„Dziękuję, mamo.” – Dominik wstał od stołu i przeciągnął się. – Pojadę trochę po mieście. Nie martw się, będę ostrożny, a i samochodów wieczorem już mało.
„Od kiedy kupiłeś to auto, tylko z nim spędzasz czas. A powinieneś się już żenić. Słusznie mówią, iż mężczyźnie najważniejszy jest samochód.”
„Mamo, nie zaczynaj.” – Dominik podszedł do matki i objął ją. – Wiesz, jak długo marzyłem o własnym aucie. Najpierw się nim nacieszę, a potem pomyślę o rodzinie. Słowo honoru.”
„Dobrze, dobrze. Prawie trzydziesta na karku, a ty w zabawki się bawisz.” – Matka pogłaskała syna po włosach. – No to idź już.
Dominik wyszedł z klatki schodowej, podszedł do swojego samochodu i strzepnął puszyste płatki śniegu z przedniej szyby. Prawo jazdy miał od dawna, ojciec pozwalał mu jeździć starym „Syreną”, aż w niej nie rozbił się. Doświadczenie miał, ale wciąż nie mógł się nacieszyć uczuciem posiadania własnego auta.
Długo oszczędzał, potem starannie wybierał. Teraz codziennie wieczorem jeździł po mieście, czasem wyjeżdżał na trasę. jeżeli ktoś łapał stopa, Dominik podwoził i nie brał pieniędzy.
Wsiadł za kierownicę, przekręcił kluczyk i z przyjemnością wsłuchał się w pomruk silnika. Potem podgłośnił radio i powoli wyjechał z podwórka.
W świetle reflektorów migotały płatki śniegu uderzające w szybę. Zima w tym roku przyszła nagle, w ciągu kilku dni nawiało sporo śniegu. Dominik jechał bez celu, krążąc po ulicach. Na jednej z nich zobaczył kobietę z dzieckiem, która machała na przejeżdżające samochody. Ściszył radio, zatrzymał się i opuścił szybę po stronie pasażera.
„Do ulicy Budowlanej podwieziecie pan?” – Kobieta wyjrzała przez okno.
Była młoda i całkiem ładna.
„Proszę wsiadać.” – Dominik skinął głową na fotel obok.
„A ile to będzie kosztować? Daleko jechać…” – zapytała, wciąż pochylona w stronę auta.
„Bez obaw. Od ładnych kobiet nie biorę pieniędzy.” – Ale widząc, iż zlękła się i odsunęła, dodał szybko: – No dobrze, powiedzmy dwadzieścia złotych? Proszę wsiadać, nie gryzę. – Roześmiał się.
Kobieta otworzyła tylne drzwi, wpuściła przodem synka, może pięcioletniego, i usiadła obok niego. Dominik wjechał na główną drogę.
„A ile ma koni?” – zapytał chłopiec.
„Koni?” – Dominik uniósł brwi. – Nie wiem.
„Jak to nie wiesz?” – nalegał mały pasażer.
„Widzisz, gdy kupowałem auto, wybierałem takie, które mi się podobało z wyglądu i było wygodne w środku. A moc silnika mniej mnie interesowała. Ale widzę, iż ty się znasz?” – Dominik mówił całkiem poważnie.
„Znam się!” – odparł chłopiec z dumą.
„A jak ci na imię, znawco samochodów?” – Dominik się zaśmiał.
„Kuba. A tobie?”
„O, proszę ciebie! A ja Dominik. Przepraszam, iż nie podam ci ręki, ale akurat prowadzę.” – Dominik bawił się tą rozmową.
„Kuba, dość już. Nie rozpraszaj pana.” – Kobieta delikatnie skarciła syna.
„Niech sobie gada. Fajny z ciebie chłopak, Kuba. choćby rym się znalazł.” – Dominik spojrzał w lusterko i spotkał wzrok kobiety. W piersi, tam, gdzie bije serce, zrobiło mu się nagle ciepło i radośnie.
Nocne miasto rozświetlały wystawy sklepów i uliczne latarnie. Przed dużymi centrami handlowymi stały już przystrojone choinki, migocząc tysiącem kolorowych świateł. Do Nowego Roku został jeszcze miesiąc, ale w powietrzu czuło się już świąteczny nastrój.
„Proszę zatrzymać się przy tym bloku.” – Kobieta wskazała z tyłu.
„Może pod wieżę podjechać?” – Dominik znów spojrzał w lusterko, ale kobieta patrzyła w bok.
Zatrzymał auto na początku długiego dziewięciopiętrowego bloku.
Kobieta wysiadła i, trzymając drzwi, czekała na syna.
„Kuba, szybciej.” – Poganiała go.
„A przyjedziesz po mnie jutro?” – zapytał chłopiec płaczliwym głosem.
„Zabiorę cię w niedzielę. I nie marudź, bo nos zatka. Spieszę się, wiesz?” – Matka podniosła głos.
Kuba niechętnie i bardzo powoli wysuwał się z auta. Dominik wysiadł.
„Proszę.” – Kobieta podała mu dwudziestozłotówkę.
Dominik wziął banknot, złożył go na pół i wsunął do kieszeni kurtki.
„Zachowam go jak talizman.” – Powiedział to całkiem serio i podał rękę Kubie, który wreszcie wysiadł. – Pa.
„Pa.” – Kuba włożył swoją małą, ciepłą dłoń w jego dużą rękę.
„No to idziemy. Babcia już się niecierpliwi.” – Kobieta pociągnęła syna za sobą.
Po kilku krokach Kuba się odwrócił, a Dominik pomachał mu. Zauważył też, jak od jednego z zaparkowanych aut wyszedł mężczyzna. Pocałował matkę Kuby, a potem wyciągnął rękę do chłopca. Ten jednak gwałtownie się odwrócił.
„Ma randkę, a synek jest zazdrosny. Widocznie nie polubił się z nowym partnerem mamy” – pomyślał Dominik i ta myśl go ucieszyła.
Wsiadł do auta i podgłośnił radio. Rozbrzmiał głód Zenka Martyniuka: „Mój przyjacielu, z tobą świat jest piękny…” W aucie delikatnie unosił się zapach perfum. Dominik choćby spojrzał w lusterko, jakby kobieta wciąż tam siedziała. Ale było pusto.
Ochota na jeżdżenie minęła. Piosenka zaczęła go irytować, więc przestawił radio na inną stację. Nie mógł przestać myśleć o tej kobiecie. Zwykła, ładna. Ale coś w niej było…
Kilka lat temu zakochał się w starszej od siebie kobiecie, która miała już dużą córkę. Oświadczył się jej i przyprowadził do domu, by przedstawić mamie.
„Jest od ciebie starsza. Ma dziecko. Jesteś młody, przystojny, naprawdę nie możesz znaleźć sobie dziewczyny w twoim wieku? Synku, nie popełniaj błędu…” – przekonywała go mama, gdy Tamara wyszła.
Potem matka bardzo przeżywała, iż zrujnowała synowi szczęście. U Dominika nie układało się z innymi kobietami. Podobał im się, ale żadna nie porI gdy zegar wybił północ, a wszyscy wymienili się życzeniami, Dominik zrozumiał, iż właśnie otrzymał najlepszy noworoczny prezent – szansę na nowe szczęście.