“Czy tego chcemy, czy nie, bywa, iż czyjeś odejście przynosi ulgę. Jakby kamień spadł z serca albo kula u nogi przestała w końcu ciążyć. Po latach spotkało to mnie, choć nie dowierzałam, iż ten moment kiedykolwiek nastąpi. Moja teściowa nigdy nie traktowała mnie dobrze. Mieszkała z nami od 10 lat, opiekowaliśmy się nią, jak mogliśmy, bo to w końcu matka. Miesiąc temu odeszła. Z jednej strony żałuję, iż jednej rzeczy nie zrobiłam, ale z drugiej strony… w końcu w naszym domu zapadła błoga cisza. Teraz zaczniemy z mężem żyć na własnych zasadach”.
Teściowa nie była dobrym człowiekiem. Krytykowała mnie za wszystko
Napisać, iż nie dogadywałam się ze swoją teściową, to jakby nic nie napisać. Nigdy nie rozumiałam, jak taka toksyczna osoba mogła wychować takiego człowieka, jakim jest mój mąż. W ich przypadku bardzo daleko padło jabłko od jabłoni. Ale samo wsparcie ze strony mojego męża nie wystarczyło, żeby mogła zachować równowagę.
Była to osoba, która pod płaszczykiem uprzejmości potrafiła wbić szpilę w najczulsze miejsce, ale często choćby ten płaszczyk odrzucała. Nigdy nie chciałam z nią rywalizować, ale sama ustawiała mnie w pozycji rywalki i traktowała wyłącznie z góry. Może miała za dużo złych doświadczeń w życiu, choćby ze swoim byłym mężem…
A jedyne, czym jej zawiniłam, to to, iż nie byłam kimś innym. Byłam tylko sobą… Od naszego ślubu 15 lat temu wmawiała mi, iż zmarnuję życie jej synowi, bo on zasługuje na kogoś lepszego niż ja. Że nie dorastam do pięt jej, gdy była w moim wieku.
Krytykowała wszystko, co zrobiłam. Gdy upiekłam dla niej tort urodzinowy, okazywał się za mały, niesmaczny i zbyt ubogi. Gdy wysprzątałam dom, mówiła, iż nie w życiu nie widziała takiego syfu. Wmawiała mi stale, iż jestem złą matką i nie potrafię wychować swojego dziecka. I tak ze wszystkim.
Nie chcę tutaj wywlekać wszystkich jej intryg. Stale próbowała mnie skłócić z mężem i podkopać moje poczucie wartości. Dość powiedzieć, iż te wszystkie lata okupiłam wizytami u psychologa i pracą nad tym, by nie wpaść w depresję. Bez leczenia nie dałabym rady.
Teściowa mieszkała z nami od 10 lat. Potrzebowała stałej opieki
Te 10 lat, odkąd zamieszkała razem z nami, były dla mnie gehenną. Wzięliśmy teściową do siebie, bo wykryto u niej stwardnienie rozsiane. Miała coraz większe problemy z poruszaniem się, a w końcu przestała w ogóle wychodzić z domu. Trzeba było się nią zaopiekować…
A ta zależność od innych i świadomość choroby wywoływała u niej jeszcze więcej złośliwości. Nie gryzie się ręki, która nas karmi — a ona robiła dokładnie to! Wyładowywała się na nas, a głównie na mnie.
Ze względu na jej stan tym bardziej starałam się być dla niej miła, bo mi jej szkoda… Poza tym to mimo wszystko matka. Martwiliśmy się o nią. Jej choroba wiązała się z bólem… Emocjonalnie to była strasznie trudna sytuacja.
Ona odwdzięczała się złością, frustracją, narzucaniem swojego zdania, potem już jej się wszystko mieszało, gwałtownie opadała z sił.
A my musieliśmy ułożyć swoje życie pod nią — opieka nad kimś przykutym do wózka, a na koniec do łóżka, to dużo ograniczeń: inny plan dnia, bo wszystko trzeba zorganizować pod jej leki i pory posiłków. Cała jej higiena wymagała ode mnie przełamania się i dużego wysiłku.
Od ślubu nie byliśmy na żadnych wakacjach, a o wyjeździe choćby na jeden dzień mogliśmy sobie pomarzyć… Miałam wrażenie, iż tracimy młodość, a nasz syn traci coś z dzieciństwa.
Pod koniec tych lat musiałam rzucić pracę, żeby być w domu cały czas. Musieliśmy też zrezygnować z drugiego dziecka. Choć nigdy przenigdy nie planowałam jedynaka, to w tym układzie nie dałabym rady z drugim. A zegar biologiczny tykał i tykał, iż czas już mi się kończy.
Gdy mama mego męża odeszła, w domu nastała cisza
I w końcu to wszystko zostało za nami… Miesiąc temu teściowa zmarła we śnie. Odeszła lekko, mam nadzieję, iż bez bólu. Czy tego chcemy, czy nie, zdarza się, iż czyjeś odejście przynosi ulgę. To żaden powód do dumy, ale… życie nie zawsze jest piękne.
Czuję się, jakby kamień spadł mi z serca albo kula u nogi zniknęła. Nie dowierzałam, iż ten moment kiedykolwiek nastąpi. Z jednej strony żałuję, bo powiedziałam jej zbyt wiele przykrych słów; mogłam się bardziej powstrzymywać ze względu na jej stan… ale z drugiej strony… w końcu w naszym domu zapadła błoga cisza.
A gdy czas żałoby się skończy, zaczniemy z mężem żyć na własnych zasadach.