Nowy król jest jeden? Koreanki dały nam „baby skin”, ale ten francuski krem CC+ to „neuro glow” w tubce

glamour.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: fot.: Edward Berthelot/Getty Images


Przez lata testowałam dziesiątki kremów BB (ostatnio choćby 15 na raz — piszę o tym tutaj) Niektóre były genialne, inne okazywały się zbyt szare, zbyt ciężkie lub... zbyt lepkie. Zawsze jednak szukałam w nich tego samego: efektu „mojej skóry, tylko lepszej”. I wtedy, gdy myślałam, iż w kategorii „krem koloryzujący” widziałam już wszystko, w moje ręce trafił on. Embryolisse CC+ Light. Dlaczego to „krok dalej”? Bo o ile koreańskie kremy BB genialnie maskują i nawilżają, o tyle ten francuski gracz robi coś znacznie sprytniejszego. On koryguje i pielęgnuje z nonszalancją, której można się nauczyć tylko w Paryżu.

Czym się (nieznacznie) różni krem BB od kremu CC?

Myślę o tym tak: krem BB jest jak energetyczna, młodsza siostra. Dużo potrafi, jest głośna, daje świetne krycie, nawilża, chroni (czasem aż za bardzo „świecąc się”). BB (Blemish Balm) – jak sama nazwa wskazuje, ma radzić sobie z niedoskonałościami. Ma kryć. Jest często dosyć gęsty.

Krem CC to jej starsza, bardziej wyrafinowana siostra. Ta, która skończyła Sorbonę. Nie musi krzyczeć. CC (Color Correcting) – już sama nazwa wskazuje, iż chodzi o grę kolorów. O korektę. O neutralizowanie zaczerwienień i szarości, a nie o „tynkowanie”. I tu właśnie Embryolisse CC+ pokazuje klasę.

Magia w tubce: inteligentne pigmenty kremów CC robią robotę

Pierwsze spotkanie? Zaskoczenie. Z tubki wyciskam... biały krem. Zupełnie jak kultowy brat tego produktu, czyli legendarny Lait-Crème Concentré. Gdzie ten kolor? Zaczynam aplikację, a krem, pod wpływem ciepła palców, dosłownie zmienia się na moich oczach. To nie magia, to technologia. Zamknięte w mikrokapsułkach „inteligentne” pigmenty uwalniają się i idealnie stapiają z moją karnacją. To uczucie jest fascynujące. Krem nie „leży” na skórze. On się w nią wtapia, jak bioniczny podkład. Nie ma mowy o smugach. Nie ma efektu maski. Nie ma odcięcia na żuchwie. Jest tylko skóra. Wygładzona, ujednolicona, jakby ktoś wcisnął przycisk „blur” w Photoshopie.

Skład jak z francuskiej apteki — Francuzki wiedzą po co sięgać

Marka Embryolisse nie byłaby sobą, gdyby to był „tylko” makijaż. To przede wszystkim pielęgnacja. A my, kobiety po 20 latach czytania składów, już się nie damy nabrać na byle co. Co tu mamy?

  • Kwas hialuronowy: król nawilżania. Wypełnia drobne linie, nawadnia skórę od środka. Sprawia, iż cera jest sprężysta i „pełna”.
  • Gliceryna: strażnik nawilżenia;
  • Filtry (SPF 20): może nie jest to SPF 50, którego wymagam na plaży, ale jako codzienna, miejska ochrona (szczególnie jesienią i zimą) – absolutnie wystarczający.
View Burdaffi on the source website

Efekt „neuro glow” rośnie w siłę w 2025

Pamiętacie, jak pisałam o trendzie „neuro glow”? O tym, iż skóra potrafi być „szczęśliwa”? Ten krem daje dokładnie taki efekt. To nie jest mokre, lepkie rozświetlenie znane z niektórych koreańskich formuł. To też nie jest płaski mat, tylko zdrowy, satynowy blask. Skóra wygląda na zrelaksowaną. Wypoczętą. Jakby właśnie dostała dawkę serotoniny. Czy odstawiłam dla niego mój ulubiony podkład? Na co dzień – zdecydowanie tak. Czy jest lepszy niż mój kultowy koreański BB? Powiem tak: jest inny. Jest lżejszy. Może bardziej szykowny. Kiedy chcę pełnego „baby skin”, przez cały czas sięgam po azjatyckie cuda. Ale kiedy chcę wyglądać jak paryżanka, która właśnie wyszła z apteki po swój ulubiony krem i bagietkę – wybieram Embryolisse CC+ Light. Gydybyście chciały z ciekawości przetestować też inne kremy CC, polecam na początek:

View Burdaffi on the source website View Burdaffi on the source website
Idź do oryginalnego materiału