chcesz schabowego? Sam go usmaż. Chcesz żurek? Sam ugotuj. Koniec z dźwiganiem zakupów, sprzątaniem i słuchaniem narzekań. od dzisiaj gotuję, tak — dla wszystkich. Ale ktoś będzie zmywał, a ktoś sprzątał. Niech sami zdecydują, kto co robi. Piorę tylko to, co jest w koszu. Brudne skarpety pod łóżkiem? Nie mój problem.

Raz w tygodniu — w sobotę — idziemy razem po zakupy. Nie jestem robotem. Nie jestem tragarzem. Nie jestem kucharką na żądanie.

Wstałam, poprawiłam włosy i skierowałam się do łazienki. Obróciłam się w drzwiach:

— Idę pod prysznic i kładę się spać. Kto zmywa — ustalcie sami. Tylko pamiętajcie: jeżeli jutro rano kuchnia będzie brudna — nie ma śniadania. Koniec. Dobranoc.

Wyszłam. Za plecami cisza. choćby telewizor ktoś wyłączył. Nie odwróciłam się. Wiedziałam, iż siedzą i patrzą. Zaskoczeni. Może zdezorientowani. A może — pierwszy raz od lat — zaczęli myśleć.

I wiecie co? Nie poczułam ani grama winy. Tylko ulgę. Bo czasem, żeby cię usłyszano, trzeba przestać szeptać. Zacząć mówić głośno. Wyraźnie. I bez przepraszania.

Idź do oryginalnego materiału