„Obce list”
– Przesortowywałem dziś stare rzeczy – powiedział Wojciech Kowalski – i przypadkiem znalazłem na strychu list…
– Pamiętam, jak często pisałeś listy do mamy. Szczególnie świąteczne – uśmiechnęła się Zosia, zauważając nowe zmarszczki na twarzy ojca.
– Tak, tylko iż ten nie jest mój. Adres jakiś dziwny… Wieś Zalesie. choćby znaczek jest cały. Ale nigdy nie mieliśmy tam znajomych!
Wojciech podrapał się po głowie, próbując przypomnieć sobie, skąd wziął się ten list. Właśnie dlatego zwrócił się do córki po pomoc. I nie pomylił się.
– Tato, pamiętasz, jak opowiadałeś, iż kiedy się urodziłam, pracowałeś na poczcie? Może stamtąd, jeżeli to możliwe… Bo w Zalesiu naprawdę nikogo nie znamy, to pewne.
– Hmm… – Wojciech wpatrzył się w ścianę, po chwili podniósł ręce do góry. – Ale ze mnie dureń! Racja. Wtedy złamałem nogę, a potem zgubiłem torbę pocztową. Dostałem naganę i musiałem za nią zapłacić. Pięćset złotych, jakby to było wczoraj.
– Rany. Więc ten człowiek nie dostał listu? – zainteresowała się Zosia.
– Jaki człowiek? – Wojciech zmarszczył brwi.
– No, adresat.
– A, to jednak kobieta! – uśmiechnął się Wojciech. – List był do kobiety.
Ojciec i córka zamilkli. Każde myślało o swoim: Wojciech wspominał czas pracy na poczcie, jeden z najtrudniejszych w jego życiu, a Zosia zastanawiała się, co jest w środku. Próbowała choćby prześwietlić kopertę latarką, ale przez gruby papier nic nie było widać. W końcu przerwała ciszę:
– Może powinniśmy go odnieść?
– Gdzie teraz? – Wojciech od razu się ożywił. – Pewnie już nikogo tam nie ma. Dwadzieścia lat minęło, pewnie wszyscy wyjechali. Albo pomarli, jak to zwykle bywa.
– A nagle jednak? Wiesz co, spróbujmy. To takie niesamowite. Może zmieniłeś czyjeś życie! – Zosia delikatnie wyjęła kopertę z rąk ojca. – Zawiozę cię. Jutro rano ruszamy!
Poranne Zalesie powitało ich ciszą i spokojem. Zosia z ojcem przejechali czterdzieści kilometrów, zanim dotarli do wioski. Letnia podróż o świcie dała im niezapomniane wrażenia.
Wiewiórzy labirynt wąskich uliczek był obcy, ale nowe znaki pomagały się odnaleźć. Zosia, uważnie śledząc nazwy, prowadziła wolno samochód. Wojciech rozglądał się, próbując zapamiętać drogę.
– O, dom numer trzydzieści pięć – Zosia zatrzymała się przed drewnianym płotem z rzeźbioną furtką.
Na ich pukanie wyszła kobieta około sześćdziesiątki, z siwymi nitkami w ciemnych włosach i zmarszczkami wokół dobrych oczu. Spojrzała na gości, zastanawiając się, czy ich zna.
– Dzień dobry! – zawołała Zosia. – Przyjechaliśmy w dość dziwnej sprawie. Dwadzieścia lat temu ten list miał do pani trafić, ale przez pomyłkę został u nas. Znaleźliśmy go niedawno i postanowiliśmy oddać.
Kobieta zmierzyła ich badawczym spojrzeniem, w którym czaiła się nieufność.
– Jaki list? – spytała ostrożnie.
Zosia wyjęła z torebki pożółkłą kopertę i przeczytała:
– Do Marii Nowakowskiej.
– Tak, to ja – odparła kobieta. – Ale nie pamiętam, żebym czekała na list. Zwłaszcza dwadzieścia lat temu. Kto go wysłał?
Wyciągnęła rękę po kopertę. Jej wzrok gwałtownie prześlizgnął się po adresie, ale nadawca był jej nieznany.
– Wejdźcie – powiedziała nagle Maria, uchylając furtkę. – Takich spraw nie rozmawia się na progu.
Wojciech i Zosia, wymieniwszy spojrzenia, weszli na podwórko. Wszędzie panował porządek, jakby Maria całe życie czekała na gości.
W dziesięć minut później siedzieli przy stole. Maria postawiła na nim czajnik i filiżanki.
– Proszę – rzuciła krótko.
Siedząc naprzeciw, otworzyła scyzoryk i delikatnie rozcięła kopertę. Zosia zaproponowała:
– Może zostawimy panią samą z listem?
– Pewnie jesteście ciekawi, co jest w środku – uśmiechnęła się Maria. – I, szczerze, sama się boję. Nie chcę czytać tego sama.
Wojciech głośno popił herbatę. Zosia spojrzała na niego z wyrzutem, ale gospodyni nie zwróciła uwagi. Maria wyjęła list, rozłożyła kartkę. Jej oczy zaczęły biegać po tekście. W jednej chwili zbladła i osunęła się na stół, ledwo oddychając. List opadł na kolana.
Zosia zerwała się, nie wiedząc, jak pomóc. Bała się szukać wody w obcym domu, ale w końcu ruszyła do kuchni.
– Już, Maria Stanisławo. Zaraz przyniosę wodę! Tato, pomachaj jej czymś! – krzyknęła przez ramię, omijając meble. W głowie miała tylko jedną myśl: co mogło być w tym liście?
W kuchni z trudem znalazła szklankę i nalała wody. Dłonie lekko drżały, gdy wracała. Maria siedziała już prosto, trzymając list przy piersi. Kolor powoli wracał na jej twarz.
– Proszę, niech pani napije się wody – szepnęła Zosia.
– Dziękuję – Maria wzięła łyk. – Wybaczcie, iż was wystraszyłam. Już dobrze.
– Co pani mówi! To my zawiniliśmy… – zawstydził się Wojciech, wciąż machając ręcznikiem.
– Nie wiecie nawet, co zrobiliście – spojrzała na niego.
Zosia wpiła się wzrokiem w ojca, pytając bez słów, co narozrabiał. Ten tylko wzruszył ramionami – sam nie rozumiał. Maria ciągnęła:
– Zmieniliście całe moje życie…
Patrzyła na Wojciecha. W jej oczach mieszały się ból i ulga.
– To list od kochanki mojego męża… – zaczęła, z trudem dobierając słowa. Zosia otworzyła usta. – Wyobraźcie sobie, mieli romans, o którym nie miałam pojęcia.
– Naprawdę nie pani wiedziała? – spytała Zosia.
– Nie. To znaczy, nie wiedziałam, ale przeczuwałam. Dwadzieścia lat temu pokłóciliśmy się z Janem. Przez miesiące go unikałam, bo czułam, iż kłamie. Ale czasy były inne. Żadnych telefonów, żadnych wiadomości. Stał pod bramą, błagał, żebym z nim porozmawiała. A potem dowW końcu Maria uśmiechnęła się przez łzy, bo zrozumiała, iż choćby gdyby list dotarł wtedy na czas, jej miłość do Jana i tak przetrwałaby próbę czasu.