Mam za sobą trzy lata małżeństwa. Dzieci jeszcze nie planujemy, choć myśli o macierzyństwie pojawiały się już nie raz. Cały ten czas mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu w centrum Krakowa – nie dlatego, iż nie stać nas było na własne, ale dlatego iż moja teściowa, Bronisława Nowak, nie pozwoliła nam wprowadzić się do swojego pustego od lat kawaleraka.
Wychowała mojego męża, Jakuba, sama. Mieszkanie dostała kiedyś od zakładów odzieżowych, w których przepracowała dwadzieścia lat. Później wyszła za mąż po raz drugi.
— Mój ojczym był dobrym człowiekiem, naprawdę zastąpił mi tatę — opowiadał Kuba. — Ale z mamą ciągle się kłócili. Ona wiecznie narzekała, iż brakuje pieniędzy, iż wszystkiego ma za mało.
Ojczym miał córkę z pierwszego małżeństwa. Chciał adoptować Kubę, ale Bronisława stanowczo się sprzeciwiła – bała się stracić państwowe zasiłki. Kiedy wyprowadziła się do nowego męża, po prostu zamknęła swoje mieszkanie na klucz. Nie było tam choćby remontu, nie chciała go wynajmować – bo po co?
Po ślubie prosiliśmy, żeby pozwoliła nam tam zamieszkać. Żeby było skromnie, ale swoje. Ale teściowa choćby słuchać nie chciała:
— Zaraz się rozwiodę — oznajmiła. — On jest skąpy, leniwy, do niczego się nie nadaje. Zostałam z nim tylko dla korzyści. A jak się rozstaniemy, to gdzie ja pójdę, jeżeli wy już tam będziecie?
I rzeczywiście, niedługo potem wniosła o rozwód. Ale od męża się nie wyprowadzała. A potem nagle przytrafiło się nieszczęście – ojczym zmarł. Bronisława była pewna, iż teraz dwupokojowe mieszkanie będzie jej. Okazało się jednak, iż spadek zapisano na jego córkę.
W tym samym czasie odeszła też moja babcia, która jeszcze za życia przepisała na mnie swoje przytulne mieszkanie. Z Kubą zaczęliśmy remont, szykowaliśmy się do przeprowadzki. Ale wszystko zrujnowała histeria Bronisławy.
— Ja go nosiłam na rękach, a ta jego córka choćby w gości nie zaglądała! Gotowałam mu barszcz, nosiłam lekarstwa! A teraz ona, ta Ola, będzie w Warszawie żyć w spadku, a ja w wilgotnym kawaleraku! Gdzie tu sprawiedliwość?! — wrzeszczała przez telefon.
Sama sobie te problemy zgotowała: sama odmówiła adopcji, sama nie chciała z nami mieszkać. Dysputy nie miały sensu. Musiała wrócić do tej opustoszałej, zaniedbanej kawalerki. Żadnych mebli, żadnych wygód. Same gołe ściany.
Kubie zrobiło się jej żal. Postanowił trochę poprawić warunki, przynajmniej odświeżyć wnętrze. Ja z kolei zaproponowałam, żeby przewieźliśmy tam babcine meble – i tak zamierzaliśmy je wymienić na nowe. Wszystko było czyste, solidne – choć przecież nie nowe.
Część rzeczy Bronisława zdążyła wynieść z mieszkania zmarłego męża, ale to głównie były zabudowane sprzęty, których nie opłacało się ruszać. A spadkobierczyni ojczyma – nie byle jaka spryciara – nie zamierzała oddawać nic wartościowego.
Kiedy przywieźliśmy meble, teściowa urządziła scenę:
— Co to ma być?! Resztki ze strychu?! Mąż nie żyje, a wy mnie traktujecie jak śmieci! Sobie nowe kupiliście, a mnie graty! Wstyd! — darła się w klatce schodowej.
Choć babcina kanapa ma ledwie cztery lata i prawie na niej nie spała. A nowe meble kupili nam moi rodzice. Czemu teściowa uważa, iż mamy jej kompletną aranżację fundować – to już zagadka. Co więcej, zażądała, żebyśmy wszystko zabrali z powrotem. Rzuciła pretensje: niby na remont są pieniądze, a na matkę już nie.
Odwróciliśmy się i wyszliśmy. Meble zostały na korytarzu. Myślałam, iż Kuba w weekend przyjedzie i wszystko zabierze. Ale nic z tego. Teściowa poprosiła sąsiada, sama wciągnęła wszystko do mieszkania. Widać zrozumiała, iż nie ma co grać królowej, kiedy w portfelu pustka.
I tak żyje. Z pretensjami, z cudzymi meblami, ale z własną dumą. Tylko że, jak się okazuje, duma obiadu nie ugotuje i na noc nie przykryje…