Odeszła, bo zmęczyło ją bycie „niewygodną” żoną
— Kasia, możemy na słówko? — westchnął Krzysztof, gdy żona po raz setny tego wieczora krążyła między kuchnią a stołem, przygotowując sałatki i przekąski na przyjazd jego gości.
— Oczywiście, Krzysiu, co się stało? — odwróciła się, wycierając ręce w fartuch.
— Znowu to „Krzysiu”… Prosiłem, nie przekręcaj języka, brzmi to okropnie. A te twoje „o” i „e”… Słuchaj, naprawdę razi w uszy. Może w twojej wsi tak mówią, ale nie tutaj.
— Nigdy nie ukrywałam, skąd jestem. U nas tak się mówi. Jedni „szekają”, drudzy „mazurzą”, a wy tu na każdym kroku „macie kreskę”. Czym „Krzysiu” gorsze od „Kasi”?
— Nie rozumiesz. Nie chcę, żebyś dziś z nami siedziała. To biznesowe spotkanie, moi znajomi to poważni ludzie. Ty, wybacz, ale nie jesteś na tym samym poziomie…
Kasia zastygła. W środku poczuła lodowaty chłód.
— W czym niby nie jestem „na poziomie”? Manicure nie ten? Za prosta na rozmowy o zyskach i startupach? Bo twoja Ola z Agnieszką, a choćby Ania z Ewą — też nie są ekspertkami. Siedzimy osobno, śmiejemy się z memów i pokazujemy zdjęcia dzieci. O co chodzi?
— Po prostu nie zrozumiesz. One są z porządnych rodzin. A ty… — Krzysztof się zawahał. — Wstyd mi przed chłopakami.
— Wstyd? Kiedy jeździłam z tobą po szpitalach, było wygodnie? Kiedy wracaliśmy latem z bagażnikiem pełnym przetworów od moich rodziców — też było wygodnie? A teraz, gdy trzeba ugścić znajomych, nagle jestem „nie na miejscu”? — zerwała fartuch i poszła do sypialni.
— Kasieńko, zaczekaj, nie unoś się… — zaczął, ale drzwi już trzasnęły.
Nie wiedział, iż Kasia usłyszała każde jego słowo. Gdy tylko wyszedł, usiadła na łóżku, zakrywając twarz dłońmi. W gardle czuła gorycz i gniew. Ile razy ją ostrzegano — iż wiejska dziewczyna nie pasuje do wielkomiejskiego karierowicza… A ona wierzyła. W ich miłość. W jego dobroć. I przecież dotąd nigdy nie dał jej powodu, by wątpić.
Poznali się na ostatnim roku studiów. Kasia uczyła się na bibliotekarkę, Krzysztof — na ekonomistę. Był cichy, zamknięty w sobie, trochę niezdarny. Dziewczyny szeptały za jego plecami, nazywając go „kujonem”. Ale Kasi go szkoda — nie lubiła, gdy kogoś oceniają bez powodu.
Później, już w bibliotece, spotkali się kilka razy. Jąkał się, denerwował, a ona spokojnie poradziła: „Weź głęboki oddech i mów wolno”. Tak się zaczęło. Potem — randki, długie rozmowy, wsparcie. Obok niej rozkwitł. Dwa lata później był ślub, na który zgodzili się choćby najwięksi sceptycy w rodzinie.
A teraz — takie słowa?
— Kiedy byłeś nikomu niepotrzebny — byłam ważna, a teraz, gdy stałeś się „kimś”, nagle jestem kulą u nogi? — pomyślała gorzko i wyciągnęła walizkę.
Zadzwoniła do siostry, krótko opowiedziała sytuację. Ta od razu zaproponowała, by zamieszkała u nich. Szwagier i siostrzeńcy ucieszyli się.
— Co zamierzasz? — spytała siostra.
— Wrócę do rodziców. Właśnie zwolniło się miejsce w bibliotece. Wynajmę małe mieszkanie. Rzeczy odeślę później. Najważniejsze, by wyjść.
Zadzwonił telefon. Na ekranie — Krzysztof.
— Gdzie się podziałaś?! Goście za dwie godziny, a w domu ani kolacji, ani ciebie!
— Skoro jestem za prosta, by siedzieć z twoimi „wybrańcami”, to i jedzenie powinna dla was gotować ktoś bardziej wytworny. Radź sobie sam. Wychodzę.
— Kasia, oszalałaś?!
— Nie. Wychodzę z TWOJEGO życia. Jutro złożę pozew o rozwód.
Rozłączyła się i bez wahania weszła do mediów społecznościowych. Napisała krótki, ale szczery post o tym, jak w jeden wieczór można zmienić się z kochanej żony w „wstyd rodziny”.
Pierwsze zareagowały żony i partnerki jego znajomych. Wszystkie stanęły po jej stronie. Potem posypały się wiadomości choćby od nich samych: „Nie spodziewałem się tego po Krzysztofie”. On zaś napisał ze złością: „Przez ciebie pokłóciłem się ze znajomymi”.
Myślał, iż jego słowa nikogo nie dotkną? Że te kobiety, które też pochodzą ze wsi, nie zobaczą w nim własnych lęków?
— Zrobiłaś to specjalnie? Chciałaś mi życie zrujnować?
— Sam je zrujnowałeś, gdy uznałeś, iż nie jestem godna siedzieć przy twoim stole. Gdy przestałeś mnie szanować. Źle mnie znałeś, Krzysztofie.
— A komu taka jak ty będzie potrzebna?
— To po co błagałeś sędziego o czas na pojednanie?
Milczał.
— Szkoda, iż przez głupotę zniszczyłaś nasz związek.
— jeżeli nazywasz „głupotą” upokarzanie — jesteś albo tyranem, albo głupcem. A z takimi nie chodzę jedną drogą.
Kasia szła do domu siostry. Tata obiecał pomoc z mieszkaniem. Praca też się znajdzie. A miłość… miłość jeszcze przyjdzie. Najważniejsze, by pamiętać, iż wdzięczność i szacunek są równie ważne, co uczucie.