O KOTLETACH
Nie wiem, jak u innych samotnych kobiet, ale do mnie ciągnie wszelka nieczystość. Wczoraj późnym wieczorem, na przykład, leżałam w łóżku, wzdychając. Naczytawszy się newsów, najadłszy kotletów, cierpiałam ile sił krótko mówiąc.
Nagle za szafą coś cichutko zawyło. Głosik cienki, żałosny.
Pluskwyyy? pomyślałam. W Paryżu pisali, iż epidemia. Czyżby dotarły aż do Łodzi? Zmęczyły się, pewnie.
Po dziesięciu minutach pluskwy znudziły się wyciem i zaczęły coś skrobać po podłodze.
Zaraz wstanę i walnę w łeb skłamałam.
Nie wstałabym po talerzu kotletów. Boże broń, żeby w nocy przycupnąć trzeba by się turlać.
Nie wal w łeb grzecznie poprosiły pluskwy.
Gadaaające… przemknęło mi przez kotletową mgłę. Więc nie pluskwy. Więc sąsiad oszalał. Z drugiej strony, kto teraz nie oszalał? No dobra, ja. Mnie i zwariować nie z czym, a inni się męczą.
Potem pluskwy przestały skrobać, i w półmroku ku mnie zaczął się skradać ktoś kudłaty i długi. Wzrok mam kiepski, więc mrużyłam oczy, próbując ogarnąć trzy rzeczy: Czy kotlety to idealna tabletka nasenna i od dawna śpię? To trzy uszy czy trzy rogi? Skąd u nas w klatce taki wysoki, nieodnotowany sąsiad? Wszystkich wysokich od razu zapisuję w notesie mam kolekcję.
Wiesław Genowefowicz? spróbowałam zidentyfikować przybysza.
Zimno odparła wieża i natychmiast walnęła czołem w żyrandol. Auuuć!
No to kto?
Dziad Dzik zachichotał długi, wyciągnął ku mnie czarne, nieskończone łapy i warknął: Uuuuu!
Ja też maluję paznokcie na czarno przed Zaduszkami. To u ciebie hybryda czy własne?
Własne obraził się długi.
Niewygodnie pewnie z takimi drapakami w nosie dłubać.
Nie rozumiem! Nie boisz się?
Wtedy przysunął swoją straszną facjatę tuż do mojej i okazało się, iż to trzy uszy. Dwa po bokach, a trzecie dziwne, na skroni. Bardziej przypominało ogromną narośl.
Muszę oddać książkę w przyszłym tygodniu, a mam tylko trzy strony. Do tego kredyt i rozwód. Jestem dorosłą kobietą, wybacz. Strasz mnie jakimś opadnięciem powieki, fafluniem.
Nasi mówią, iż choćby w wieku pięciu lat nie wrzeszczałaś. Dzbanem jednego trzasnęłaś. Do dziś ma głowę na wspak.
To czegoś przyszedł?
U ciebie przytulnie.
To przez kotlety. Chcesz?
Chcę.
To sobie sam podgrzej, ja nie wstanę.
Strasznolicy gość mignął czarnym cieniem w kierunku kuchni, wrócił z herbatą (nalał do mojego ulubionego kubka!), kotletami i kanapkami. W paszczy trzymał jabłko. Zupełnie jak ja, tylko włosy gęstsze.
Żresz? podał mi talerz.
Co?
Pytam, czy jesz. Poczęstuj się, wziąłem dużo.
Chętnie, ale już nie wejdę.
A wyglądasz na taką pojemną kobietę, jak wąż w okularach.
Dzięki za komplement. Kładź się obok.
Przesunęłam się i trochę poleżeliśmy razem. Było przyjemnie. Noc, mlaskanie, zapach kotletów. Czego więcej trzeba dla uspokojenia duszy i ciała?
Może zejdź do sąsiadki na trzecie piętro? Starsza pani, nie będzie marudzić.
Byłem u niej wczoraj. Rzuciła we mnie stołkiem.
A stąd ta narośl.
No.
I poleżeliśmy jeszcze pół godziny, każdy wzdychając o swoim.
Popszę się pewnie do nich. Fajnie musi być tak łazić po cudzych mieszkaniach i żreć darmowe kotlety. Tylko trzeba coś solidnego na głowę. Garnek na przykład…