Po raz pierwszy przybyłam do tej dolnośląskiej miejscowości kilka lat temu. Byłam wówczas na jesiennej wyprawie ze Sławkiem i przyznaję bez bicia, iż Bogdanów całkiem mnie rozczarował. W miejscu dawnego folwarku zastałam bałagan, po rezydencji jaśniepańskiej ani śladu, a park dominialny był bardzo zaniedbany. Nie mniej tego zrobiłam skromne archiwum i dobrze się bawiłam, ponieważ bardzo lubiłam te nasze cotygodniowe wypady w teren. Frutek był wtedy jeszcze w dobrej formie i również korzystał na tym na całego, biegając bez smyczy po polnych ścieżkach jak powsinoga.
A więc jak widzicie, moja historia zaczyna się w przeszłości, skąd pochodzi kilka fotografii w tym wpisie. Kiedy je robiłam, nie miałam pojęcia jakie staną się cenne. Teraz już to wiem, ponieważ kilka dni temu razem z Ines ponownie odwiedziłam Bogdanów i na miejscu okazało się, iż nie ma już wolnego wstępu na teren dawnego majątku ziemskiego. Dlatego co tam kiedyś zobaczyłam, to moje i nikt mi już tego nie odbierze. Ale o tym za chwilę…
Bogdanów. Powiat średzki, gmina Kostomłoty
Niesamowite jest to, w jaki sposób imię człowieka potrafi przetrwać setki lat, pomimo iż o nim samym nikt już nie pamięta. Nie może być w podobnym przypadku inaczej, ponieważ Bogdanów powstał kilkaset lat temu, gdy tereny dzisiejszego Dolnego Śląska należały do Piastów. Potem miejscowość ta znajdowała się pod rządami Czechów, Austriaków i Prusaków, żeby po roku 1945 znaleźć się w granicach Polski. To kilka wieków dziejów, a Bogdanów przez cały czas nosi nazwę od imienia komesa Bogdana, który był tam najpierwszy i od samego początku. Pisałam już o czymś podobnym, gdy tworzyłam materiał o Michałowie. To bardzo podobny przypadek i wiadomo — niejedyny na tym terenie. I zaprawdę powiadam Wam, iż prawdziwie fascynują mnie takie sioła, które tak bardzo wierne są swojej historii.
Żona komesa na Bogdanowie
Sprawa komesa Bogdana rozpaliła moją wyobraźnię, dlatego też — jak to ja — zaczęłam tropić go w dziejach i dowiedziałam się, iż chociaż rzeczywiście był on tam pierwszym panem i właścicielem, to wieś ta założona została przez księcia Bolesława Wysokiego, który zaraz potem podarował mu ją w zamian za jego służbę. Wydarzenia te miały miejsce w XII stuleciu. Jednak już w roku 1175 ten sam książę śląski oddał to sioło w posiadanie cystersom z Lubiąża. Zrobił to bardzo sprytnie, nakłaniając komesa Bogdana do dobrowalnej darowizny na rzecz klasztoru. Ten jednak nie był w ciemię bity i pilnował swoich interesów pomimo presji swojego władcy i zastrzegł sobie podczas spisywania dokumentów, iż jego dobra przekazane zostaną mnichom dopiero po śmierci jego żony. Zapewnił jej w ten sposób bezpieczeństwo i środki do życia po kres jej dni. Musiał darzyć ją miłością i troską, szkoda, iż nigdzie nie napisano, jak kobieta ta miła na imię.
Tam, gdzie zaczął się Bogdanów
Historia ta, choć dotyczy po całości dzisiejszego Bogdanowa w powiecie średzkim i w gminie Kostomłoty, nie zaczęła się na jego teraźniejszym terenie, ale nieco dalej, w lesie za wioską, który jeszcze przed końcem II wojny światowej był częścią parku dominialnego należącego do rodziny von Wietersheim.
Niemieccy właściciele majątku w Bogdanowie, obrzydliwie bogaci zresztą, z pewnością dobrze wiedzieli, czym jest sztuczna wyspa w lesie za wodnym młynem, otoczona głęboką, mokrą fosą, do której prowadziły cztery mosty zwodzone zorientowane według czterech kierunków świata. Drewnianych przepraw przez fosę już od wieków nie ma, zastąpiły je groble, które pojawiły się tam nie wiadomo kiedy. Jednak jedno jest pewne, Wietersheimowie uczynili sobie z dawnego słowiańskiego grodziska osobliwość na swoim terenie. Romantyczny cel dla swoich spacerów po posiadłości. To właśnie w tym miejscu zaczął się Bogdanów, zwany wówczas jako villa Bogdani. Ślady grodu przez cały czas są wyraziste, fosa drożna, a teren osady ogromny.
Byłam i widziałam!
Powyżej, na tej poniemieckiej mapie majątku dominialnego w Bogdanowie, widać wyraźnie grodzisko na planie koła, otoczone mokrą fosą z czterema groblami. Powyżej zabudowania młyńskie oznaczone wielką literą M, a poniżej staw z groblą i wyspą.
Wszytko to jest czytelne w tym terenie. Byłam tam i namierzyłam każdy z tych obiektów, więc wiem, o czym mówię.
To stanowisko archeologiczne nie jest moim osobistym odkryciem. Znane jest ono i zarejestrowane od bardzo dawna. Oficjalnie datuje się je na XIII — XIV wiek, zlokalizowane jest w odległości około 60 metrów na wschód od najbliższych budynków (czyli dawnego młyna wodnego) w Bogdanowie i ponad 140 metrów od koryta rzeki Strzegomki, której wody zasilały prawdopodobnie fosę okalającą grodzisko.
Jest to niewątpliwie założenie obronne, które ma kształt ściętego stożka (typowe motte). Jego średnica to 60 metrów, a szerokość fosy wynosi 8 metrów. Naukowcy mają to do siebie, iż dziwnym trafem niemal wszystkie okoliczne grodziska datują zawsze tak samo. choćby wtedy, kiedy nie prowadzą w ich ramach żadnych prac archeologicznych. Dlatego ja myślę, iż się mylą, ponieważ komes Bogdan zbudował gród nieco wcześniej.
Teraz takie rozmiary osady nie brzmią imponująco, ale w XII stuleciu była to naprawdę pokaźnych gabarytów warownia z prawdziwego zdarzenia, z wieżą rycerską w centralnym punkcie, w której mieszkał komes Bogdan z Bogdanowa, którego imię przez cały czas jest żywe i wypowiadane po wielokroć do dziś. Takie buty!
Grodzisko w Bogdanowie jest ogólnie dostępne i czytelne w terenie, jest jednak objęte strefą „W”, czyli ścisłą ochroną archeologiczną. Gdyby więc komuś przyszła do głowy niemądra myśl, aby buszować tam z saperką, niechaj najpierw przeczyta, co za to grozi.
Ballada o Bogdanowie
Tak jak wspominałam na samym początku mojego opowiadania, Bogdanów przykuł moją uwagę dopiero za drugim razem, kiedy do niego powróciłam po kilku latach. I z taką samą siłą, jak niegdyś mnie rozczarował, tym razem mnie zachwycił. Dla Ines była to terra incognita, a dla mnie prawdziwe zaskoczenie. Drugie podejście do tej miejscowości sporo zweryfikowało. Teraz wszystko wyglądało inaczej. To, co wcześniej było nieciekawe, stało się fascynujące. Posłuchajcie…
Pomnik poległych żołnierzy niemieckich, którzy walczyli na frontach pierwszej wielkiej wojny, przywitał nas w Bogdanowie. Od tego obiektu zaczęło się fotografowanie. Potem naszą uwagę przykuła brama wjazdowa do dawnego folwarku von Wietersheimów.
Nie byłabym sobą, gdybym nie przekroczyła jej i nie sprawdziła, czy można tamtędy przedostać się na teren gospodarstwa, ale działanie to nie otworzyło nam tam drogi. Powiedziałam wtedy do Ines, że to nic nie szkodzi, ponieważ na samym końcu ogrodu jest wejście. Wiem, bo tak weszliśmy tam ze Sławkiem. To nas uspokoiło i ruszyłyśmy dalej w drugą stronę, najsampierw do kościoła.
Bogdanów. Kościół Matki Boskiej Anielskiej
Kusi mnie bardzo, żeby powiedzieć, iż to najciekawszy zabytek Bogdanowa, jednak sumienie mówi mi, iż tak nie wolno, ponieważ kiedy trafiłam do grodziska, to z wrażenia na nogach nie mogłam się utrzymać, a achów i ochów moich słychać było w tym lesie z pół godziny. Jednak tamtejsza świątynia rzeczywiście jest niesamowita, i do tego kryje wiele tajemnic. Ten zabytkowy obiekt sakralny wprowadził sporo zamieszania do tej historii. Ale po kolei. Zaraz wszystko to Wam opowiem…
Pierwsze zapisy na papierze o przybytku Pańskim w Bogdanowie pojawiają się A.D 1616, kiedy to zanotowano w księgach kościelnych, iż świątynia przyłączona została do parafii w Kostomłotach. Kolejny zapis pochodzi z roku 1638. Napisano wówczas, iż Dom Boży został splądrowany i opuszczony. Co było tego przyczyną? No bez cienia wątpliwości — wojna trzydziestoletnia. Natomiast w 1651 roku wspomniano o tym przybytku, iż jest to budowla o konstrukcji szachulcowej, a w kilkanaście lat później pojawił się jej dokładniejszy opis. Opowiada on o tym, iż kościółek przypomina raczej kaplicę domową. Był murowany, z wieżyczką i dzwonnicą. Ołtarz miał być poświęcony wniebowzięciu Najświętszej Marii Panny i wspomniano choćby o liturgicznych naczyniach. Natomiast w latach 1830 – 1845 w kaplicy tej, jak oznajmiają dokumenty, msze święte odprawiał ksiądz z Osieka. Myślicie zapewne, iż wszystkie te informacje dotyczą tego obiektu…
Kramstów ci u nas dostatek
No cóż, ja też tak początkowo myślałam, choć kościół nie wygląda na szachulcowy, ale wiadomo, po tyłu latach trudno o obiekty sakralne bez przebudowań. Jednak coś z tyłu głowy mojej mąciło te założenia. Zanim jednak moja intuicja dopięła swego, i dzięki temu ustaliłam fakty, po prostu zatrzymałyśmy się z Ines i Panem Frutkowskim na obszarze świątynnym, bo byłyśmy strudzone drogą.
Przy kościele było bardzo przyjemnie. Teren zadbany, trawa i drzewa wypielęgnowane, a tamtejszy grobowiec ostatnich jaśniepanów z Bogdanowa w całkiem dobrym stanie. Miałyśmy tam więc co robić i co poczytać. Rowery zaparkowałyśmy w cieniu, wypakowałyśmy wodę z sakw, aparaty poszły w ruch i rozleźliśmy się wszyscy po tym terenie, każde w swoją stronę.
Cieszyłam się, iż nikogo oprócz nas tam nie było i iż mogłam swobodnie zbierać materiały do tego wpisu. Frutek spacerował sobie wokół świątyni i nie przeszkadzał nam wcale, a Ines kręciła filmy na Instagrama i Tik Toka.
Dzień był gorący, dlatego bardzo nam było dobrze w cieniu tych cmentarnych kasztanowców. Kiedy zrobiłam już zdjęcia grobowca i każdej z płyt nagrobnych, zauważyłam, iż wśród członków rodziny von Wietersheim spoczęła również pani Anna Eliza von Wietersheim z Kramstów. Zaprawdę powiadam Wam, w mojej okolicy wszędzie ich pełno.
Alfred von Wietersheim
Bogdanów, który wówczas zwano Neuhof, przez wiele lat był własnością cystersów z Lubiąża. Aż w roku 1810 sekularyzacja odebrała mnichom ten majątek i od tamtej chwili stał się on dobrem prywatnym. W drugiej połowie XIX stulecia nabył go Alfred von Wietersheim, pierwszy z rodu tych jaśniepanów w Bogdanowie. Pan Alfred urodził się w 9.11. 1831 roku, a zmarł 01. 01. 1894. Poniżej załączam fotografię jego płyty grobowej. Daty są inne, jednak jest to wina rozbieżności kalendarzy gregoriańskiego i juliańskiego, tak więc nijakiego błędu tam nie ma.
Anna i Alfred
Płyty nagrobne tych dwojga znajdują się obok siebie. Pan Alfred von Wietersheim był mężem Anny von Kramsta. Ich ślub odbył się w Świebodzicach 1 maja 1858 roku. Panna młoda miała tylko 18 lat. Małżeństwo doczekało się sześciorga potomstwa.
Grobowiec rodzinny
Rzadko zdarza się, iż podobny zabytek cmentarny zastaję w tak dobrym stanie. Widać, iż interesują się nim prawdopodobnie żyjący współcześnie członkowie tej familii. Płyty są czytelne, niektóre świeżo odnowione. Grobowiec robi wrażenie. Szczerze byłam pod wrażeniem tego znaleziska i za pierwszym razem, kiedy go namierzyłam i teraz gdy przybyłam tam po raz drugi.
Pomimo iż nie jest on tak do końca kompletny, bo tu i tam coś się rozleciało, to ogólnie jest na czym oko zawiesić z zachwytem. Mnóstwo tam zajmujących detali…
Kim była pani Urszula Scholz?
Zaprawdę powiadam Wam, iż w Nieustannym wędrowaniu często tak jest, iż znajdujemy pośród najbardziej widocznych i zajmujących zabytków coś, na co inni rzadko zwracają uwagę, a my widzimy w tym najciekawszy wątek. Tak było w przypadku tajemniczej i bardzo leciwej płyty nagrobnej pani Urszuli Scholz. Zastałyśmy ją opartą o ścianę kościoła, tuż za krzyżem. Ines bardzo się tym zabytkiem zainteresowała i z miejsca zaczęła zbierać o nim informacje. Dlatego zaraz widziałyśmy o pani Urszuli nieco więcej.
Dowiedziałyśmy się najpierw, iż płyta nagrobna, o której tu mowa, została odnaleziona przez przypadek, podczas robienia porządków w kościele w Bogdanowie. Warto zaznaczyć, iż stało się to stosunkowo niedawno. Po tym odkryciu do Żarowskiej Izby Historycznej wpłynęła prośba o pomoc w odczytaniu tekstu zawartego na tym kamieniu. Inskrypcja została odczytana i przetłumaczona przez Johannę Kutschery z Muzeum Śląskiego w Görlitz. Poniżej załączam efekty tej trudnej pracy:
„W roku 1618,21 września, w dniu Św. Apostoła Mateusza w Bogu błogo zmarła poważana i cnotliwa pani Ursula, pana Georgiego Scholza poślubiona pani domu w wieku 46 lat, która łącznie spędziła 11 lat w małżeństwie, jest tutaj pochowana. Bóg wszechmocny niech będzie jej duszy łaskawy i litościwy oraz innym wiernym chrześcijanom i zechce jej darować wesołego zmartwychwstania w dniu Sądu Ostatecznego.”
Dużo informacji, mało odpowiedzi
Wbrew pozorom tak właśnie jest, ponieważ pomimo rozszyfrowanej inskrypcji, przez cały czas jest mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Trzeba powrócić tu jednak koniecznie do wcześniej poruszonego przeze mnie wątku kościoła w Bogdanowie. Mówiłam o szachulcowej kaplicy, niewielkiej świątyni z dzwonnicą z XVII wieku, ale przybytek, w którym znaleziono płytę grobową pani Urszuli, pochodzi z drugiej połowy XIX stulecia. Bez gruntownego prześwietlenia tematu, łatwo jest ulec wrażeniu, iż cały czas mowa jest o jednym i tym samym obiekcie, ale to nie jest prawda! Kiedy wgłębiłam się w ten wątek, zrozumiałam, iż źródła historyczne najsampierw wspominają pierwszy obiekt sakralny, w którym odbywały się nabożeństwa jeszcze w roku 1845, a dopiero potem zaczynamy mieć do czynienia z istniejącym do dziś kościołem Matki Boskiej Anielskiej. Widać to również bardzo wyraźnie na starej mapie niemieckiej, która opowiada znacznie więcej, bo czytam z niej, iż obie świątynie w pewnym momencie w dziejach istniały jednocześnie. Spójrzcie jeszcze raz na mapę. Dzisiejszy przybytek zaznaczono po lewej stronie wraz z nieistniejącym cmentarzem, a starą kaplicę widzimy poniżej folwarku, gdzie znajduje się na tłusto narysowany czarny krzyż.
Wszystko to w związku z panią Urszulą Scholz?
Właśnie tak uważam, chociaż historycy zgodnie twierdzą, iż obecność płyty nagrobnej, starszej od kościoła o ponad 200 lat, jest zagadką! Pojawiają się z ich strony pytania, czy na początku XVII stulecia istniała w Bogdanowie inna świątynia i czy to tam pierwotnie znajdowało się tajemnicze epitafium? Podsumowują tę tezę tym, iż jedynie badania archeologiczne mogłyby odpowiedzieć na to pytanie. Ja tak nie uważam. Wystarczy uważnie czytać dokumenty kościelne i przyjrzeć się mapie tego terenu, aby wydedukować, skąd pochodzi wspominany tajemniczy zabytek cmentarny. Płyta Urszuli Scholz pierwotnie znajdowała się w pierwszej kaplicy na terenie dzisiejszego folwarku w Bogdanowie.
Urszula nie była szlachetnie urodzona
Zaświadcza o tym brak herbu innego, niż tego na fotografii wyżej. Jednak na podobne epitafium nie każdego było stać w tamtych czasach, a więc można śmiało założyć, iż była ona bardzo zamożna. Trzeba pamiętać też, iż w czasach kiedy żyła, Bogdanów był własnością cystersów i kaplicę, która powstała na dwa lata przed śmiercią pani Scholz, wzniesiono na ich terenie. W folwarku bowiem znajdowała się ich prepozytura. Dlaczego jednak epitafium pani Urszuli znalazło się w tym miejscu? Czym zasłużyła sobie na taki zaszczyt? Znam odpowiedź na to pytanie, jednak nie przeczytałam o tym w książkach ani w dokumentach. Moim zdaniem to było tak: Urszula Scholz, jako kobieta zamożna i wierna Kościołowi postanowiła ufundować tę kaplicę, aby zasłużyć sobie na pochówek w jej podziemiach, co niewątpliwie się wydarzyło, gdy umarła. Warto zaznaczyć, iż za tezą tą stoi murem czas powstania kapliczki i śmierci fundatorki. Jej płyta grobowa przeniesiona została do kościoła Matki Boskiej Anielskiej prawdopodobnie zaraz po wyburzeniu tego leciwego przybytku. Nie mam pojęcia, kiedy to się stało, ale wiem na pewno, gdzie stał ten przybytek, bo widać go na starej mapie. Mało tego! W roku 1778 przed tym obiektem sakralnym postawiono barokową kolumnę Maryjną. Fundatorem figury był ówczesny opat klasztoru w Lubiążu. W roku 1878 kapliczkę odrestaurowano, dlatego taka data widnieje na posągu. Kolumna Maryjna ocalała do czasów nam współczesnych, a tuż obok znajduje się plac, gdzie stała kaplica. Być może przez cały czas w ziemi tej leżą szczątki pani Urszuli. Miejsce to jest niedostępne do zwiedzania. Poniżej dodaję cenne fotografie archiwalne, które wykonałam podczas pierwszej wizyty w Bogdanowie.
Co się wydarzyło przy kościele w Bogdanowie?
Do dawnego folwarku jaśniepańskiego wrócę za chwilę, ponieważ jeszcze nie skończyłam z tym tematem, a jest on bardzo ciekawy. Jednak teraz zostaniemy przez chwilę na terenie dzisiejszego kościoła w Bogdanowie. Wydarzyło się tam bowiem coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Było to zjawisko, które znane jest pod pojęciem „paranormalne”. Inaczej nie potrafię tego nazwać. Posłuchajcie…
Moja relacja
Jak prawdopodobnie pamiętacie, rozeszliśmy się po terenie świątynnym i każde z nas poszło w swoją stronę. Kiedy zrobiłam wszystkie potrzebne mi fotografie, moją uwagę przykuł kawałek metalu, wmurowany w ogrodzenie. Znajdował się on obok głównej furty. Zostawiłam więc Frutka przy rowerze i Ines, która nagrywała filmik na Instagrama przy wrotach kościelnych i poszłam do tego miejsca, żeby zaspokoić ciekawość. Oddaliłam się zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich, kiedy nagle usłyszałam przerażający krzyk: Mamo! Mamo! Gdzie jesteś?! Pomyślałam sobie, iż to już przesada, żeby tak się wydzierać tylko dlatego, iż zniknęłam na kilka minut, no ale zaraz odpowiedziałam, że już wracam. Wtedy zobaczyłam córkę. Stała na środku alei między kasztanami, była blada jak ściana i cała w drgawkach. Wyglądała na totalnie przerażoną. Nie mogłam zakumać, o co chodzi? Nie przeraziła się przecież tym, iż odeszłam na chwilę. To było całkowicie bez sensu! Pomyślałam więc, iż może dostała ataku paniki, co czasami zdarza się i jej i mi, kiedy słońce nas przygrzeje. Podeszłam więc do niej, zabrałam ją do miejsca, gdzie mogła usiąść i podałam jej wodę. Pytałam, co się stało, ale ona nie mogła wydusić słowa. Więc opiekowałam się nią, szczere wierząc, iż zaraz jej to minie. I siedziałyśmy tak obok siebie na białym na murku przy kapliczce z figurą Chrystusa i milczałyśmy. Ines długo nie mogła się uspokoić. Drżała i gwałtownie oddychała.
Relacja Ines
Minął dobry kwadrans, zanim Ines odezwała się do mnie. Wtedy zaczęła opowiadać…
Kiedy się oddaliłam, nie powiedziałam jej o tym. Odeszłam cicho i bez słowa nie tłumacząc się wcale. Ona została przy kościele i właśnie skończyła nagrywanie. Wtedy zauważyła, iż kamienny krzyż przy świątyni stoi na podstawie z inskrypcją. Zainteresowało ją, co jest tam napisane. Podeszła więc bliżej i kucnęła. Odsunęła bukiet sztucznych kwiatów i zerknęła na napis. Wówczas usłyszała, iż do niej podchodzę. Bo któż mógłby to być inny, skoro nikogo więcej tam nie było? Czuła, iż zawisłam nad jej ramieniem i też gapię się na napis, próbując go odczytać. Przecież to bardzo do mnie podobne. Powiedziała wtedy na głos: „To tylko psalm” i w tym momencie położyć jej miałam dłoń na ramieniu. Ona nakryła ją swoją dłonią. Ręce się dotknęły. Ines czuła, iż dotyka palców. Chciała coś jeszcze dodać o znalezionej inskrypcji i odwróciła się za siebie…
Nie było mnie tam. Stałam przy murze, niedaleko furty po drugiej stronie starego cmentarza przykościelnego. Wtedy usłyszałam jej przerażone wołanie.
Podeszłyśmy po chwili obie to krzyża i Ines napisała do Stefana z prośbą o przetłumaczenie tekstu. To fragment psalmu 30: „Płacz nadchodzi z wieczora, rankiem okrzyki radości”. To się nam przytrafiło, jednak nie mamy na to żadnego wytłumaczenia niestety.
Bogdanów. Dobra rycerskie i nieistniejąca rezydencja
Doświadczenie to całkiem wypruło nas z sił. Zanim obie doszłyśmy do siebie, minęło naprawdę sporo czasu. Przyznaję, iż ciężko byłoby mi w to wszystko uwierzyć, gdybym na własne oczy nie widziała reakcji Ines. Takich bladości i przerażenia nie sposób udawać. Bogdanów jednak nie wyczerpał się dla nas tamtego dnia, dlatego ruszyłyśmy na tyły dawnego ogrodu dominialnego, celem lustracji majątku. Byłam pewna, iż to żaden problem, bo pamiętałam, jak obchodziliśmy ten teren ze Sławkiem i nikt nam wówczas nie przeszkadzał. Poniżej zdjęcia archiwalne z tej wyprawy.
Tamto zwiedzanie było bardzo ubogie. Kolumna Maryjna nie wzbudziła w nas żadnych refleksji, a półokrągłą niszę w rogu ogrodzenia parkowego (trzecia fotka po prawej) uznaliśmy za grobowiec, co jest absolutną bzdurą. Tym razem było inaczej, czego dowodem jest ten wpis blogowy. Jednak na teren gospodarstwa nie było nam dane wejść. Wszystko się zmieniło. Z każdej strony widziałyśmy napisy, ze to obszar prywatny i iż wstęp wzbroniony. Folwark otoczony jest murem, a tam, gdzie go nie ma, gospodarstwa pilnują krowy.
Fota zza płota
Robiłyśmy więc zdjęcia przez ogrodzenie. Przekładałyśmy aparaty przez luki między przęsłami bramy. Wspinałyśmy się na mur ogrodzeniowy.
Najbliżej udało nam się dotrzeć do tajemniczej niszy w murze, która ongiś pełniła rolę miejsca wypoczynkowego w dawnym ogrodzie pałacowym. prawdopodobnie w przeszłości znajdowała się tu ławka. Weszłyśmy tam, ponieważ była tam wyrwa w murze.
Nie ma w tym miejscu żadnych śladów grobowca. Mogiła, w której pochowani zostali dawni właściciele tego majątku, znajduje się przy kościele Matki Boskiej Bolesnej. To tam spoczywają wszyscy zmarli z rodu von Wietersheim. Natomiast w tym zaciszu, na końcu swojego parku jedynie się relaksowali za życia, podczas popołudniowych spacerów.
Bogdanów. Kilka ciekawostek wyrwanych z kontekstu
- Jedna z ciekawostek dotycząca Bogdanowa pochodzi z roku 1244. W tym czasie cystersi z Lubiąża otrzymali przywilej od ówczesnego władcy Śląska, który pozwolił im łowić bobry. Ponieważ Bogdanów był ich własnością, mogli polować na te zwierzęta na tym terenie. Dlaczego dla zakonników było to takie ważne? Otóż w tamtym czasie bobrów nie traktowano jako zwierzęta, ale jako ryby i z tego powodu można było spożywać je w czasie postów. W ten sposób braciszkowie bez wyrzutów sumienia wcinali mięso na legalu w czasie, kiedy nie wolno go było jeść.
- W latach od 1428 do 1434 Husyci rujnowali okolice Strzegomia, Trzebnicy i Sobótki. Jedyną miejscowością, która od nich ucierpiała na terenie dzisiejszej gminy Kostomłoty, był właśnie Bogdanów. Wieś cysterska została wówczas całkowicie zniszczona. Husyci lubowali się w plądrowaniu włości należących do klasztorów, dlatego chętnie przybyli do tej niewielkiej, a jednak bogatej wsi, skąd zabrali nieruchomości, zwierzęta i plony rolne. Na koniec puścili wszystko z dymem.
- Dawno temu proboszczem w Bogdanowie był Joannes Garn. Mówiono o nim, iż był to nieokrzesany, stary skąpiec. Kiedy pewnego dnia nawiedził go kościelny wizytator, wyszło na jaw, iż we wsi nie ma wiernych Kościołowi Katolickiemu, ponieważ wszyscy mieszkańcy przeszli na protestantyzm. Fakt ten wprowadził wizytatora w zdumienie, jednak było to nieporównywalne z tym, co poczuł on po tym, jak potraktował go wówczas proboszcz. Nie zaprosił go bowiem na plebanię, choć na dworze panował ziąb. Niczym też go nie poczęstował i nie nakarmił jego koni.
- W latach 70 XX wieku Milicja Obywatelska schwytała zorganizowaną grupę włamywaczy, którzy pochodzili z Bogdanowa. Udowodniono im liczne czyny przestępcze, których się dopuścili.
- W roku 1947 miejscowa ludność gminy Kostomłoty narażała się powojennej władzy, poprzez okazywanie niezadowolenia z jej rządów. Pojawiały się problemy z utrzymaniem pożądanego politycznego nastroju. Ludzie głośno wypowiadali opinię, iż przed wojną żyło się im dużo lepiej. W sierpniu tego roku sołtys z Bogdanowa, który podobno dopuścił się sabotażu względem lokalnej administracji, został aresztowany przez UB.
Jestem bardzo ciekawa, czy Bogdanów zainteresował Was na tyle, żeby przyjechać do tej miejscowości i poserfować w jego historii? Zastanawiam się, dlaczego tak mało poświęca się uwagi podobnym, niewielkim wsiom dolnośląskim? Nie obdarza się ich adekwatnym zainteresowaniem, na które niewątpliwie zasługują i nie docenia ich wartości historycznej. Dziwi mnie to bardzo, ale nie martwi wcale, ponieważ Nieustanne Wędrowanie tylko na tym zyskuje…
Czy wiecie, iż autorki bloga Nieustanne wędrowanie są także autorkami papierowych publikacji? Więcej informacji o naszych książka znajdziecie poniżej. Zapraszamy do wglądu :)
Artykuł zawiera autoreklamę