Odłamki, których nie da się poskładać

polregion.pl 5 dni temu

Okruchy, których nie da się poskładać

Trzeciego dnia po pogrzebie Weronika wyjęła starą pudełko. Stało w schowku za siatką z ozdobami choinkowymi, przykryte warstwą kurzu, jakby samo życie odłożyło je tam na później. Na później, gdy ból już nie rozrywa każdej komórki, ale tylko tępo pulsuje gdzieś pod żebrami. Albo wręcz przeciwnie – gdy nie da się już udawać, iż nic się nie stało. Jakby właśnie tego wieczoru, w kuchni wyciszonej do bólu, przeszłość zapukała sama do drzwi i zażądała, by ją wpuścić.

Kacper siedział przy stole nieruchomo. Przed nim stał kubek z wystygłą kawą, trzymał go oburącz, jakby zawierał coś ważnego. Nie patrzył na matkę. Ale gdy podała mu pudełko, wziął je. Cicho. Ostrożnie. Jakby zamiast fotografie zawierało szkło.

W środku były dziesiątki listów. Od razu poznał swoje pismo. Dziecinne. Zostawiał je na tapetach i w zeszytach w pierwszej klasie. Listy do siebie w przyszłość. Miał sześć lat, potem osiem, dwanaście – każdego roku pisał do samego siebie. Jakby papier mógł zachować to, czego nie wytrzymywało serce. Jakby mógł być bliżej niż ojcie, który zawsze był nie w domu. Jakby słyszał. Rozumiał.

Otworzył pierwszy list. Rysunek: on i tata nad rzeką. Wędki. Słońce w rogu. Krzywo, nieporadnie, ale szczerze. „Tata obiecał, iż latem będziemy łowić ryby. Bardzo czekam. Powiedział, iż jeżeli przestanę śmiać się przez sen, na pewno pojedziemy.” Na dole – nierówne serduszko. Prośba wpleciona w linię atramentu.

Kacper położył list na stole. Palce mu drżały. Matka stała pod ścianą, wtulona w nią jak w ratunek. Nie podchodziła, nie mówiła. Tylko patrzyła, jakby bała się złamać kruchość tej chwili.

— Wtedy też nie przyszedł — szepnął Kacper. — Wyjazd służbowy. Znowu. A potem już przestaliśmy pytać. W końcu zrozumieliśmy – nie ma na co czekać.

Matka milczała. Za oknem mżył deszcz, a mdłe światło latarni czyniło pokój jeszcze bardziej szarym. Wszystko tu jakby wyblakło po jego śmierci – ściany, powietrze, choćby zapach książek na półkach. choćby zegar tykał ciszej, jakby nie chciał przeszkadzać żałobie.

Kolejny list był krótki: „Mam dwanaście lat. Już nie piszę do taty. Bez sensu.” Kacper czytał wolno, wczytywał się w każdą literę, jakby liczył, iż dziecięca ręka zmieni zdanie. Ale litery były proste. Pewne siebie. Jak nóż. To nie był zwykły list. To była chwila, w której umarła nadzieja. Bez krzyku. Po prostu zgasła.

— Nienawidziłem go — powiedział. — Wiesz, mamo? Nie za to, iż odszedł. Ale za to, iż niby był, ale go nie było. Za puste obietnice. Za kolejne „Tata się spóźnia”, które powtarzałaś, gdy już wiedziałem – nie przyjdzie. Nie zazgrzyta kluczem, nie zawoła. Nigdy.

Matka osunęła się na krzesło. W jej dłoniach była kartka. Bez koperty. Gruby papier, zagięty róg. Pismo – dorosłe, obce, a takie znajome. Kacper patrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz.

— Napisał do ciebie. Przed śmiercią — powiedziała. Głos jej zadrżał.

Wziął list. W środku tylko jedno zdanie:
„Byłeś moim strachem i nadzieją. Przepraszam, iż nie było mnie przy tobie.”

Kacper przeczytał. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Jakby z każdym kolejnym razem zrozumie więcej. Ale nie zrozumiał. Był tylko ból. I cisza. W której dźwięczały nie słowa, ale puste przestrzenie między nimi.

Ta cisza nie była pusta. Pulsowała. Wibrowały w niej nie tylko żale, ale i to, czego nigdy sobie nie powiedzieli. Była wypełniona – uparcie, bezlitośnie. Przeszłości nie da się naprawić. Ale może można nieść ją inaczej.

Złożył listy z powrotem. Ostrożnie. Powoli. Jakby układał nie papier – ale siebie. A ostatni list położył na wierzchu. Późny. Ale może nie daremny.

— Mamo… — spojrzał na nią, w oczy, w przeszłość. — Pojedźmy nad tamtą rzekę. Obiecał. Weźmiemy wędki. Tylko posiedzimy. Nie dla niego. Dla nas.

Skinęła głową. Powoli. Ostrożnie. Jakby zgadzała się nie tylko na wyjazd. Ale na próbę. Choć słabą. Próba bycia razem. Chociaż raz – naprawdę.

I tym razem – bez „obiecuję”. Tylko droga. Tylko woda. I może odrobina ciszy, w której już da się oddychać.

Idź do oryginalnego materiału