**Jadwiga**
— Ile pani ma lat? — chirurg plastyczny Witold Aleksandrowicz Nowak wpatrywał się w piękną twarz Jadwigi.
Mrugnęła, uśmiechnęła się i spuściła wzrok, by po chwili znów spojrzeć mu prosto w oczy. Ileż już widział takich sztuczek, niepewnych spojrzeń i kobiecych zagrywek w tym gabinecie. Za każdym razem, gdy pytał o wiek, kobiety nagle przypominały sobie, iż przed nimi stoi młody, przystojny mężczyzna. Jadwiga nie była wyjątkiem.
— A ile by mi pan dał? — zapytała kokieteryjnie.
On patrzył na nią surowo.
— Dwadzieścia dziewięć — skłamała bez mrugnięcia okiem.
Dlaczego próg trzydziestki zawsze przerażał kobiety?
— Trzydzieści dziewięć, jeżeli być precyzyjnym — spokojnie poprawił ją Nowak, z litości odejmując dwa lata.
— Nie da się pana oszukać, doktorze — odparła, doceniając jego takt.
— Po co więc próbuje pani mnie oszukiwać? Jestem lekarzem, a nie potencjalnym kandydatem na męża. Wiek potrzebny mi jest do czegoś zupełnie innego. Gdyby pani naprawdę miała dwadzieścia dziewięć lat, raczej nie trafiłaby pani do mnie. Wygląda pani świetnie jak na swój wiek. Wręcz znakomicie. Wiele kobiet mogłoby pani pozazdrościć.
— Straszny z pana człowiek. Widzi pan nas na wylot, jak prześwietlenie — znów się przymiliła.
— To moja praca i doświadczenie.
— Żona ma szczęście. Rozumie pan kobiety jak nikt.
Nowak chciał powiedzieć, iż nie jest żonaty, ale się powstrzymał.
— Więc po co przyszła pani do mnie? Wygląda pani świetnie i nie potrzebuje plastyki. Przynajmniej na razie.
Komplement sprawił, iż w oczach Jadwigi zapłonęło zainteresowanie.
— A czy nie ciekawi pana, jakim kosztem to osiągam? Tak, mam bogatego męża. Korzystam z najnowszych zabiegów i kosmetyków, które, nawiasem mówiąc, wcale nie są tanie. Ale zmęczyło mnie spędzanie godzin na siłowni, a potem kolejnych na leżeniu u kosmetyczki z maseczkami i cudownymi specyfikami. Nie żyję, tylko walczę z czasem i starzeniem. Jestem zmęczona — powtórzyła.
— Więc niech czas płynie. Każdy wiek ma swoje zalety. Nie trzeba udawać lepszej i młodszej, niż się jest. — Nowak obdarzył ją jedną ze swoich promiennych uśmiechów.
— Łatwo panu mówić. Pan jest mężczyzną. Pan nie musi walczyć z wiekiem, liczyć zmarszczek rano ani siedzieć na wiecznych dietach. I wszystko dla figury i kolorytu twarzy. A kto nas do tego popycha?
— No właśnie, kto? — podchwycił.
Lubił ją. Była szczera, piękna, pełna energii. Z nią było lekko.
— Wy, mężczyźni. Tak, właśnie wy. Czujecie się pewniej, gdy u boku macie młodą i ładną kobietę. jeżeli jest z wami, to znaczy, iż was na to stać. Im starsi jesteście, tym młodsze wybieracie. — W kącikach ust Jadwigi zastygł gorzki grymas, oczy pociemniały, ale wciąż wyglądała pięknie.
— Pochodzę z małego prowincjonalnego miasteczka. Mama pracowała w zakładach drobiarskich, podobnie jak ojciec. Potem zakłady zamknięto, mama znalazła pracę jako salowa w szpitalu, a ojciec poszedł do kotłowni. U nas trudno o pracę. Była jedna fabryka, i tę zamknięto. Ojciec, oczywiście, pił. Nienawidziłam tego życia, tego miasta, od dziecka marzyłam, by uciec, najlepiej do Warszawy, zostać aktorką. — Jej oczy zamgliły się wspomnieniami.
Nowak dobrze ją rozumiał. Sam przyjechał do stolicy z małej miejscowości.
— Do szkoły teatralnej się nie dostałam. Ale pracę znalazłam. W budce na targu. — Widział, iż to wyznanie kosztowało ją wiele. — Nie będę opowiadać szczegółów, jak się tam męczyłam. Trafiłam na szczęście. Zauważyła mnie pewna kobieta. choćby ją oszukałam przy ważeniu. Zaproponowała mi pracę w salonie mody. Nie w takim, gdzie modelki chodzą po wybiegu, choć i to się zdarzało. No, pan rozumie. Tam poznałam mojego przyszłego męża. Byłam młoda, desperacka… — Oczy znów się zamgliły. Nowak nie przerywał.
— Tak się we mnie zakochał, iż oświadczył się. Oczywiście, przyjęłam. Nie przeszkadzało mi, iż jest starszy. Wyciągnęłam szczęśliwy los. Miałam męża, mieszkanie w Warszawie, dom pod miastem, znajomości, pieniądze. Dał mi wszystko, o czym marzyłam. Spełniły się choćby najśmielsze marzenia.
Z pierwszego małżeństwa ma syna, w moim wieku, mieszka za granicą. Mąż nie chce kolejnych dzieci. Pogodziłam się z tym. Restauracje, stroje, podróże. Takie życie mi odpowiadało. Ma pan rację, wiele kobiet mi zazdrościło. Uciekłam z prowincjonalnej dziury i nie chcę tam wracać. — Westchnęła i zamilkła na chwilę.
— A trzy dni temu weszłam do biura męża. Tak, bez zapowiedzi. Chciałam zrobić mu przyjemność. Lubi pączki. Wie pan, te słodkie, z różową lukNowak odwrócił wzrok od dokumentów i zobaczył w jej oczach to samo pragnienie, które kiedyś popchnęło go do ucieczki z prowincji – strach przed powrotem do życia, które uważało się za przegrane, i desperacką chęć utrzymania tego, co zdobyli.