Obrażona na Darowiznę: Stare Meble jako Zniewaga

newskey24.com 1 tydzień temu

Teściowa obraziła się na „jałmużnę”: uznała starą meblościankę za zniewagę

Jestem zamężna od trzech lat. Dzieci jeszcze nie mamy, choć myśli o macierzyństwie od dawna krążyły w powietrzu. Cały ten czas mieszkaliśmy z mężem w wynajętym mieszkaniu w centrum Krakowa — nie dlatego, iż nie stać nas było na coś lepszego, ale dlatego iż moja teściowa, Ludmiła Wojciechowska, nie pozwoliła nam wprowadzić się do swojego pustującego od lat jednopokojowego mieszkania.

Wychowywała Igora — mojego męża — sama. Mieszkanie dostała kiedyś od fabryki tekstyliów, w której przepracowała dwadzieścia lat. Później wyszła powtórnie za mąż.

— Mój ojczym był dobrym człowiekiem, naprawdę zastąpił mi ojca — opowiadał mąż. — Ale z matką wiecznie się kłócili. Zawsze narzekała, iż pieniędzy mało, iż wszystkiego jej brakuje.

Ojczym miał córkę z pierwszego małżeństwa. Chciał adoptować Igora, ale Ludmiła Wojciechowska stanowczo się sprzeciwiała — bała się stracić państwowe zasiłki. Gdy wyprowadziła się do nowego męża, swoje mieszkanie po prostu zamknęła na klucz. Nie było tam choćby remontu, nie chciała wynajmować — twierdziła, iż to bez sensu.

Po ślubie prosiliśmy, żeby pozwoliła nam tam zamieszkać — skromnie, ale na swoim. Teściowa choćby słuchać nie chciała:

— Zaraz się rozwiodę — oświadczyła. — On jest skąpy, leniwy, do niczego się nie nadaje. Trzymam się go tylko dla korzyści. Rozwiodę się — i gdzie ja pójdę, jeżeli wy już tam będziecie?

I rzeczywiście, niedługo potem złożyła pozew o rozwód. Ale z mieszkania męża się nie wynosiła. A niedługo spotkała ją tragedia — ojczym zmarł. Ludmiła była pewna, iż dwupokojowe mieszkanie przejdzie na nią. Okazało się jednak, iż spadek należy do jego córki.

W tym samym czasie odeszła moja babcia, która jeszcze za życia przepisała na mnie swoją przytulną dwupokojówkę. Z mężem zaczęliśmy remont, planowaliśmy przeprowadzkę. Ale wszystko przekreśliła histeria Ludmiły.

— Ja go nosiłam na rękach, a ta jego córka choćby nie zaglądała w odwiedziny! Gotowałam mu barszcz, nosiłam leki. A teraz ona, ta Ola, będzie żyła w spadku w Warszawie, a ja — w wilgotnej kawalerce! Oto sprawiedliwość! — wrzeszczała przez telefon.

Wszystkie te nieszczęścia sama na siebie sprowadziła: sama odmówiła adopcji, sama nie chciała mieszkać z nami. Dyskutowanie nie miało sensu. Musiała wrócić do tej pustej, zaniedbanej kawalerki. Żadnych mebli, żadnych wygód. Same gołe ściany.

Mężowi zrobiło się jej żal. Postanowił choć trochę poprawić warunki, zrobić przynajmniej kosmetyczny remont. Ja z kolei zaproponowałam przewiezienie tam mebli po babci — i tak zamierzaliśmy je wymienić na nowe. Wszystko było czyste, solidne — choć nie najnowsze.

Część rzeczy Ludmiła zdążyła wynieść z mieszkania zmarłego męża, ale głównie były to zabudowane sprzęty, których nie opłacało się zabierać. A spadkobierczyni ojczyma — nie byle kto — nie zamierzała oddawać niczego wartościowego.

Gdy przywieźliśmy meble, teściowa urządziła scenę:

— Co to ma być?! Postanowiliście mi wepchnąć graty ze strychu?! Mąż nie żyje, a wy traktujecie mnie jak śmieci! Sobie wszystko nowe kupiliście, a mnie — szmelc! Wstyd! — krzyczała na cały klatkę schodową.

Choć babcina kanapa ma zaledwie cztery lata i prawie na niej nie spała. A nowe meble kupili nam moi rodzice. Dlaczego teściowa uznała, iż mamy obowiązek całkowicie umeblować jej mieszkanie — to zagadka. Co więcej, zażądała, żebyśmy wszystko zabrali z powrotem. Zaczęła wyrzucać: niby na remont są pieniądze, a na matkę już nie.

Odwróciliśmy się i wyszliśmy. Meble zostały w korytarzu. Myślałam, iż mąż w weekend je zabierze. Ale nie. Teściowa wezwała sąsiada i sama wyniosła wszystko do mieszkania. Widocznie zrozumiała, iż udawanie obrażonej nie ma sensu, zwłaszcza gdy w portfelu pusto.

I tak żyje. Z urazami, z cudzymi meblami, ale z własną dumą. Tylko iż duma, jak się okazało, obiadu nie ugotuje i na noc nie przykryje.

Idź do oryginalnego materiału