Obcy, ale najbliższy

newsempire24.com 1 dzień temu

**Obcy, a jednak najbliższy**

— Weronika Stanisławówna, co pani robi?! Tak nie można! — Głos Mieczysława Antonowicza drżał z oburzenia. — Przecież nie jestem pani krewnym!

— A kto nim jest?! — Kobieta wyprostowała się gwałtownie, ściskając w dłoniach zmiętą kartkę ze szpitala. — Mój syn, który dzwoni raz na pół roku z Warszawy? Albo wnuczka, która całkiem zapomniała o babci? A ty od trzech lat codziennie pytasz, jak się czuję, kupujesz leki, gdy brakuje mi pieniędzydu…

Mieczysław Antonowicz niepewnie przestępował z nogi na nogę w przedpokoju. Wysoki, przygarbiony mężczyzna po sześćdziesiątce, z siwą szczeciną na twarzy i zmęczonymi, ale ciepłymi oczami. Przyszedł jak zwykle rano, by zapytać, czy trzeba coś kupić, i nagle takie słowa…

— Ale mieszkania nie można przepisywać na mnie! Co ludzie powiedzą? Co pomyślą sąsiedzi? — Nerwowo ręce obracał starą czapkę.

— A mnie to wcale nie obchodzi! — Weronika przeszła do pokoju, usiadła w swoim ulubionym fotelu przy oknie. — Siadaj, nie stój jak słup soli.

Mieczysław nieśmiało zajął miejsce na skraju kanapy. Za oknem mżył październikowy deszcz, krople spływały po szybie, nadając wnętrzu szczególny klimat. Na parapecie kwitły fiołki — to on przyniósł je wiosną, mówiąc, iż u niego w domu nie chcą rosnąć, a tu może przynajmrą panią ucieszą.

— Posłuchaj mnie uważnie — Weronika splecionych dłoniach położyła ręce na kolanach. — Wczoraj byłam u lekarza. Serce już ledwo zipie, ciśnienie skacze. Mówi, iż w każdej chwili może się… no, rozumiesz.

— Niech pani tak nie mówi! — przeraził się Mieczysław. — Jeszcze pani pożyje, pomogę jak zawsze. Są teraz nowe leki, lepsze…

— Mietek — szepnęła kobieta, a on drgnął. Rzadko zwracała się do niego po imieniu, zwykle oficjalnie. — Rozumiesz, o czym mówię? Boję się umierać sama. Bardzo się boję. A z tobą… mniej straszno.

Poznali się trzy lata temu w kolejce do przychodni. Weronika stała z skierowaniem do kardiologa, przytrzymywała pierś, oddychała ciężko. On siedział obok, czekając na wizytę u urologa. Zobaczył, iż jest jej słabo, podał wodę ze swej butelki.

— Dziękuję, złociutki — szepnęła wtedy Weronika. — Dobry z ciebie człowiek.

Okazało się potem, iż mieszkają w sąsiednich blokach. Mieczysław zaczął zaglądać, pytać o zdrowie. Najpierw raz na tydzień, potem częściej. Ona gotowała mu obiady, on naprawiał coś w mieszkaniu. Tak przywykli do siebie niepostrzeżenie.

Mieczysław miał swoją historię. Żona zmarła pięć lat temu na raka, dzieci nie mieli. Został sam w pustym mieszkaniu, gdzie każdy przedmiot przypominał przeszłość. Całe życie pracował jako ślusarz w fabryce, miał niewielką emeryturę, żył cicho i bez echa.

A Weronikina synowa, Tadek, wyjechał do Warszawy zaraz po studiach, został tam informatykiem, ożenił się, miał dzieci. Na początku przyjeżdżał na święta, potem coraz rzadziej. Dzwonił na urodziny i Nowy Rok, pytał o zdrowie od niechcenia, obiecywał przyjechać — nie przyjeżdżał.

— Bardzo zajęty — tłumaczyła syna przed sąsiadkami. — Odpowiedzialna praca. Dzieci małe, żona często choruje…

W rzeczywistości syn po prostu o matce zapomniał. Nie ze złości, niechęci — po prostu życie go porwało, a matka zeszła na margines. Jest tam, w swoim mieście, dostaje emeryturę, żyje. No to dobrze.

Wnuczka Ola czasem przysyłała zdjęcia w komunikatorze. Śliczna dziewczyna, mądre oczy, ale obca zupełnie. Babcię ledwie pamiętała, widywały się rzadko.

— Mietek, a ty nigdy nie chciałeś dzieci? — spytała raz Weronika, gdy siedzieli w kuchni, pili herbatę z sernikiem, który upiekła rano.

— Chciałem. Bardzo — powoli mieszał cukier w szklank— Przyjmuję, Weroniko Stanisławno — szepnął Mieczysław, patrząc na jej ręce splecione z jego dłonią — i obiecam, iż zawsze będę pamiętał.

Idź do oryginalnego materiału