Tomasz Rowiński: Może zacznijmy od podstawowego pytania – czym
właściwie jest festiwal Katharsis? Na stronie internetowej można znaleźć
pewne informacje, ale sądzę, iż najlepiej przedstawi to osoba, które go
tworzy i wprowadza w życie. Skąd zrodziła się idea festiwalu Katharsis?
Co Cię inspiruje do organizowania kolejnych edycji?
Jan Kiernicki: W uproszczeniu można by rzec, iż Katharsis to festiwal
muzyki dawnej, ale to określenie nie oddaje w pełni jego charakteru.
Pomysł narodził się u mnie i mojego przyjaciela, Jana Billerta, po latach
naszej pracy w roli wolontariuszy festiwalu „Pieśń naszych korzeni” w
Jarosławiu. W pewnym momencie zapragnęliśmy czegoś więcej –
chcieliśmy, by festiwal jarosławski odbywał się nie raz, ale dwa razy w
roku, i to także w naszym otoczeniu. Wiedzieliśmy jednak, iż chcemy
stworzyć coś nowego, a zarazem coś organicznie związanego z
działalnością Fundacji Świętego Benedykta i naszym lokalnym
kontekstem. Wiedzieliśmy iż będzie to coś nowego, bo opartego na
wyrazistym charakterze Fundacji św. Benedykta, na długoletnich już
działaniach na rzecz upamiętniania Chrztu Polski i postaci pierwszych
władców Polski spoczywających w poznańskiej katedrze, na
przywiązaniu do tradycji – liturgicznej i nie tylko, oraz na duchu i
porządku benedyktyńskim.
Zainteresowanie festiwalem
Tomasz Rowiński: Czy można powiedzieć, iż pomysł ten spotkał się z
szerokim zainteresowaniem różnych środowisk? Czy od początku
realizowaliście go wyłącznie we współpracy z fundacją, czy też od razu
okazało się, iż zapotrzebowanie na taki festiwal było duże? Byli chętni
do współpracy, artyści gotowi do przyjazdu?
Jan Kiernicki:: Zdecydowanie poczuliśmy, iż istnieje potrzeba
stworzenia czegoś takiego – był duży niedosyt po obchodach rocznicy
chrztu Polski w 2016 roku, które pozostawiły pewne rozczarowanie. W
tamtym czasie już od kilku lat działałem na rzecz upamiętniania
wydarzeń wokół początków państwa polskiego i brakowało mi festiwalu
muzyki dawnej, który by odpowiadał naszym oczekiwaniom. W pierwszej
edycji postawiliśmy na mocny akcent – rekonstrukcję muzyki związanej z
chrztem Mieszka I. Udało nam się zaprosić Marcela Pérèas i zespół
Jerycho, a Marcel, przekonany do naszego projektu, został z nami na
stałe.
Tomasz Rowiński: Marcel Pérès stał się adekwatnie corocznym
uczestnikiem festiwalu. Prowadzi chór festiwalowy i warsztaty, które
przygotowują ten tworzony ad hoc zespół do występu.
Jan Kiernicki: Tak, dokładnie. Co więcej, w tym roku pojawia się u nas
aż czterokrotnie, więc można powiedzieć, iż Poznań stał się swoistą
stolicą jego działalności i twórczości.
Tegoroczna edycja festiwalu
Tomasz Rowiński: Miałbym ochotę zapytać cię o inne jeszcze
historyczne aspekty festiwalu, ale może przejdźmy do tegorocznej
odsłony. Co wyróżniło tę edycję? Co było dla ciebie szczególnie istotne
jako dyrektora?
Jan Kiernicki: Tegoroczna edycja miała ciekawą, sinusoidalną strukturę
– na przemian pojawiały się duże, monumentalne formy oraz
drobniejsze, kameralne – recitale. Mieliśmy takie wyjątkowe elementy jak
„Ludus Danielis”, dramat liturgiczny z epoki średniowiecza, chorał
starorzymski, a na zakończenie – koncert zespołu Micrologus.
Przeplatały się one z subtelnymi recitalami, które okazały się ogromnym
sukcesem. Recital Nigela Northa, odbył się przy pełnej, wręcz nabitej
sali, a artysta bisował trzy razy.
Ludus Danielis – średniowieczny dramat liturgiczny
Tomasz Rowiński: Powiedz, proszę, coś więcej o tych dużych formach.
„Ludus Danielis” brzmi tajemniczo i nie każdy zna ten tytuł. Warto byłoby
przybliżyć, co on oznacza.
Jan Kiernicki: „Ludus Danielis” to średniowieczny dramat liturgiczny,
prawdopodobnie z XI wieku, który opowiada historię proroka Daniela. To
forma teatru liturgicznego, dziś już zapomniana, który odbywa się
podczas nabożeństwa, na przykład nieszporów czy jutrzni. Widzowie
wkraczają w inną przestrzeń, gdzie czas zdaje się zatrzymywać, a
opowieść, którą znamy, zaczyna się rozgrywać na naszych oczach.
Słowo, śpiew, muzyka, gest, ruch, kostiumy – wszystko to łączy się w
jednej przestrzeni gotyckiej świątyni, która również staje się częścią
przedstawienia.
Tomasz Rowiński: Spektakl odbywał się w kościele, w ramach liturgii
nieszporów prowadzonej przez ojca Tomasza Grabowskiego,
dominikanina. Rzeczywiście miało to wydarzenie formę modlitwy
liturgicznej. Części teatralne rozgrywały się zaś między nawami,
obejmując cały kościół.
Jan Kiernicki: To bardzo przejmujące doświadczenie, wręcz
elektryzujące, gdy dramat się rozpoczyna. Po psalmodii i kapitulum
nagle rozbrzmiewają koptyjskie cymbały, a chór zaczyna przemieszczać
się po kościele, idąc dwiema nawami, aż obejmuje całą przestrzeń.
Eksploracja świątyni jest dla nas bardzo ważna – współczesne kościoły
często redukuje się do jednego, centralnego miejsca. Tymczasem każdy
element architektury – boczne ołtarze, nawy, transepty – ma swoje
znaczenie i unikalną akustykę.
Tomasz Rowiński: To trochę jak średniowieczne „Dolby Surround”,
dźwięk otacza nas z każdej strony, gdy śpiewacy ustawieni są w różnych
punktach świątyni. Dodajmy, iż spektakl wykonywała Schola Węgajty.
Jan Kiernicki: Tak, Schola Węgajty prowadzona przez Johanna
Wolfganga Niklausa, który również wyreżyserował spektakl. Było to
dzieło oparte na wieloletniej pracy Marcina Bornusa-Szczycińskiego i
jego zespołu Bornus Consort, który już w latach 80. podjął się trudu
przywrócenia tego dramatu polskiemu słuchaczowi. Co ciekawe,
spektakl ten był wystawiany również w Teatrze Wielkim. Przez siedem
lat odbyło się sto przedstawień, także poza granicami Polski. Jednak
Marcin Bornus-Szczyciński uznał, iż warto spróbować podejścia
bardziej autentycznego, w którym dramat wypełni przestrzeń świątyni.
Tomasz Rowiński: No właśnie, teatr to jednak świecka scena.
Naturalnym miejscem dla tego rodzaju wydarzenia jest przecież
przestrzeń sakralna, kościelna.
Jan Kiernicki: Skoro to dramat liturgiczny, to nie powinniśmy
zapominać o tej drugiej części nazwy. Wszyscy koncentrują się na
słowie „dramat”, ale to przecież „dramat liturgiczny”, czyli wydarzenie,
które powinno odbywać się w kościele, w ramach liturgii. Schola Węgajty
kontynuuje tę tradycję, odchodząc od klasycznych form teatru na rzecz
liturgicznego doświadczenia. To grupa założona w latach 90. na Warmii,
gdzie spotkała się grupa polskich i zagranicznych artystów – sam
Johann Wolfgang Niklaus pochodzi z Tyrolu. To właśnie on zaczął
tworzyć w Polsce nowatorski teatr skupiony na średniowiecznych
dramatach liturgicznych. Stworzenie tego projektu przy użyciu prostych
środków było przełomem. Badano gesty znane z ikonografii
średniowiecznej, dążąc do wydobycia ich pierwotnego znaczenia, a nie
tylko do estetycznej rekonstrukcji.
Tomasz Rowiński: Dramat przeniknięty jest dawnym stylem liturgicznej
gestykulacji.
Jan Kiernicki: Tak, i chodzi o to, by przełożyć te gesty na coś więcej niż
estetykę – by uczynić je żywym ruchem.
Chorał starorzymski
Tomasz Rowiński: Często mówi się, iż muzyka dawna to w pewnym
sensie także muzyka współczesna, ponieważ rekonstrukcja jest aktem
twórczym, w którym wiele pozostaje do odkrycia. Dobrze, odłóżmy
„Ludus Danielis” – powiedz, nad czym w tym roku pracował chór
festiwalowy?
Jan Kiernicki: Od 4 października chór festiwalowy przygotowywał
repertuar chorału starorzymskiego. W Rzymie na przełomie XIX i XX
wieku odkryto manuskrypty z muzyką, która służyła papieskim liturgiom
w wielkich bazylikach. Okazało się, iż te melodie, ornamenty i
powtarzalne formuły różniły się od innych tradycji liturgicznych. Jednak
odkryte manuskrypty nie pasowały do teorii ówczesnych reformatorów,
więc po prostu je odłożono na bok. Dopiero Marcel Pérès zwrócił uwagę
na fakt iż niektóre wersety allelujatyczne tego repertuaru zapisano po
grecku i postanowił podążyć tym tropem.
Tomasz Rowiński: To dlatego, iż w pierwszym tysiącleciu liturgia w
Rzymie miała silne wpływy greckie?
Jan Kiernicki: Tak, liturgia była pod dużym wpływem Bizancjum, a w
tym czasie Kościół jeszcze nie był podzielony. Pérès udał się więc do
Grecji, gdzie spotkał wybitnego kantora Lykourgosa Angelopoulosa.
Razem zaczęli śpiewać i analizować te manuskrypty, co pozwoliło
odkryć pewne zapomniane motywy, które w Grecji są przez cały czas żywe. Także
manuskrypt z Montpellier, zawierający zapisy mikrotonowe, okazał się
kluczowy w rekonstrukcji starorzymskiego chorału.
Tomasz Rowiński: Kiedy uda się znaleźć takie połączenie nut z żywą
tradycją, całe przedsięwzięcie nabiera niezwykłej mocy.
Jan Kiernicki: Dokładnie. Prawdziwa tradycja to coś, co żyje w
przekazie – słyszymy, potem śpiewamy, a potem przekazujemy dalej.
Sam tekst to tylko szkic, bo dopiero przez wykonanie można nadać mu
głębszy wymiar.
Tomasz Rowiński: Marcel Pérès nagrał te utwory, a teraz poprowadził
festiwalowy chór, który jest amatorski, prawda?
Jan Kiernicki: Chór jest amatorski w dosłownym tego słowa znaczeniu,
składa się z osób, które kochają muzykę. Choć to chór złożony ad hoc,
udział muzyków o różnym doświadczeniu, w tym zawodowych czy
tradycyjnych, pozwala osiągnąć wysoki poziom wykonania. jeżeli chodzi
o nagrania zespołu Ensemble Organum, prowadzonego przez Marcel
Pérès, były one przełomowe. Dzięki swojemu doświadczeniu, Pérès
potrafi prowadzić także taki zespół zebrany ad hoc, bo w pracy nad
muzyką dawną wiele odkrywa się właśnie w praktyce.
Tomasz Rowiński: Oczywiście bardzo szanujemy teoretyków muzyki.
W średniowieczu muzykiem nazywano przede wszystkim tych, którzy o
muzyce teoretyzowali.
Jan Kiernicki: Szanujemy teorię i doceniamy głęboką wiedzę, ale
prawdziwa wartość tkwi w praktyce. Często odpowiedzi przychodzą,
dopiero gdy faktycznie coś wykonujemy – czasem przez 20, a czasem
nawet przez 40 lat, jak Marcel Pérès.
Tomasz Rowiński: To przypomina praktykę chorału benedyktyńskiego
w klasztorach. Tam właśnie duchowa głębia chorału wykształca się w
codziennej praktyce.
Jan Kiernicki: Tak, dokładnie.
Koncert zespołu Micrologus
Tomasz Rowiński: Chcę teraz porozmawiać o jednym z głównych
wydarzeń festiwalu – koncercie zespołu Micrologus. To zamknięcie
głównej części festiwalu było niesamowite: wspaniała muzyka, bisy,
owacje na stojąco. Powiedz, kim są muzycy Micrologusa?
Jan Kiernicki: Micrologus to włoski zespół, choć odrobinę
międzynarodowy. Jego siedzibą jest Spello, przepiękne, średniowieczne
miasteczko w Umbrii. Zespół powstał 40 lat temu z inicjatywy Adolfa
Broegga i jego przyjaciół, którzy zaczynali od muzykowania na „calenda
maia” – świeckim święcie, które co roku obchodzono w Asyżu. Po
śmierci Broegga, zespół przejęła Patrizia Bovi. Dziś mają już długą
tradycję działalności artystycznej i starają się odtwarzać muzykę dawną
na głęboko zakorzenionym w wiedzy muzykologicznej i historycznej
poziomie.
Tomasz Rowiński: Zauważyłem, iż na koncercie dominowały
kompozycje włoskie.
Jan Kiernicki: To słuszna obserwacja, bo włoski repertuar jest ich
punktem wyjścia. Ten zespół opiera swoją twórczość na tradycji,
czerpiąc także z muzyki ludowej. W ich wykonaniach słychać na
przykład puls dawnych włoskich tańców, podobny do współczesnych
rytmów z Apulii czy południa Włoch. To zespół, który zobzaczyłi jedność
między muzyką średniowieczną a ludową – jeżeli np. połączy się XIV-
wieczne melodie włoskiej „ars nova” z tarantellą, to tworzy się coś
żywego i pełnego ekspresji. Mogliśmy podziwiać ich międzynarodowy
skład z udziałem Crawforda Younga, znanego mistrza lutni
średniowiecznej.
Tomasz Rowiński: Był to koncert o muzycznej dynamice XV-wiecznej
Florencji, ale także jej dwóch symbolicznych postaci – Wawrzyńca
Wspaniałego i Hieronima Savonaroli.
Jan Kiernicki: Koncert ukazywał kontrast tych dwóch postaci i światów.
Warto zaznaczyć, iż pierwotne laudy powstawały w czasach pierwszych
bractw religijnych, konfraterni zakładanych od czasów św. Franciszka,
który pisał pieśni ku czci Matki Bożej. Te utwory, inspirowane
twórczością trubadurów, łączyły kult maryjny z poetycką tradycją i choć
światy świecki i religijny często ze sobą walczyły, w pewnym sensie się
przenikały.
Nigel North – mistrz lutni
Tomasz Rowiński: Wspomniałeś o lutni, co prowadzi nas do innego
wielkiego artysty festiwalu – Nigela Northa. Myślę, iż to była
najjaśniejsza gwiazda tegorocznej edycji. Kim jest North i dlaczego jest
tak ceniony?
Jan Kiernicki: Nigel North to brytyjski lutnista, którego historia i
osobowość czynią go wyjątkowym. Zajął się lutnią, gdy we śnie spotkał
Johanna Sebastiana Bacha wręczającego mu ten instrument. Bardzo
szybko przeszedł od roli studenta do zadań wykładowcy i stał się jednym
z pionierów odrodzenia muzyki dawnej. Jego podejście do lutni jest
wyjątkowe: on gra w sposób filozoficzny, prowadząc słuchacza ku
pięknu przez prawdę. Jego styl to niemalże forma medytacji – wydobywa
z ciszy dźwięki, które w niej pozostają. Na festiwalu wykonał recital
„Douce memoire”, inspirowany poematem, a dominowały w nim
intawolacje, czyli pieśni, w którym głos ludzki ustępuje lutni.
Tomasz Rowiński: Można powiedzieć, iż jego muzyka jest „ozdobą
ciszy”.
Jan Kiernicki: Tak, to piękne określenie. North ma niebywały szacunek
do ciszy, a jego interpretacje są subtelne i medytacyjne. Przedstawił
utwory różnych kompozytorów, a także własne aranżacje. Choć wykonał
też tańce, nie były to tańce czysto rozrywkowe – również one miewały
charakter kontemplacyjny, budując strukturę czasu i przestrzeni, która
porządkuje odbiór muzyki.
Tomasz Rowiński: Zabrzmiały tam też prawdziwe muzyczne hity.
Jan Kiernicki: Hity epoki renesansu, a koncert zakończył wykonaniem
utworu „Yesterday” Beatlesów. W ten sposób North zbudował most
między dawnymi czasami a współczesnością – intabulując tę znaną
piosenkę, przypomniał publiczności o ciągłości emocji i melodii, które
przemawiają do nas przez wieki.
Otwarte lekcje Nigela Northa
Tomasz Rowiński: Przejdźmy do innych wydarzeń. Otwarte lekcje
Nigela Northa zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Mistrz ćwiczy z jednym z
muzyków, a publiczność może się przyglądać, słuchać, brać coś dla
siebie z tych wprawek.
Jan Kiernicki: Tak, Nigel jest nie tylko wirtuozem, ale także wspaniałym
pedagogiem, który z pasją przekazuje tradycję dalej. Powtarza, jak
wielką przyjemność czerpie z nauczania. Tak samo Crawford Young,
który przez dekady wykładał w słynnej Schola Cantorum Basiliensis,
powiedział mi w tych dniach, iż dydaktyka to jego powołanie. Ci ludzie
przekazują coś więcej niż wiedzę – uczą także pewnej mądrości i filozofii
muzyki.
Tomasz Rowiński: Słyszałem, iż Schola Cantorum Basiliensis to
Hogwart muzyki dawnej.
Jan Kiernicki: To trafne porównanie! Schola Cantorum Basiliensis to
rzeczywiście niezwykłe miejsce, które Crawford współtworzył przez wiele
lat. Z kolei Nigel North przez 25 lat wykładał w Indiana University, a teraz
wrócił do Europy, do Gandawy, co pozwoliło nam go zaprosić na nasz
festiwal.
Tomasz Rowiński: Spotkałeś już kiedyś wcześniej Nigela Northa?
Jan Kiernicki: Miałem już okazję słuchać jego gry solo, ale nigdy nie
miałem przyjemności zobaczyć pełnego recitalu. Miałem za to szczęście,
że mogłem też kiedyś pobrać lekcję u niego w Bazylei, w Schola
Cantorum. Zgodził się udzielić mi nauki, mimo iż było to całkowicie poza
programem. To był bardzo miły gest z jego strony. Spotkaliśmy się
również w pandemii, dzięki amerykańskiemu festiwalowi lutniowemu,
który umożliwił lekcje online. Byłem zdumiony, kiedy przyjechałem do
Bazylei, a on podszedł do mnie i powiedział: „A, Jan, z Polski –
pamiętam!”. Okazało się, iż zapamiętał mnie, co jest zupełnie
nieoczywsite, biorąc pod uwagę, jak wiele osób spotyka. Dlatego ta
sytuacja była naprawdę przesympatyczna.
Tomasz Rowiński: Jak znalazł się na Katharsis Festival?
Jan Kiernicki: Napisałem do niego z zapytaniem, czy byłby
zainteresowany przyjazdem do Poznania w październiku. Krygowałem
się, termin festiwalu się zbliżał, mieliśmy w tym roku pewne problemy za
wsparciem publicznym dla festiwalu, przez co wszystko musiało się
odbyć bardzo późno. Tymczasem wielkich artystów zaprasza się ze
znacznym wyprzedzeniem, Dostałem odpowiedź: „Dla pewności,
mówimy o tym październiku, czy o następnym, czy za dwa lata?”.
Odpowiedziałem, iż chodzi o październik tego roku. A on, zaskoczony,
odpowiedział: „Hm, adekwatnie to mam wolny dzień”. Było to
niespodziewane i dla mnie. Jego obecność w Poznaniu okazała się
wspaniałym wydarzeniem.
Koncert Radosława Dembińskiego
Tomasz Rowiński: Chciałbym cię zapytać jeszcze o koncert Radka
Dembińskiego. Nie możemy go pominąć. Piękny tytuł „Głos ludzki” –
viola da gamba, instrument, który w doskonały sposób miał naśladować
brzmienie ludzkiego głosu. Powiedz coś więcej o tym koncercie Radka.
Jan Kiernicki: Tytuł koncertu „Głos ludzki” mógłby rzeczywiście
wprowadzać w błąd, sugerując, iż usłyszymy występ wokalny.
Ostatecznie jednak, mimo iż długo zastanawialiśmy się nad innym
tytułem, zdecydowaliśmy się go nie zmieniać. Głos ludzki, rozumiany
przez wielu jako śpiew, był w historii muzyki często przyrównywany do
brzmienia instrumentów, które w najlepszy sposób imitowały ludzką
wokalizację. Takim instrumentem jest właśnie viola da gamba, która od
wieków uznawana była za jedno z najlepszych narzędzi do
naśladowania ludzkiego głosu. To instrument wyjątkowy, w pewnym
sensie bliski perfekcji, zarówno w budowie, jak i w brzmieniu.
Viola da gamba to nie wiolonczela ani kontrabas, choć niektóre techniki
gry mogą przypominać te z innych instrumentów smyczkowych. Z kolei
sama koncepcja instrumentu jest zbliżona do lutni, tylko smyczkowej.
Posiada progi, co umożliwia grę harmoniczną, dzięki czemu muzyka na
tym instrumencie jest niezwykle bogata i pełna różnorodnych barw. Z
tego powodu jest to instrument o ogromnym potencjale wyrazowym, z
wielką tradycją i repertuarem.
Radek Dembiński zaprezentował na swoim koncercie przekrojowy
program, który ukazywał całą epokę świetności violi da gamba.
Zaczynając od renesansu i utworów takich kompozytorów jak Tobias
Hume, w których zawarte są polskie motywy, aż po utwory muzyki
barokowej i późniejszej. Hume, który w swojej muzyce zawarł wpływy
polskich tańców, choćby zadedykował jedną z galiard zatytułowaną „Duke
John of Poland Galliard” Janowi Zamoyskiemu. Później, w muzyce
Telemanna, który miał prawdziwą obsesję na punkcie polskich melodii,
spotykamy się z melodiami, które mogłyby być wzięte prosto z wiejskich
karczm. Telemann był zafascynowany polskim folklorem, a po każdej
wizycie w Polsce notował inspiracje, które potem wykorzystał w swoich
kompozycjach. Jednak najleosze było to iż Radek zaprezentował nie
tylko muzykę klasyczną, ale również własne kompozycje.
Tomasz Rowiński: Także improwizował.
Jan Kiernicki: Improwizacje nadały całemu wydarzeniu zupełnie inny
wymiar. Improwizacja na violi da gamba, w tym kontekście, pozwalała
wyjść poza literaturę muzyczną i wrócić do korzeni muzykowania, które
było naturalne dla twórców z czasów renesansu i baroku. Kiedyś w
muzyce nie chodziło tylko o grę z nut, ale także o osobistą ekspresję i
interpretację. Właśnie w taki sposób muzykanci z tamtych epok, jak
lutniści czy gambisci, grali swoje utwory – nie po to, by realizować zapis
nutowy, ale by zaskakiwać publiczność swoją wyobraźnią, kunsztem i
zdolnością do przetwarzania muzycznych form.
Dzięki improwizacji Radek przywrócił ten wymiar muzycznego tworzenia,
który zbliża nas do dawnego rozumienia roli artysty. Koncert stał się w
ten sposób czymś więcej niż tylko prezentacją utworów – był twórczą
interakcją z publicznością, w której muzyka, niczym obraz, budziła w
wyobraźni słuchaczy emocje i obrazy.
Wydarzenia towarzyszące
Tomasz Rowiński: Chciałbym jeszcze poruszyć jeden wątek.
Wydarzenia towarzyszące festiwalowi są istotną częścią jego idei.
Jan Kiernicki: Istotnie, zależy nam, żeby ludzie spotykali się nie tylko
na koncertach, ale również uczestniczyli w innych aktach twórczych.
Wspomnieliśmy o spotkaniach z Marcelem Pérèsem, a także o lekcjach
z Nigelem Nortem, ale to nie wszystko. W ramach festiwalu odbyły się
warsztaty śpiewu procesyjnego z Marcinem Bornusem-Szczycińskim,
warsztaty kaligrafii średniowiecznej z Danielem Dostalem. Miał też
miejsce panel „Laboratorium Katharsis”, podczas którego Schola
Węgajty opowiedziała o swoim doświadczeniu muzycznym.
Klub festiwalowy
Tomasz Rowiński: Warto też wspomnieć o Klubie festiwalowym. Co to
takiego?
Jan Kiernicki: To przestrzeń, która powstaje po koncertach. Niektórzy
po koncertach takich jak na naszym festiwalu chcą się wyciszyć, pójść
na długi spacer, inni potrzebują przetrawić emocje, a część osób chce
się po prostu spotkać i porozmawiać, a także wspólnie pomuzykować
czy poimprezować w stylu bardziej swobodnym. Takiemu doświadczeniu
służy Klub festiwalowy.
Średniowiecze – wieki ciemne?
Tomasz Rowiński: Promujesz muzykę dawną, także kościelną,
średniowieczną. Co sądzisz o tych, którzy wciąż uważają średniowiecze
za wieki ciemne?
Jan Kiernicki: To są już chyba nieliczne osoby. Takie poglądy mogą
dziś ośmieszyć w towarzystwie. Mam nadzieję, iż coraz mniej osób
wyraża takie opinie, bo są one po prostu błędne. Średniowiecze było
epoką barwną, chyba choćby barwniejszą od dzisiejszych czasów.
Obcowanie z kulturą i sztuką średniowiecza wywiera wrażenie, iż w tym
czasie kolory, dźwięki, smaki i zapachy były bardziej naturalne i
autentyczne, nie były syntetyczne czy sztuczne. To widać nie tylko w
sztuce wizualnej, ale także w muzyce. Wszystko było pełniejsze i
bardziej rozległe niż dzisiaj, w czasach politycznej poprawności i
nadmiaru bodźców, które powoli stają się coraz nudniejsze.
Średniowiecze nie było okresem “nudnej kościelnej pobożności”, jak się
niektórym wydaje, ale czasem głębszej duchowości i zarazem bardziej
autentycznej kultury ludycznej, świeckiej. Ta epoka była pełna
kontrastów, ale także wspólnych mianowników. Ocenianie jej jedynie
przez pryzmat wojny postu z karnawałem to efekt naszej współczesnej
mentalności, która raczej stawia przeciwko sobie, niż łączy. A przecież
katolickie nauki od zawsze opierały się na duchowo-cielesnej jedności,
która łączyła te sfery, a nie je oddzielała. W średniowieczu było to
normą, tak samo jak i dzisiaj byłoby uznane za herezję, gdyby odrzucić
jednen z tych wymiarów.
Katharsis – festiwal łączący dwa światy
Festiwal Katharsis łączy dwa światy: medytację i kontemplację, muzykę
liturgiczną z tradycyjnymi spotkaniami w klubach festiwalowych, które
niekiedy nazywamy „ludus” – imprezami z muzyką tradycyjną graną na
żywo przez muzykantów. W tym roku, gdy nie dysponowaliśmy
wystarczającą liczbą muzyków, zorganizowaliśmy jam session na
dawnych instrumentach, ale nie tylko – dołączyło także pianino i ukulele,
co pozwoliło połączyć elementy jazzu i muzyki dawnej. Takie spotkania
stanowią doskonałą okazję do budowania mostów między różnymi
tradycjami muzycznymi, a dla stałych uczestników festiwalu stały się
nieodłącznym elementem jego tożsamości. Całość doskonale wpisuje
się w charakter Katharsis, tworząc przestrzeń, w której można
doświadczyć niezwykłej różnorodności barw, dźwięków i nastrojów – tej
kosmicznej, uniwersalnej palety, która stanowi sedno festiwalu.
Tomasz Rowiński: Z prawdziwą przyjemnością uczestniczyłem w wielu
wydarzeniach tegorocznej edycji. Janku, gratuluję Ci sukcesu. Mam
nadzieję, iż nie zabraknie Ci energii, by rozwijać Katharsis w
przyszłości.
Jan Kiernicki: Dziękuję, oczywiście nie chodzi tylko o moją energię, ale
także o wszystkich, którzy angażują się w organizację festiwalu.
Fundacja Świętego Benedykta, pod której egidą odbywa się festiwal,
Bogusław Kiernicki, prezes fundacji i kluczowa postać tego
przedsięwzięcia, oraz Zofia Łuczak, Jan Billert, współpracownicy,
realizatorzy i wszyscy wolontariusze – to oni tworzą atmosferę tego
wyjątkowego wydarzenia. Dzięki nim Katharsis nie tylko zyskuje
niesamowitą oprawę wizualną, ale jest także miejscem, które porusza i
inspiruje. Chciałbym im serdecznie podziękować za poświęcony czas i
zaangażowanie. To raczej nie są osoby które przyszły do nas, bo na co
dzień słuchają na słuchawkach muzyki Josquina des Prez czy Bacha.
Jednak wszyscy to pasjonaci, którzy przeczuwają, iż festiwal może
zaskoczyć nas wszystkich. To ludzie z misją, pragnący tworzyć coś
wyjątkowego. Z każdym rokiem coraz bardziej zdają sobie sprawę, że
czekają ich na festiwalu niespodziewane przygody. I, zdaje się, iż mają
rację.
Tomasz Rowiński: Dziękuję ci za rozmowę.