Chyba już wiem dlaczego w dzisiejszych czasach jest kryzys ideałów, czytaj wzorów. No bo jak ktoś może być dla innego wzorem, skoro żyjemy w czasach wielomesjanizmu, czy jak kto woli samo mesjanizmu.
Każdy ma prawo do własnej opinii – zgadzam się z tym – ale to jest inna kwestia, niż bycie wzorem dla samego siebie i dążenie do podporządkowania sobie i swoim wyobrażeniom otaczającego środowiska, czy choć kawałka świata.
W ostatnich dekadach był trend do bezstresowanego wychowywania dzieci, uczenia ich od najmłodszych lat, iż ich głos jest ważny, iż powinien być słyszalny i usłyszany przez dorosłych, czy też innych ludzi. I mam wrażenie, iż obecni młodzi ludzie, choć nie tylko, muszą mówić, krzyczeć, za wszelką cenę przekazywać, aż do narzucania światu swojej woli, swojego zdania, swej jedynie słusznej i nieomylnej opinii. Tacy ludzie bez względu na to czy mają coś do powiedzenia, czy nie, mówią, piszą, głoszą, emanują swoją ideologią. Tacy ludzie sobą zapełniają choćby najmniejszą lukę w przestrzeni atomowej wszechświata, niekoniecznie mając cokolwiek do zaoferowania. Ale za to oczekują wdzięczności. Wystawiają przysłowiową dłoń do pocałowania.
Mówią, bo ich zdanie musi być pierwsze, ostatnie i w środku. Nie ważne czy jest ono mądre, czy nie, czy wnosi coś do świata, czy nie… Ważne, by zadźwięczało: „ja! moje!
Ba, mówi się ludziom od dziecięcia, iż są wyjątkowi, jedyni w swoim rodzaju, najlepsi itd… Też dobrze. Trzeba budować w dziecku, w człowieku poczucie jego własnej wartości, ale dobrze byłoby jeszcze zaznaczyć choć, żeby przesiewał przez jakieś sito rozumu, dobrego smaku, lub chociaż niech ktoś mądrzejszy mu przesieje te treści (może być wewnętrzny krytyk) zanim je z siebie wyrzuci. Nie wszystkie myśli trzeba zaraz upubliczniać. Bo zawsze znajdą się inni, równie nie mający nic do zaoferowania, ale bezkrytycznie chłonący mądrość od wyżej wymienionych.
Przeczytałam w ostatnim czasie kilka książek coachingowych. kilka tam coachingu, ale moje wrażenie jest takie, iż teraz każdy pisze, bo może. Wszyscy teraz chodzą do szkoły, mają komputery, laptopy czy inne tego typu sprzęty, więc korzystają i piszą. Te poradniki życia codziennego, to są mniej lub bardziej … a’la autobiografie. Najgorsze jest w nich chyba to, iż nie wszyscy mają fascynujące przeżycia, a przynajmniej rzadko kiedy wyciągają naukę z tego czego doświadczają. Bo gdyby to zrobili, to zastanowili by się czy pisać, co pisać i co chcą w ten sposób przekazać. No i zatrudnili by osobę korektora, by to było bez błędów i sensownie podane. Żeby ten czytelnik miał komfort w czytaniu, by robił to chętnie i z przyjemnością.
Ale gdyby mieć odrobinę dystansu do swojej wszechwiedzy i mesjanizmu, to albo by się nie trzeba było brać za głoszenie swoich prawd objawionych, albo najpierw należałoby się wziąć do jakiejś porządnej roboty, coś przemyśleć i zadziałać z sensem.
Przez ostani wolny czas, pogapiłam się też na programy dla kobiet. Wszystkie podobne, troszkę trywialne, choć założenia są dobre. Ale zbyt często słyszę: bądź sobą, odnajdź siebie i trwaj w tym, wtedy będzie Ci dobrze ze sobą, wtedy wszystko zaskoczy, wtedy … to i tamto.
Nawet ja zastanawiałam się co to w moim przypadku znaczy: odnaleźć siebie = mnie, byś sobą = mną. Czy ja mogę jeszcze bardziej być sobą? Jaką mnie mam odnaleźć, jeżeli wg znawców duszy przez 50 lat nie odnalazłam. To może mnie nie ma? To kima ja jestem jak nie sobą?
A ile danej osoby jest w młodej kobiecie, która ma poprawiana urodę? Ma nos taki jak w katalogu, ma usta z katalogu, policzki jakie sugeruje katalog dla typu słowiańskiego, biust… itd. Czy tak poprawione ciało (jak u żony ze Stepford) gwarantuje równowagę ducha i klarowność umysłu?
Czy może ja ze swoją nadwagą, może zmarszczkami, z niedoskonałym ciałem jestem mniej sobą?
Zakazany owoc kusi, bez względu na wiek, płeć, czy cokolwiek.
Zatem będąc sobą, na tyle na ile potrafię, wracam do pracy (bo urlop się kończy). Nie będę pisać autobiografii, ale będę obserwować otoczenie i pisać o swoich przemyśleniach, mimo wszystko.
Zdjęcia – by M.