NIERODZONY TATA.
Hania od małego wiedziała, iż jej mama przyniosła ją „w fartuchu”. Dobrzy sąsiedzi, którzy zdawali się mieszkać na ławce pod blokiem, wyjaśnili to szczegółowo.
Dziewczynka wyobrażała sobie swoją drobną, niską mamę Ludmiłę, jak niesie w fałdach sukienki świątecznej nie wiadomo skąd wziętą Hanię.
— To dlatego, iż nie masz taty! — wyjaśniła z powagą Karolina, która mieszkała nad mieszkaniem Hani i mamy. — Jesteś bez ojca!
— Jak to? — zdziwiła się Hania.
— No tak! Twoja mamusia cię „nagulała”! Nie masz tatusia! A ja mam! — Karolina spojrzała dumnie na koleżankę.
— No i co z tego? — wzruszyła ramionami Hania. — Za to ja mam babcię i dziadka! A ty nie masz.
— Cha! Babcia z dziadkiem to nie to samo! Kobieta musi mieć faceta! Bez faceta nie jest pełnowartościowa! Tak mówi moja mama!
Wieczorem po kolacji Hania jak znalazła przy mamie na kanapie. Mieli taki zwyczaj — wieczorami siedzieć razem, każda zajęta swoimi sprawami, i rozmawiać. Mama była majsterkowiczką — ciągle coś robiła: szyła, dziergała, haftowała. Hania, patrząc na nią, też próbowała swoich sił w rękodziele: pleść bransoletki z koralików, układać obrazki z diamentowej mozaiki albo lepić zwierzątka z plasteliny.
— Mamo, czy tata jest koniecznie potrzebny? — zadała nurtujące ją pytanie Hania, nasłuchując odgłosów z góry. Tam zaczynał się codzienny „koncert”, jak nazywała to babcia Hani, Janina. Urządzał go ojciec Karoliny, wujek Jarek. Po głosach można było określić, w jakim był stanie. jeżeli tylko on wrzeszczał, a kobiece głosy kwiliły, znaczyło, iż mężczyzna był pijany. jeżeli krzyki słychać było z obu stron, wujek Jarek był trzeźwy, a to go doprowadzało do szału.
— Skoro żyjemy bez taty, to znaczy, iż nie jest konieczny — uśmiechnęła się Ludmiła, gładząc córkę po głowie i też nasłuchując odgłosów z góry.
— A Karolina mówi, iż kobieta bez mężczyzny jest niepełnowartościowa…
— Słoneczko, każdy ma swoje sposoby na udowodnienie swojej wartości. A nam źle razem?
— Nie — pokręciła głową Hania. Naprawdę dobrze im się żyło. Mama pracowała jako księgowa w dużej firmie i dobrze zarabiała. Co weekend chodziły gdzieś razem: do kawiarni, kina, teatru, parku albo po prostu na zakupy. Każde lato spędzały nad morzem, a Nowy Rok — na wsi u przyjaciółki mamy, cioci Izy. U cioci Izy było troje dzieci, a każdej zimy ich tata, mąż cioci, robił w ogrodzie wielką górkę, z której dzieci z euforią zjeżdżały.
„Koncert” na górze przybierał na sile. Wulgaryzmy, którymi darł się wujek Jarek, słychać było pewnie w całym bloku. Po pół godzinie mama, uśmiechając się do Hani, poszła do przedpokoju. Koncert zbliżał się ku końcowi. Z góry trzasnęły drzwi i rozległy się szybkie kroki. Ludmiła otworzyła, a do mieszkania wpadła ciocia Kasia z Karoliną.
— Zamknij szybko! — krzyknęła do Ludmiły, ale ta i tak wiedziała, co robić. W drzwi zaczęto walić.
— Ludka! Otwieraj! — ryczał męski głos. — Otwórz, bo wyważę! Gdzie ta suka?! Niech wyjdzie! Połamę jej wszystkie kości!
— jeżeli natychmiast nie odejdziesz, wezwę policję! — spokojnie odpowiedziała Ludmiła. Przywykła już do takich gróźb. Sąsiad wiedział, iż nie rzuca słów na wiatr. Ludmiła już kilka razy wzywała patrol. Miał ostatnie ostrzeżenie. Jeszcze raz — i pójdzie siedzieć.
— Nie trzeba, Ludka! — wpadła do przedpokoju Katarzyna. — Przecież go zamkną!
— Najwyższa pora! — Ludmiła poszła do kuchni nastawiać czajnik.
— Co ty? Jak to tak bez faceta? — dreptała za nią Katarzyna. — Tobie dobrze tak samej?
Ludmiła zatrzymała się i spojrzała na sąsiadkę. Brudny szlafrok podarty, włosy w nieładzie, oczy błyszczące gorączkowo, pod jednym siniał siniak.
— Nie jestem sama, Kasia. Mam córkę. I nie mam siniaków. I nie nocuję po sąsiadach.
— No, znalazłaś czym się chwalić! — prychnęła Katarzyna. — Twoja córka rośnie bez ojca. Kto wie, co z niej wyrośnie bez męskiego wychowania! A siniaki… Bij