Odwiedza córkę w Nicei, po raz pierwszy od lat. Ze Stanów przyleci syn i też spędzi z nimi kilka dni, ma po drodze na jakąś konferencję. Ta zbieżność terminów ją zastanawia. Kto wie, czy rodzeństwo nie konspirowało ze sobą, czy nie ma w tym jakiegoś planu, może chcą jej przedstawić propozycję z gatunku takich, jakie przedstawiają dzieci rodzicowi, którego uznały za niezdolnego radzić sobie dłużej samodzielnie. Ona jest taka zawzięta, powiedzieli sobie zapewne: taka zawzięta, uparta, koniecznie musi postawić na swoim, jak my to przewalczymy? Trzeba połączyć siły. [...]
REKLAMA
Zobacz wideo Polacy o teściowych:
Nie mówiła matce o swoim życiu osobistym
Jej córka Helen prowadzi galerię sztuki na starym mieście. Interesy idą świetnie, bez dwóch zdań. Helen nie jest właścicielką, zatrudnia ją para Szwajcarów, którzy dwa razy w roku wyłaniają się ze swojej gawry w Bernie, żeby przejrzeć księgi rachunkowe i zebrać dochody. Helen, czy też Hélène, jest od Johna młodsza, ale wygląda na starszą. Już na studiach miała włosy pani w średnim wieku, nosiła ołówkowe spódnice i sowie okulary, a do tego czesała się w koczek. Typ we Francji mile widziany, a choćby poważany: surowa, żyjąca w czystości intelektualistka. W Anglii Hele zostałaby natychmiast zaszufladkowana jako bibliotekarka, obiekt żartów.
Przeczytaj także: Iza oddała teściową do domu opieki. "Zaczniecie żyć jak ludzie, wreszcie pozbyliście się kłopotu"
Tak naprawdę nie ma żadnych podstaw, by podejrzewać Helen o celibat. Córka nie wspomina o życiu osobistym, ale John dorzucił coś o trwającym od lat romansie z biznesmenem z Lyonu, który zabiera ją na weekendowe wypady. Kto wie, może podczas tych wycieczek Helen rozkwita. Spekulacje na temat życia intymnego własnych dzieci są niestosowne, ale trudno jej uwierzyć, by w kimś, kto poświęca życie sztuce, choćby jeżeli mowa jedynie o sprzedaży obrazów, nie płonął jakiś ukryty ogień.
Odmówiła córce. 'Dlaczego miałabym obarczać ją ciężarem opieki?' Wydawnictwo Znak
Czekała na wspólny atak dzieci
Spodziewała się połączenia sił i wspólnego ataku: iż Helen i John posadzą ją na rozmowę i przedstawią opracowany wspólnie plan ocalenia matki. Ale nie, pierwszy wspólny wieczór upływa bardzo przyjemnie. Temat zostaje poruszony dopiero następnego dnia, w aucie Helen, kiedy jadą we dwie na południe i wjeżdżają akurat w Alpy Górnej Prowansji, bo gdzieś tam córka wybrała im miejsce na lunch. Johna zostawiły, żeby mógł popracować nad prezentacją na konferencję. – Jak by ci się podobało mieszkanie tutaj, mamo? – zagaja ni z tego, ni z owego. – W górach?
– Nie, we Francji. W Nicei. Od października zwalnia się mieszkanie w moim budynku. Mogłabyś je kupić, sama albo na spółkę ze mną. Na parterze.
– Chciałabyś, żebyśmy zamieszkały razem? Tak nagle? Jesteś pewna, iż to przemyślałaś?
– Nie mieszkałybyśmy razem, tylko po sąsiedzku. Zachowałabyś pełną niezależność. A gdyby coś się stało, miałabyś do kogo się zwrócić.
– Mamo, błagam, nie grajmy w te gierki. Masz siedemdziesiąt dwa lata. Problemy z sercem. Nie będziesz w nieskończoność zdolna sama o siebie zadbać. A gdybyś…
– Nie musisz nic więcej mówić, moja droga. Jestem pewna, iż tak jak ja uważasz eufemizowanie za niesmaczne. Mogłabym złamać biodro; popaść w demencję; spędzić całe lata przykuta do łóżka. O takich rzeczach rozmawiamy. Znamy możliwe scenariusze, dlatego pytanie, jakie sobie zadaję, brzmi: dlaczego miałabym obarczać własną córkę ciężarem opieki? Ty prawdopodobnie zadajesz sobie inne, mianowicie: czy będziesz w stanie żyć sama ze sobą, jeżeli nie zaoferujesz mi choć raz, zupełnie szczerze, opieki i ochrony? Powiedz, czy opisałam nasz problem, nasz wspólny problem, wystarczająco uczciwie?
– Tak. A moja propozycja jest szczera. Jest też praktyczna. Omówiłam to już z Johnem.
– Nie psujmy sobie takiego pięknego dnia przeciąganiem liny. Złożyłaś mi ofertę, ja jej wysłuchałam i obiecuję się zastanowić. I na tym poprzestańmy. Bardzo mało prawdopodobne, żebym się zgodziła, chociaż to już pewnie sama zgadłaś. Myślami kieruję się w zupełnie inną stronę. W jednym starzy są lepsi niż młodzi, a konkretnie: w umieraniu. Dobrze umrzeć, ten cel powinien zajmować poczesne miejsce w hierarchii staruszków; pokazywać młodym, na czym polega dobra śmierć. W takim kierunku zmierzam teraz myślami. Chciałabym się skupić na dobrej śmierci.
– W Nicei mogłabyś umrzeć równie dobrze co w Melbourne.
– Właśnie iż nie, Helen, to nieprawda. Przemyśl to sobie i zrozumiesz, iż nie masz racji. Zapytaj mnie, czym jest moim zdaniem dobra śmierć.
– Czym jest twoim zdaniem, mamo, dobra śmierć?
– Dobra śmierć to taka, która dzieje się gdzieś daleko, a doczesnych szczątków pozbywają się nieznajomi, ludzie zajmujący się zmarłymi zawodowo. O dobrej śmierci dowiadujesz się z telegramu: z żalem zawiadamiamy et cetera. Jaka szkoda, iż telegramy wyszły z mody.
"Nie powinno się umierać samemu"
Helen prycha ze zniecierpliwienia. Dalej jadą w ciszy. Nicea została daleko w tyle: suną długą pustą ulicą w dół, nisko w dolinę. Mimo kalendarzowego lata powietrze jest tu zimne, jakby słońce tych głębin nigdy choćby nie musnęło. Wzdryga się od chłodu, kręci korbką, zamyka okno. Jakby człowiek wjeżdżał w alegorię!
– Nie powinno się umierać samemu, to nie w porządku – odzywa się wreszcie Helen. – Nie mieć nikogo, kto by cię potrzymał za rękę. To aspołeczne. Nieludzkie. Bez serca. Wybacz mi te słowa, ale mówię poważnie. Zaproponowałam, iż wezmę cię za rękę. Że będę przy tobie.
Z dwojga jej dzieci Helen zawsze była tą mniej wylewną, trzymającą matkę bardziej na dystans. Nigdy wcześniej nie zwróciła się do niej w taki sposób. Może w samochodzie jest łatwiej, bo kierowca nie musi patrzeć na osobę, do której się zwraca. Powinna to sobie zapamiętać. – To bardzo miłe z twojej strony, moja droga. – Wypowiada te słowa niespodziewanie niskim głosem. – Nie zapomnę ci tego. Ale czy nie uważasz, iż to byłoby jednak nieco dziwne, wrócić do Francji po takim czasie tylko po to, żeby umrzeć? Co ja miałabym powiedzieć na granicy, jak mnie zapytają o cel podróży, praca czy wypoczynek? Albo gorzej, na jak długo przyjechałam? "Na zawsze"? "Do samego końca"? "Na trochę"?
– Wystarczy, iż podasz jako cel wizyty réunir la famille. Oni to zrozumieją. Przyjeżdżasz, żeby znów pobyć z rodziną. To nic nadzwyczajnego. Nie będą drążyć tematu. Jedzą w oberży pod nazwą Les Deux Ermites. Za tą nazwą kryje się pewnie jakaś historia, ale ona woli jej nie poznawać. jeżeli jest dobra, to pewnie i tak zmyślona. Wiatr jest ostry jak nóż; siedzą chronione szybą i wyglądają na pokryte śniegiem szczyty. Sezon dopiero się zaczyna; poza ich stolikiem tylko dwa są zajęte.
– Czy tu jest ładnie? No tak, oczywiście, iż ładnie. Ładny kraj, piękny, co tu dużo gadać. La belle France. Ale pamiętaj, Helen, jakie ja miałam szczęście, jakie przywileje dawał mi zawód, który wykonywałam. Przez większość życia mogłam się przeprowadzać, kiedy i gdzie mi się podobało. Żyłam w otoczeniu rzeczy zachwycających, gdy tylko mnie naszła ochota. Teraz jednak zadaję sobie pytanie: co mi z tego całego piękna przyszło, co dobrego? Czy piękno nie jest jedynie kolejnym, co konsumujemy, jak wino? Pijesz, wypijasz, na chwilę ogarnia cię przyjemne odurzenie, ale co ci zostaje? Pozostałością po winie jest, przepraszam za wyrażenie, szczyna; a po pięknie? Co nam z tego przyjdzie? Czy od piękna stajemy się lepszymi ludźmi?
– No dobrze, a więc pytanie brzmi: czy życie wśród piękna czyni nas dobrymi? Może pozwolisz, iż pierwsza udzielę odpowiedzi, zanim podzielisz się ze mną swoją? Bo chyba wiem, co powiesz. Powiesz, iż całe piękno, jakiego w życiu doświadczyłaś, nie przyniosło ci nic dobrego, iż któregoś dnia staniesz przed bramą niebios z pustymi rękoma i wielkim znakiem zapytania nad głową. To byłoby niezwykle w twoim stylu, w stylu Elizabeth Costello, powiedzieć coś takiego. I jeszcze w to wierzyć.
Odpowiedź, jakiej mi nie zamierzasz udzielać, bo to z kolei byłoby całkowicie nie w stylu Elizabeth Costello, brzmiałaby, iż to, co stworzyłaś jako pisarka, nie tylko ma w sobie własne piękno, piękno ograniczone, niech będzie, to w końcu nie poezja, ale dalej piękno, kształt, klarowność, wyraz, wreszcie moc zmiany życia innych, czynienia ich lepszymi, choć odrobinę lepszymi ludźmi. I nie tylko ja tak uważam. Inni ludzie też tak sądzą, i to nieznajomi. Mówią mi to w twarz. Nie dlatego, iż to, co piszesz, zawiera w sobie jakieś lekcje. Po prostu samo w sobie jest dla nich lekcją.
– W sensie, iż jak nartnik.
– Jaki znowu nartnik?
– Taki długonogi owad. Z własnej perspektywy tylko poluje na pożywienie, ale nie wie, iż kiedy porusza się tam i z powrotem po tafli stawu, zostawia za sobą ślad wyrażający najbardziej transcendentne możliwe piękno, zapis boskiego imienia. Podobnie ruch pióra na papierze kreśli imię boskie, i ty jesteś w stanie to z pewnej odległości dostrzec, ale ja, z bliska, nie.
– Można to ująć i tak. Choć tu chodzi o coś więcej. Uczysz ludzi, jak czuć różne rzeczy za sprawą pewnej łaski. Bo na pióro, podążające za ruchem myśli, spływa łaska.
Cała ta wykładana przez córkę estetyczna teoria brzmi w jej uszach dość starożytnie, z arystotelejska. Czy Helen sama to wymyśliła, czy gdzieś przeczytała? I jak to się ma do sztuki malarstwa? jeżeli rytm pióra oddaje rytm myśli, to czym jest rytm ruchów pędzla? Co z obrazami namalowanymi sprejem? Jak takie obrazy miałyby nas uczyć stawania się lepszymi ludźmi? Wzdycha.
– To bardzo miłe z twojej stromy, Helen, iż tak mówisz, iż mnie tak pocieszasz. Niezmarnowane to życie. Ja oczywiście nie jestem przekonana. Jak sama zauważyłaś, nie byłabym sobą, gdybym dała się przekonać. No, ale małe to pocieszenie. Widzisz, iż nie jestem w najweselszym nastroju. W obecnym usposobieniu własne życie wydaje mi się od początku do końca pomyłką, i to niezbyt interesującą. Teraz jestem zdania, iż jeżeli człowiek naprawdę pragnie stać się kimś lepszym, na pewno prowadzą do tego drogi mniej okrężne niż poprzez zaczernianie tysięcy stronic prozą.