Obżarstwo zniszczyło jej życie. "Gdybym nie stała się taka gruba, mąż by ze mną został"

kobietaxl.pl 2 godzin temu

Tłuste znaczy ładne

Irena pochodzi z rodziny, gdzie tłusta kuchnia oznacza dobre jedzenie. Warzywa, owoce, czy chude produkty żywnościowe nikomu nie smakowały. Spożywano je z biedy, w czasie postu i pokuty. Kojarzyły się z karą.

- Moi rodzice urodzili się przed drugą wojną światową – mówi Irena. – Od dziecka słyszałam, jak jedli brukiew, marchew i do tego kromkę czarnego chleba. Na wieczór dostawali garnuszek mleka i znowu czarny chleb. Czasami szli głodni spać. Mięso, najczęściej ze starej kury, która już przestawała znosić jajka, było tylko raz w tygodniu, na niedzielny rosół. Wieprzowina tylko z okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Jak było „bicie świni” to cała wieś się zlatywała, takie to było niezwykłe wydarzenie w tamtych czasach.

Irena urodziła się jeszcze w latach 60 tych. Żyła w domu robotniczo – chłopskim. Mieszkali we wsi, kilka kilometrów od miasta. Tato pracował w fabryce, codziennie dojeżdżał zakładowym autobusem. Mama wychowywała gromadkę dzieci, hodowała kury, świnie na domowy ubój i jedną krowę dla mleka i sera. Miała też przydomowy ogródek z warzywami, truskawkami, krzakami porzeczek i kilkoma drzewami owocowymi. Razem z mężem uprawiali trochę pola, mieli pszenicę i zagon ziemniaków. Plony starczały dla rodziny i jeszcze czasami mogli coś sprzedać dla zarobku.

- W naszym domu bardzo szanowało się jedzenie – wspomina Irena. – Przed pokrojeniem każdy bochenek chleba miał rysowany nożem znak krzyża na spodzie. Gdy komuś upadła kromka na ziemię, to się ją podnosiło całowało, a potem zjadało. Inaczej grzech. Jak się dostawało talerz ziemniaków zdobionych skwarkami ze słoniny i do tego garnuszek zsiadłego mleka, trzeba było wyjeść do końca. Gdy któreś z nas nie chciało dojadać sytego jedzenia, to było lanie. Siedziało się przy stole, aż wszystko znikło z talerza. Żadne łzy nie pomagały. Starsi krzyczeli na nas, iż nie wiemy co to głód, iż nie szanujemy ich pracy na ten chleb, iż jesteśmy niewdzięczni. No to jedliśmy co pojawiało się na stole. Zbliżały się lata 70 te. W Polsce było coraz gorzej, czasy I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki chyliły się ku upadkowi. W sklepach prawie nic nie było. Kiełbasa, czy kilogram jakiegokolwiek mięsa to był rarytas.

- Dzięki zaradności moich rodziców i dziadków, mieliśmy zawsze co do garnka włożyć – przyznaje Irena. – No to objadaliśmy się jajkami smażonymi na boczku, kanapką z kiszką pasztetową, bigosem z żeberkami, boczkiem z musztardą. Do tego w każdą niedzielę był zawsze placek, czyli jakieś ciasto, najlepiej z tłustym kremem śmietanowym albo masą z masła lub margaryny. Czuliśmy się uprzywilejowani, gdy słuchaliśmy jak ludzie z miasta stoją godzinami w kolejkach, żeby zdobyć kawałek mięsa czy kiełbasy zwyczajnej, albo smalec, który potem smażyli z cebulą i mieli smarowidło na chleb.

Kres Gomułki przyspieszyły drastyczne podwyżki cen mięsa i wędlin. Wybuchły strajki, rozruchy i walki z milicją. Nastała era Edwarda Gierka - "Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej". Popłynęły kredyty dewizowe z Zachodu.

- W mojej rodzinie się poprawiło – powiada Irena. – Tato awansował, ja i rodzeństwo poszliśmy do szkoły. Mama mogła zacząć pracować w kuchni stołówki zakładowej. W domu pojawiło się dużo nowego rodzaju jedzenia. Poznaliśmy kotlety schabowe, sałatkę jarzynową z majonezem, smak Coca Coli – potem polskiej Polo Cockty, gumy do żucia, landrynek, waty cukrowej, ciepłych lodów, oranżady, ptasiego mleczka, prince polo i michałków. To był raj dla dzieci, jedliśmy i tyliśmy.

Mimo, iż pod koniec lat 70 tych czasy Gierka stały się narastający kryzysem gospodarczym z kartkami na żywność, to ludzie już zakosztowali dobrobytu i pokochali tłuste i słodkie jedzenie. Znów walczyli o dostęp do kiełbasy i cukru.

- Nauczyłam się piec różne ciasta i ciasteczka, odkryłam iż żółty ser jest doskonały na ciepło i robiłam z niego kotlety – wylicza Irena. – Sama potrafiłam robić krówki, gotując i redukując w rondlu mleko z cukrem. Cała nasza rodzina wyglądała jak pączki w maśle, dosłownie. Nie widziałam w tym nic złego, wtedy jeszcze lalka Barbii nie dotarła do Polski i nie była wzorem doskonałości urody kobiecej.

Urodna, to baba jak rzepa


- Gdy szłam na studia, to cieszyłam się powodzeniem u chłopaków – wspomina Irena. – Szczególnie u nas na wsi. Niejeden prawił mi komplementy, mówiąc iż ”chłop nie pies, na kości nie poleci”. Zresztą w moim środowisku panowała opinia, iż kobieta powinna być postawna, silna, żeby się nadawała na żonę, co to dziecko urodzi i w polu pomoże. Nie miałam żadnych kompleksów. Na studiach poznałam męża - Mirka, też kawał chłopa, zootechnika. Braliśmy ślub na koniec lat 80 - tych, znowu był przełom polityczny w naszym kraju. Zaczynała się kolejna epoka, tym razem kapitalizm.

Irena i jej mąż zamieszkali u niego na wsi. Miał tam zapewnioną pracę w dużym gospodarstwie rolnym. gwałtownie to przedsiębiorstwo z państwowego przeszło w prywatne ręce. Jednym z nowych prezesów został mąż Ireny.

- Na świat przyszły nasze dzieci, po kolei trójka – mówi kobieta. – Mirek chciał dużej, tradycyjnej rodziny, kochałam go, to się zgodziłam. Zostałam pełnoetatową mamą. No i zaczęłam prowadzić dom, gotować, piec, robić wszystko co trzeba koło dzieci i męża prezesa. Po całym dniu harówki, siadałam wyczerpana przed telewizorem, czekałam na męża, a on nieraz, nie dwa, wracał późno i pijany. Załatwiał interesy, więc musiał pić. Tak się tłumaczył. Coraz częściej był zły, iż w ogóle o coś mam pretensje, czyli o jego picie, a ja żyłam w coraz większym stresie. Więc, żeby rozładować napięcie, sięgałam po jedzenie. choćby nie wiem kiedy z kobiety przy kości stałam się gruba. Mąż, także z nadwagą parzył na mnie z niesmakiem, gdy szliśmy na jakieś wesele, chrzciny czy inną imprezę towarzyską. Miałam coraz większe kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej sukienki, które powoli zaczęły przypominać namiot cyrkowy.

Irena z całych sił starała się być dobrą mamą, szykowała swoim dzieciom, jej zdaniem, najlepsze smakołyki, czyli dużo, tłusto i słodko. Otrzeźwienie przyszło, gdy najstarsza córka była w liceum i z obrzydzeniem prawie zrzuciła ze stołu talerz pełen ziemniaków z sosem, kotletem schabowym smażonym na smalcu i do tego górką czerwonych buraczków z zasmażką.

- Nie chciała jeść, zaczęłam ją przymuszać, trochę tak jak i mnie zmuszano do jedzenia – przyznaje. – Wtedy mi wykrzyczała w twarz, czy chcę z niej zrobić takie same prosię jak z siebie! Potem młodsza córka zwierzyła mi się, iż w szkole z nas wszystkich się śmieją, nazywają nas rodziną tuczników. Bardzo mnie to zabolało. Potem zaczęłam dostrzegać te kpiące spojrzenia innych, gdy szłam z dziećmi na jakąś imprezę, do szkoły albo na zakupy. Najstarsza córka zaczęła unikać jedzenia. By ukryć spadek wagi, nosiła szerokie swetry. Środkowa pociecha, też nie chciała już jeść moich ciast, wyrzucała albo chowała kanapki, które jej szykowałam do szkoły. Kilka znalazłam upchanych w jej biurku. Tylko najmłodszy synek przez cały czas zjadał grzecznie, co mu podsuwałam i tył. A ja tłumaczyłam to sobie, iż przecież chłopiec rośnie, potrzebuje kalorii, bo będzie taki wysoki i „kawał chłopa” jak tato.

Pierwsze poważne otrzeźwienie przyszło, gdy najstarsza córka Ireny zemdlała w szkole. Zabrało ją pogotowie, stwierdzono u niej hipoglikemię, czyli bardzo niski poziom cukru spowodowany niedożywieniem.

- Miała jadłowstręt, nie mogła patrzeć na siebie w lustrze – mówi Irena. - O ten stan i swój wygląd obwiniała mnie. Nie chciała się do mnie odzywać, a ja z rozpaczy, ze łzami w oczach, objadałam się po nocach.

Córka Ireny otrzymała wsparcie psychologiczne, ale już nie wróciła do "normalnego" jedzenia. przez cały czas obsesyjnie dba o wagę. Wyprowadziła się z domu na studia psychologiczne. Jest wegetarianką. Pracuje z podobnymi do niej osobami.

W jej ślady poszła młodsza, też odrzuciła mięso, ale nie zrezygnowała ze słodyczy. Ma lekką nadwagę i ciągłe problemy psychiczne z tego powodu. Skończyła studia, technologię żywności. Pracuje u ojca w firmie. Syn zdał na studia, wydział IT. przez cały czas lubi dużo jeść, choć ma świadomość, jakie to niezdrowe. Godzinami siedzi przed ekranem i zajada pizzę, chipsy i słodycze. Wszystko popija słodkimi napojami. Ma już problemy z cukrzycą i sercem. Nie może znaleźć dziewczyny.

Zajadałam żal i stres

Nim dzieci Ireny stały się samodzielne, w jej życiu małżeńskim zaczął się kryzys.

- Mąż przestał mnie zauważać – opowiada kobieta. - Owszem dawał na dom, przychodził, zjadał posiłki, przenocował, zakładał przygotowane, świeże ubrania i wychodził. Gdy byliśmy razem w gościach zostawiał mnie samą i uciekał jak najdalej, żeby nie musieć przy mnie być i świecić oczami, iż ta gruba kobieta to jego żona. choćby nie ukrywał, iż się mnie wstydzi. A ja widziałam jaki był miły dla innych kobiet, tych szczupłych. No i oczywiście sięgałam po jedzenie, łkając w środku duszy nad swoim nieszczęściem. Nie pamiętałam choćby kiedy ostatnio patrzyłam na siebie nagą w lustrze. Wyglądałam obrzydliwie.

Kiedy dzieci poszły na studia, ojciec nagle zaczął o siebie dbać. Kupił rower i jeździł w długie trasy. Zaczął chodzić na siłownię, jeździć do miasta na basen. W ciągu roku zgubił prawie 10 kilogramów.

- Zaczął się stroić, używać perfum, z czego wcześniej się naśmiewał, iż to niemęskie – wspomina Irena. – Też chciałam coś zmienić w życiu, poszłam do pracy. Nie było łatwo, bo moja tusza nie pomagała robić dobrego wrażenia. Dopiero z czasem, inni zaczęli widzieć moje zaangażowanie i wiedzę, a nie wagę. Próbowałam się odchudzić, ale byle stres i sięgałam po ciasto. Przestałam piec, to sięgałam po czekoladki. To było ode mnie silniejsze.

Pewnego dnia Mirek wrócił do domu i poinformował, iż złożył wniosek o rozwód, bo od dawna nic ich nie łączy. Dzieci się usamodzielniły, a on chce nowego życia. Zaproponował polubowne rozwiązanie. Dom miał być jej.

- Nie jestem głupia, czułam iż prędzej czy później mnie zostawi – przyznaje Irena. – Ale i tak to był bolesny cios. Poczułam się taka samotna i nieszczęśliwa. Dotarło do mnie to, iż na moim zyciu zaważyła i to dosłownie, moja waga. Gdybym przez cały czas była atrakcyjna, byłabym pewna siebie, widziałabym wiele rzeczy, nie pozwoliłabym na taki romans w pracy. A ja skupiona byłam na jedzeniu i wstręcie do siebie.

Wysoka cena nowego życia

Mąż Ireny wziął ślub ze swoją sekretarką, jak się okazało wieloletnią kochanką, którą mianował na wiceprezeskę firmy. To wydarzenie Irena uczciła kolacją z najbardziej tuczących potraw. A potem postanowiła, iż czas coś ze sobą zrobić.

- Skontaktowałam się z młodszą córką, uznałam, iż skoro jest psychologiem i zajmuje się zaburzeniami odżywiania, to coś poradzi – mówi Irena. - Przyjechała w kolejny weekend. Opracowałyśmy plan działania. Dietę, ćwiczenia miał mi dobrać trener w siłowni w miasteczku.

Irena wzięła się za siebie. Chudła powoli, ale systematycznie. Przez blisko dwa lata udało jej się stracić blisko 40 kilogramów.

- Wyglądam znowu normalnie i czuję się świetnie. przez cały czas uważam na jedzenie, mimo wieku, ćwiczę, zapłaciłam za nowe życie wysoką cenę, pilnowanie diety, ćwiczenia – mówi Irena. - Owszem, skóra już nie taka, ale nie ma to dla mnie znaczenia, nie chodzę w bikini, ubrana wyglądam dobrze. Małżeństwo mojego męża gwałtownie się rozpadło, jak tylko poszedł na emeryturę i przestał być prezesem. Chciał choćby do mnie wrocić, ale odmówiłam, bo zostawił mnie tylko z powodu wyglądu. Wiem, iż to tusza sprawiła, iż moje życie się rozpadło. Ale on, zamiast mnie wesprzeć, wdał się w romans i tego mu nigdy nie wybaczę.

Idź do oryginalnego materiału