-Witkacy w liście do żony. Te pomidory najlepsze 🙂
- Synu, WYCHODZIMY. Za 7 minut mamy być pod szkołą.
- Nie ma mojej kurtki.
- Jak to nie ma Twojej kurtki?
- No nie ma…
- Sprawdź w aucie. Ja poszukam!
- Nie ma… Musiałem zostawić w szkole.
- SUPER. Znajdę zimową.
Bieg do szaf, znalazłam zimową. 6:12. Za 3 minuty powinniśmy być pod szkołą. Wychodzimy, wsiadamy do auta. Młody:
- Jednak autem? – w planie a) mieliśmy iść pieszo, bo nie wiedziałam ilu rodziców odwiezie swoje dzieci i jak tłoczno będzie na parkingu pod szkołą.
- JEDNAK tak. Za późno jest, żeby iść na piechotę. Wytrę szyby… Co to na NICH jest??? Qrcze, szron!!!! Idziemy z buta, będzie szybciej.
Idziemy. Podbiegamy. Patrzę na zegarek: 6:22. Mieszko chwilę wcześniej gadał przez komórkę z kolegą, wiedzą, iż idziemy. Będziemy za 3 minuty. Rozprężam się i przypominam sobie:
- Nie dałam Ci w końcu żadnej gotówki. Ale masz karty.
- Karty. Nie wziąłem. Zapomniałem.
- Dobra. Daj mi plecak i ja idę z walizką dalej, a Ty biegiem do domu po karty.
Doszłam do autokaru, wstawiłam jego walizkę, zagadałam do wychowawczyni i WTEDY zdyszany młody przybiegł. Wsiadł do busu, usiadł koło koleżanki, bo to było jedyne wolne miejsce i pojechał w Tatry! Koniec końców nie zabrał dowodu i legitymacji szkolnej, a resztę chyba ma 😀
<><>
Zaraz jedzie jeszcze Łucja i na kilka dni zostaniemy z Lilą same. Ja dziś jeszcze mam jedną urzędową sprawę i muszę podbić do szkoły Łucji, więc z pracowymi planami szykuje mi się dzień poza domem, ale i tak wymyślimy sobie jakąś atrakcję dla nas DWÓCH! choćby jeżeli będą to tylko pieczone jabłka z żurawiną. 😻