Zawsze wierzyłem, iż im więcej korzeni ma rodzina, tym silniejsze jest drzewo. Krewni, choćby nowi, choćby nie zawsze bliscy — to wciąż ludzie, których los złączył w jedno koryto. Z żoną staraliśmy się budować relacje ze wszystkimi: zarówno z rodzicami zięcia, jak i z dalszą rodziną. Zwłaszcza po tym, jak nasza najstarsza córka Ola wyszła za mąż. Dzieci jednak łączą. Cieszyliśmy się, iż trafił jej się dobry chłopak — Kuba, z pozoru spokojny, z charakterem, ale nie chamski. Mieszkają na razie w wynajętym mieszkaniu w Krakowie, a my pomagamy im trochę oszczędzać na własne. Niełatwo, oczywiście, ale jakoś się da. Nam też nic z nieba nie spadło.
Z matką Kuby, Marią Janową, początkowo układało się całkiem nieźle. Mieszka w Lublinie, daleko od nas, więc kontakt głównie przez telefon i rzadkie wizyty. Rozmawialiśmy z szacunkiem, jak równy z równym, zdawało się, iż wszystko toczy się swoim rytmem. Ale przed Świętami Bożego Narodzenia coś się nadłamało. I to nie z naszej strony.
Na kilka dni przed świętami zadzwoniłem do Oli — tak po prostu, z serca:
— Córeczko, cześć! Z Kubą już myśleliście, gdzie spędzicie święta?
— Oj, tato, jeszcze nie zdecydowaliśmy…
— No to przyjeżdżajcie do nas! Dom duży, pokoi pod dostatkiem, gości lubimy, mama już pierniki upiekła, a ja lampki na podwórku zawiesiłem. Choćka stoi, kolędy będą. I Marię Janową zaproście — mogę po nią pojechać, później odwieźć. Niech u nas świętuje, po co ma sama siedzieć?
Ola powiedziała, iż porozmawia z mężem i oddzwoni. Wieczorem dała znać, iż przyjadą, ale jego mama — nie. Podobno albo do przyjaciół, albo zostanie w domu. Ma, jakoby, tradycję — cicho spędzać święta, bez zamieszania. Zrobiło mi się nieswojo. Czy tak trudno spędzić jeden raz święta z dziećmi, w gronie nowej rodziny? Przecież nie proponowałem nic złego — tylko życzliwość. Postanowiłem zadzwonić do swatki osobiście.
— Maryś, no co ty? Samotnie w domu — smutno! Przyjedź do nas, słowo honoru, gościem będziesz, osobny pokój przygotujemy, możesz choćby swoich znajomych zabrać, jeżeli chcesz. A u nas — bigos, ryba, kolędy. Będzie ciepło, po domowemu!
Ale ona jakoś bez entuzjazmu się wykręcała:
— Nie wiem. Ostatnie dziesięć lat zawsze spędzałam z przyjaciółmi. jeżeli mnie zaproszą — pójdę. Nie — telewizor, koc i spać… Z wiekiem, wiesz, hałas nie raduje.
Nie naciskałem. Pomyślałem: „Może rzeczywiście nie ma ochoty”. Ale już następnego dnia dzwoni Ola. Głos córki był zagubiony, bliski łez:
— Tato, teściowa się obraziła… Powiedziała, iż ją zdradziliśmy. Że ja „odbieram jej syna”, iż powinien święta spędzić z nią. Proponowała u siebie — w swoim dwupokojowym mieszkaniu… Wyobrażasz sobie?
Osłupiałem. Więc my jesteśmy zdrajcami, bo zaprosiliśmy dzieci do dużego domu, gdzie wszyscy się zmieszczą? U nas pięć wolnych pokoi, salon, kuchnia, podwórko, gdzie można ognisko rozpalić, kiełbaski upiec, pośpiewać. A u niej — ciasna „kawalerka”, gdzie, przepraszam, ledwie dwóch gości się upchnie. choćby gdybyśmy się tam wszyscy wepchnęli — to co? Posiedzielibyśmy godzinkę, obejrzeli „Świąteczny Hit”, i w drogę? A święta to przecież o duszy, o radości, o byciu razem.
I jeszcze to rzuciła na koniec, prosto w twarz dzieciom:
— Skoro teraz nie mam rodziny, to pójdę do przyjaciół.
A do tego dodała, iż nie ma co liczyć na jej pomoc w kupnie mieszkania. Pieniędzy, rzekomo, brak.
Z żoną wymieniliśmy spojrzenia. Ona tylko prychnęła:
— I bardzo dobrze. Nigdy na to nie liczyliśmy.
Wiecie, zawsze znajdą się tacy ludzie — obrażą się, choćby jeżeli zaprosisz ich z życzliwością. Bo dla nich dobroć to słabość, a każda decyzja sprzeczna z ich planami — zdrada. Maria Janowa okazała się taka właśnie. Sama odeszła, sama się obraziła, sama trzasnęła drzwiami. Żeby powiedzieć, iż nam nie żal — skłamałbym. Żal, iż człowiek, który mógł być bliski, wybrał samotność i pretensje. Ale, jak to mówią, jakoś to będzie.
A dzieci — spędzą święta z tymi, którzy ich kochają. A nie z tymi, co duszą poczuciem winy.
Dziś zrozumiałem jedną rzecz: czasem drzewo musi zgubić liście, by na wiosnę odrodzić się silniejsze. I nie ma sensu trzymać się gałęzi, które same postanowiły odpaść.