Agnieszka nakryła do stołu, postawiła na kuchence zielony barszcz, przypiekała pierogi z kapustą i ziemniakami – od dziecka wierzyła, iż miłość mężczyzny zdobywa się przez żołądek. Starała się, miała nadzieję, wierzyła. Pięć lat małżeństwa – na próżno. Ani dźwięku dziecięcych stóp, ani nocnego płaczu malucha. Lekarze kiwali głowami: „Jest nadzieja”, ale mąż unikał badań jak ognia. Marek oddalał się coraz bardziej, stawał się nerwowy, zimny, wybuchowy. A teściowa nie omieszkała przypominać Agnieszce o winie.
„Nie dasz mi wnuków, bo nie potrafisz” – krzyczała Zofia. „Mój syn jest zdrowy, to ty musiałaś się bawić za młodu!”
Agnieszka płakała po nocach. Obeszła dziesiątki lekarzy, przeszła zabiegi, oddała krew. Wszystko na darmo bez udziału Marka. A on nie widział potrzeby, by ją wspierać – wychodził, trzaskając drzwiami, i krzyczał, iż nic ich nie łączy poza kredytem.
Mimo to dalej miała nadzieję.
…Tamtego wieczoru, jak zwykle, czekała na niego z kolacją. W powietrzu unosił się zapach domowego jedzenia, ale zamiast powitania usłyszała:
„Co za bałagan na kuchni?” – warknął Marek, patrząc na stos naczyń.
„Gotowałam…” – zaczęła Agnieszka, ale przerwał jej.
„Nieważne. Usiądź. Muszę ci coś powiedzieć.”
Serce zaczęło jej walić.
„To wszystko…” – machnął ręką w stronę stołu. „To, co między nami… bez sensu. Jest inna. Kochamy się. Rozwodzę się.”
Zamarła. Dopiero co na stole dymiły się pierogi, a teraz jej życie rozpadało się na kawałki.
„A nasze plany? Marzenia?” – wyszeptała.
„Mam już inne. przez cały czas chcę dziecka. Tylko z inną kobietą.”
Odszedł. Na zawsze.
Potem działo się jak w koszmarze: sądy, podział majątku, wyrzuty, upokorzenia. Zofia domagała się mieszkania – w końcu jej „złoty syn” nie doczekał się potomka. Nikt nie współczuł Agnieszce. choćby matka nie umiała jej pocieszyć.
„Jesteś jeszcze młoda” – powtarzała Barbara. „To dopiero początek.”
„Nie chcę już miłości, ani mężczyzn” – łkała Agnieszka. „Jestem złamana.”
Ale Barbara nie dawała za wygraną. Wodzą córkę po lekarzach, wyciągała z depresji, raz za razem przekonywała, by nie przekreślać życia.
Agnieszka ustąpiła – tylko dla mamy. Znów badania, zabiegi, praca, rzadkie spotkania z przyjaciółkami. Nie wracała myślami do przeszłości, żyła dalej. Wydawało jej się, iż jej serce na zawsze zamknięte jest dla uczuć.
Aż pojawił się Jan.
„Nie pytam o to, co było” – powiedział. „Chcę budować z tobą przyszłość.”
„Ale może nie dam ci dziecka” – wyznała.
„To weźmiemy kota. Albo psa, jeżeli zechcesz. Ważne, żebyś była przy mnie.”
Zamieszkali razem. Pięć miesięcy później wzięli ślub. Wzięli kredyt na mieszkanie, adoptowali kota. Agnieszka po latach znów się śmiała. Uczyła się na nowo być szczęśliwa – i zaczęło jej wychodzić.
Minęło pięć lat. Urodzili się im syn i córka – Zosia i Jasiek. Agnieszka czasem nie wierzyła, iż to możliwe. Kochała i była kochana. Żyła w spokoju i bezpieczeństwie. I nie wracała pamięcią do tego, co minęło.
Aż pewnego dnia w mieście natknęła się na Zofię.
„Dobrze wyglądasz” – zaśmiała się kąśliwie teściowa. „Znalazłaś nowego bogacza?”
„Po prostu jestem szczęśliwa” – spokojnie odparła Agnieszka. „A pani jak?”
„Męczę się z Markiem” – westchnęła Zofia. „Trzecia już żona. Żadna nie taka. Okazuje się, iż to ty byłaś najlepsza.”
Agnieszka uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała. Nie chciała cieszyć się cudzym nieszczęściem.
„A dzieci macie?” – nie wytrzymała Zofia.
„Nie jesteśmy na tyle blisko, by o tym rozmawiać” – grzecznie zakończyła temat Agnieszka.
„Tylko iż Marek dalej nie ma potomka… Może powinniście spróbować jeszcze raz?” – krzyknęła za nią.
„Nie, dziękuję” – rzuciła przez ramię, odchodząc.
Dopiero gdy skręciła za róg, Agnieszka zrozumiała na dobre: wszystko działo się po coś. Odszedł ten, który nie miał zostać. By zrobić miejsce dla kogoś, kto na nią naprawdę czekał.
A razem z nim – dla tych, dla których teraz żyła.