Nudna przyjaciółka: opowieść o trudnej przyjaźni

polregion.pl 21 godzin temu

Eh, słuchaj, to jest historia, która mnie do dziś mrozi. Zawsze byłam raczej zamkniętą w sobie osobą, wolałam samotność niż hałaśliwe towarzystwo. Po ślubie z Mikołajem czułam, iż w nim znalazłam wszystko, czego potrzebowałam – ciepło, zrozumienie, wsparcie. Było nam dobrze w naszej małej bańce we dwoje. Przyjaciół miałam niewielu, ale za to wiernych: dwie koleżanki, każda w innym mieście, czasem się odzywały, pisały. To było to – rzadkie, ale szczere. I mi wystarczało.

Aż tu nagle pojawiła się… Krysia.

Nie wiem nawet, jak się do mnie przyczepiła. Spotkałyśmy się przypadkiem, pogadały, wymieniłyśmy numery. Na początku było niewinnie: życzenia świąteczne, drobne uprzejmości, taka troskliwość. Krysia wplotła się w moje życie jak bluszcz – niby ładnie, ale gdybyś chciała ją odczepić, to już nie tak łatwo. Z czasem zrozumiałam, iż jednak nie pasujemy. Była z innego świata, a jej poufałość wobec moich znajomych i współpracowników czasem przyprawiała mnie o rumieńce. Po jej „żartach” zapadała taka cisza, iż musiałam gwałtownie coś mówić albo śmiać się na siłę. Tłumaczyłam się zawsze tym samym: „Krysia ma dobre serce. Nie oceniajcie po pozorach”.

Czuła, kiedy miałam gości, i zawsze pojawiała się wtedy – bez zaproszenia. Z butelką prosecco, choćby jeżeli w domu byli ludzie, którzy woleliby herbatę. I za każdym razem ten sam toast. Długi, patetyczny, z komplementami, które brzmiały jak z telenoweli: „…ja i Ania, choć nie jedna matka nas rodziła, to jak dwie kule z jednego śniegu…”. Wstyd, zażenowanie, obrzydzenie.

Mikołaj nie znosił jej. Uważał, iż daję się manipulować, bo jestem zbyt miękka. Odpłynał jej równie przesadnymi komplementami, po czym znikał, zostawiając mnie samą z tym „teatrem absurdu”. Kłóciliśmy się przez Krystę – on nazywał mnie naiwną, ja jego snobem.

Ale do sedna. Krysia była w moim życiu 12 lat. I przez te lata niby nic poważnego się nie działo. Aż do pewnego momentu.

Na urodziny podarowała mi elegancką bieliznę z nylonu. Po jednym dniu noszenia całe ciało miałam w wysypce. Alergia na syntetyki. Od tamtej pory tylko bawełna. Wtedy jeszcze nie łączyłam tego z Krystą.

Po kilku miesiącach moje lekko falowane włosy stały się pokręcone jak u cyganki. Plątały się, wypadały garściami. Męczyłam się, aż w końcu wyrzuciłam szczotkę – też jej prezent. Włosy wróciły do normy.

Później zginęła mi spora suma z portfela – tego, który dostałam od niej na Dzień Kobiet. Mikołaj wtedy rzucił pierwszy raz: „Kto inny kupiłby taki paskudny portfel?”.

Moja córka, Zosia, źle się czuła po każdych odwiedzinach Krysty. Nudności, gorączka, wymioty. Mikołaj żartował: „Zosię od Krysty już zwija”. Śmialiśmy się. Na próżno.

Nasz kot, Mruczek, był z nami siedem lat – spokojny, wykastrowany, flegmatyk. Raz wyjechaliśmy na dwa dni. Krysia zaopiekowała się nim, zabrała do siebie. Po powrocie kot nagle rzucił się na mnie – podrapał ramię do krwi. Od tamtej pory stał się agresywny. I za każdym razem, gdy zachowywał się dziwnie, ktoś mówił: „…no tak, był u Krysty…”.

Wciąż nic nie rozumiałam. Aż wydarzyło się TO.

Odprowadzając Krystę, machinalnie wzięłam pilot i włączyłam podgląd z kamery w klatce. Kamera była ukryta – tylko rodzina o niej wiedziała.

Na ekranie zobaczyłam: Krysia kuca przed naszymi drzwiami i… czyści wycieraczkę. Potem wyciąga coś z torebki, staje na palcach i wkłada to nad framugą. Wychodzi.

Gdy, sparaliżowana, podeszłam i sprawdziłam górę framugi – ukłułam się. Wbijały się tam trzy zardzewiałe igły. A pod wycieraczką – ziarna ułożone w dziwny wzór. Nigdy bym ich nie znalazła, bo sprzątaczka regularnie myje podłogę.

Zawinęłam igły i ziarna w papier i schowałam do wieczora.

Mikołaj wysłuchał mnie i pierwszy raz w 15 lat małżeństwa nazwał mnie idiotką. Nie obraziłam się – miał rację. Spakował wszystkie jej podarunki, od kartek po broszki, i wywiózł za miasto. Wrzucił do bagna. „Żeby nikt więcej tego nie znalazł”.

Zadzwoniłam do Krysty i powiedziałam tylko:
– Wiesz, o co chodzi. Niech się więcej nie widzimy. Dla twojego dobra.

Potem kościół. Poświęciłam mieszkanie. I tyle. Zniknęła.

Z jej odejściem skończyły się dziwactwa: Zosia przestała wymiotować, Mruczek wrócił do swojej spokojnej natury. Tylko bielizny z syntetyków przez cały czas nie mogę nosić. Jakby ostrzeżenie: „Strzeż się Danaów, choćby gdy dary niosą”.

Nie wierzyłam w uroki. Ale teraz… już nie jestem taka pewna.

Idź do oryginalnego materiału