Zosia siedziała w kuchni, wpatyjąc się w pierścionek z maleńkim kamieniem, który niedawno podarował jej Wojtek. “Tak bez powodu”, jak zwykle. Kiedyś te podarunki jej serce rozpalały, teraz budziły tylko tę przygnębiającą pustkę. Nie ma nic gorszego niż żyć z kimś, kogo się nie kocha…
Z Wojtkiem poznała się jeszcze na uniwersytecie. Był “tym przyjacielem” — niezawodnym, cichym, dobrym. Zawsze blisko, zawsze gotów pomóc. Zosia nigdy nie traktowała go poważnie, dopóki nie zaczął się o nią starać. Długo, cierpliwie. choćby śmiała się z niego w rozmowach z koleżankami.
A on się nie poddawał.
W końcu zaczęli się spotykać. Potem się do niej wprowadził. Wszystko działo się jakby samo. Tylko to prawdziwe uczucie nigdy się nie obudziło.
Wojtek był ze wszystkim zadowolony. Parzył jej rumiankową herbatę, zmywał naczynia, prasował sukienki. A Zosia drażnił się choćby jego oddech. Wydawał jej nie taki słaby, pozbawiony charakteru, nudny.
Koleżanki mówiły, iż ma szczęście — takich mężczyzn trzeba w życiu szukać. Ale po kryjomu szeptały — Zosia na to nie zasługuje, jest cyniczna, zimna.
A on wciąż wytrwał. choćby gdy flirtowała z jego kolegami z pracy. choćby gdy go odpychała. choćby gdy pewnego dnia rzuciła: “Nie czekaj, wyjeżdżam. Mam cię dość”.
Stał w progu, blady, z gasnącym wzrokiem. I nie zatrzymał jej.
Po paru tygodniach Zosia poznała Darka — przebojowego, charyzmatycznego. Spotkali się w barze, gdy po drinku zaczęła tańczyć na blacie. On usiadł obok i rzucił tylko: “Za rok będziesz żałować, iż odrzuciłaś tego, który cię kochał”.
Wybuchnęła śmiechem.
Z Darkiem było jak w filmach: restauracje, nieprzespane noce, drogie prezenty. Aż pojawiły się zimne spojrzenia, pretensje o głośny śmiech, niezadowolenie z jej strojów. Potem — zdrada. choćby nie przeprosił:
— A czego się spodziewałaś? Obietnic nie składałem.
Wyszła w deszcz. Dzwoniła do Wojtka. Ale nie wybrała numeru.
W domu wyciągnęła stare zdjęcia — on i ona, szczęśliwi. On trzyma ją za ramiona, a ona patrzy na niego zakochaną. Czy udaje, iż kocha?
Kilka dni później dostała załamania nerwowego. Serce nie wytrzymało. W szpitalu po raz pierwszy zobaczyła w oczach Wojtka nie miłość, ale obojętność.
— Po co przyszedłeś? — wyszeptała.
— Nie wiem. Z przyzwyczajenia.
I wyszedł. Zostawił rumianki — te, które kiedyś wolała nad róże.
— Dlaczego bałaś się być kochaną? — zapytała psycholog.
Zosia łkała:
— Bo to ryzyko. Bo wszyscy, którzy mnie kochali, w końcu odchodzili. Ojciec zniknął, gdy miałam siedem lat. Mama powiedziała: “Nigdy już nikomu nie ufaj”. Starałam się. Chowałam się za cynizmem, złośliwością. A Wojtek przebił się…
Płakała. Cicho, jakby wreszcie pozwalając sobie czuć.
— Chcesz go odzyskać?
— Bardziej niż cokolwiek. Ale on nie chce mnie widzieć. I rozumiem dlaczego.
Minęły dwa lata.
Zosia zobaczyła Wojtka w kawiarni. Siedział przy oknie, przeglądał menu, wystukując palcami znajomy rytm. Podeszła.
— Cześć. Mogę usiąść?
Skinął głową. Milczał. Patrzył uważając.
— Nie oczekuję, iż mi wybaczysz. Chciałam tylko podziękować. Za to, jaki byłeś. I przepraszam, iż nie umiałam kochać.
Wstała i wyszła.
Po tygodniu napisał: „Spróbujmy jeszcze raz. Tylko powoli”.
Teraz nie mieszkają razem. Chodzą na randogdy, śmieją się, milczą. Uczą się na nowo ufać.
Na jej lodówce wisi magnetyk z cytatem: “Jeśli ci zimno — zachowuj się cieplej”.
A każde ich “powoli” to krok ku sobie. Krok tam, gdzie znów można poczuć, iż ktoś cię kocha. I iż ty też to potrafisz.