Odszedł — i stał się bliższy

newsempire24.com 1 tydzień temu

On wyszedł — i stał się bliższy
— Nie waż mi tu prawić kazań! — głos Kaliny brzmiał ostrą stalą, stała na środku pokoju z zaciśniętymi pięściami. — Trzydzieści lat żyłam przy tobie! A ty? Milczysz jak głaz!

Witold powoli oderwał wzrok od gazety. Siwe włosy sterczały niesfornie, twarz miał zaczerwienioną. Wiedział — zbliża się kolejna burza.

Kalinko, uspokój się. Porozmawiajmy jak ludzie.
— Jak ludzie? — wybuchnęła gwałtownym śmiechem. — Kiedy ostatnio pytałeś, co u mnie? Jak się czuję? Odpowiedz!

Złożył gazetę, odłożył na stół. Podeszł do okna. Za szybą mżył październikowy deszcz, klonowe liście żółkły jak stara fotografia.

— Masz rację — szepnął. — Naprawdę mało mówię.
— Mało? — Kalinie zabrakło tchu. — Ty wcale nie rozmawiasz! Wracasz z huty, jesz w milczeniu, gapisz się w telewizor. Mówię, iż sąsiadka Zosia ma wnuczka na Politechnice, a ty — **hm, no tak**. Chcę jechać na działkę zebrać maliny, ty — **rób jak chcesz**. Jestem kobietą czy szafą na półmiski?

Spojrzał na nią. W oczach Kaliny błyszczały łzy, uparcie powstrzymywane.
— Przepraszam — powiedział. — Nie wiedziałem, iż to dla ciebie ważne.
— Nie wiedziałeś! — gorzko się zaśmiała. — Wituś, a kim ja dla ciebie jestem? Kucharką? Pralnią? Czy tylko nawykiem jak te twoje kapcie?

Chciał odpowiedzieć, ale Kalina odwróciła się gwałtownie.
— Wiesz co? Nie musisz. Już wszystko rozumiem.

Drzwi zatrzasnęły się. Witold pozostał sam, nasłuchując odgłosów z kuchni — brzęku talerzy, szurania krzeseł. Potem zaległa cisza.

Wrócił do fotela, wziął gazetę, ale litery rozpływały mu się przed oczami. Kalina miała rację — odsunął się. Kiedy to się zaczęło? Po śmierci matki? Czy wcześniej, gdy został kierownikiem zmiany?

Przypomniał ich spotkanie. Kalinka pracowała w księgarni przy Rynku, on wszedł po podręcznik elektrotechniki. Uśmiechnęła się tak promiennie, iż zapomniał, po co przyszedł. Stał jak zahipnotyzowany.
— Może coś ciekawego? — wydukał.
— Co pan lubi? — spytała.
— Wszystko. Fachowe książki, kryminały, klasykę.
Podała mu Sienkiewicza.
— Spróbuj pan. O miłości. Prześlicznie napisane.

Kupił książkę, ale nie czytał — myślał o dziewczynie z ciepłymi oczami. Przychodził codziennie.
— Podobało się? — pytała za każdym razem.
— Bardzo. Co pani jeszcze poleca?

W końcu zaprosił ją do kina.
— Nowy film Wajdy idzie w “Bałtyku”. Zobaczymy?
Rozweseliła się.
— Myślałam, iż nigdy się nie ośmielisz.

Pobrali się po roku. Witold pamiętał ich pierwsze mieszkanko — kawalerkę na peryferiach Poznania. Kalina wieszała firanki, on przybijał półki. Wieczorami pili herbatę, snuli plany.
— Chcę dwoje dzieci — mówiła. — Chłopca i dziewczynkę.
— A ja dom z sadem — odpowiadał. — Żebyś hodowała róże, a ja majsterkował w garażu.
— I żebyśmy się nigdy nie kłócili — dodawała.
— Nigdy — przytakiwał, całując ją w czoło.

Lecz dzieci nie przychodziły. Lekarze rozkładali ręce: “Los tak chciał”. Kalina płakała po nocach. On słyszał — i nie umiał znaleźć słów. Przestali mówić o tym. Przestali mówić w ogóle.

Witold awansował. Kalina przeszła do biblioteki szkolnej. Kupili mieszkanie na Dębcu, potem działkę w Kórniku. Ona hodowała róże, on naprawiał w garażu warsztat. ale rozmawiali coraz rzadziej.

Teraz, w pust
Wiktor ujął jej dłoń mocniej, patrząc w oczy pełne łez i nadziei, gdy nad ich śniadaniem w ciepłym, słonecznym blasku zajaśniała krucha, ale prawdziwa obietnica nowego początku.

Idź do oryginalnego materiału