Drugie życie
Marian nigdy nie był przystojniakiem jak Zbigniew Cybulski. Pracował jako zwykły inżynier w fabryce koparek. Nie pił, no, chyba iż od święta. Nie palił. Był żonaty dwadzieścia dwa lata i choćby nie spojrzał w stronę innych kobiet.
Córka wyszła za mąż i wyjechała z mężem do Gdańska. Z wnukami się nie śpieszyła. Marian nie martwił się tym specjalnie. Dzieci to odpowiedzialność, hałas i zabawki rozrzucone po podłodze. A on przyzwyczaił się do cichych wieczorów z gazetą przy telewizorze. Ile mu zostało? Jeszcze zdąży nacieszyć się wnukami.
Żona Irena pasowała do niego idealnie: zadbana, w domu zawsze czysto i przytulnie, na stole gorący obiad, a w święta domowe ciasto i schabowy w złocistej panierce. Jednym słowem – życie się udało.
Wracał z pracy swoim samochodem, mrużąc oczy przed zachodzącym słońcem, w oczekiwaniu na syty posiłek i odpoczynek przed telewizorem.
Wszedł do mieszkania, zdjął buty w przedpokoju i nadstawił ucha. Zwykle Irena wyglądała z kuchni i mówiła, iż kolacja prawie gotowa. Ale dziś nie usłyszał jej głosu. Niepokój zakradł się do serca. Marian wszedł do pokoju. Irena stała przy otwartej szafie, zdejmowała z wieszaków sukienki i rzucała je na kanapę, gdzie leżała otwarta walizka.
— Dokąd się pakujesz? Do córki, do Gdańska? Czyżby była w ciąży? — zapytał Marian.
Irena, nie patrząc na męża, podeszła do walizki i zaczęła układać w niej swoje rzeczy.
— Ogłuchłaś? Krzyczę, krzyczę, a ty nie odpowiadasz. Dokąd jedziesz? — powtórzył, tracąc cierpliwość.
Irena rozejrzała się po pokoju, sprawdzając, czy czegoś nie zapomniała, i próbowała zamknąć walizkę. Ale od nadmiaru ubrań była napęczniała, zamek groził pęknięciem.
— Lepiej byś pomógł, zamiast stać jak słup i zadawać głupie pytania. — Irena wyprostowała się i zdmuchnęła kosmyk włosów, który spadł jej na oczy.
— Zapytałem, dokąd się pakujesz ze wszystkimi swoimi rzeczami? To głupie pytanie? — Marian ledwo powstrzymywał narastającą wściekłość.
— Dokąd? Odchodzę od ciebie — rzuciła wyzywająco.
— Dlaczego? — uniósł lewą brew.
— Znudziło mi się. No, pomożesz? — skinęła w stronę walizki.
— Co ci się znudziło? — podszedł, przycisnął wieko i jednym ruchem zapiął zamek.
— Wszystko. Ty mi się znudziłeś, gotowanie mi się znudziło. Nudzi mnie każdego wieczoru siedzieć w domu i gapić się w telewizor.
— Mogłaś powiedzieć wcześniej. Dla odmiany moglibyśmy iść do teatru — rzucił pierwsze, co przyszło mu do głowy.
— Żebym się paliła ze wstydu, gdybyś tam chrapał? Dzień za dniem, a życie ucieka. — W głosie Ireny usłyszał rozpacz i niezadowolenie.
— Tak już jest. Czy idziemy, czy stoimy w miejscu, życie i tak przemija — filozoficznie zauważył.
— Nie mądrz się. A ja chcę, żeby na koniec było co wspominać. A co ja będę pamiętać? Kotlety na patelni? Zmywanie naczyń? Ciebie z gazetą przed telewizorem? — Jej głos załamał się w krzyku.
— Myślisz, iż poza córką nie mam gdzie iść? Odchodzę do kogoś, kto widzi we mnie kobietę, boginię, królową. Kto pisze dla mnie wiersze… — Irena wzniósła oczy ku sufitowi, jej wzrok zaszklił się.
— A ja? — zapytał Marian, nagle wszystko rozumiejąc.
— A ty żyj dalej, jak przywykłeś. Tylko gotować, prać i prasować będziesz musiał sam. Przestałeś na mnie zwracać uwagę. Dwa miesiące temu zmieniłam fryzurę, styl. Zauważyłeś? — Uśmiechnęła się szyderczo, postawiła walizkę na podłodze, wysunęła uchwyt i wyszła, zostawiając na jasnym dywanie ślady kółek.
Gdy Irena ubierała się w przedpokoju, szeleszcząc płaszczem, Marian wpatrywał się w dwie przygniecione nitki włosia na dywanie. Czuł, jakby walizka przetoczyła się przez jego serce, zostawiając identyczne ślady.
Dopiero kiedy zatrzasnęły się drzwi, a zamek zaskoczył, drgnął i oderwał wzrok od podłogi. Teraz dopiero zrozumiał, iż żona odeszła.
Trzeba było coś zrobić. Z przyzwyczajenia poszedł do kuchni. Na kuchence stał wystygły czajnik. Zajrzał do lodówki — kilka tam było: garnek z barszczem, resztki kiełbasy, dwie puszki konserw, kilka jajek w drzwiach i pół butelki mleka. Zamknął drzwi. Ochota na jedzenie minęła.
Wrócił do pokoju i usiadł na kanapie, na której wcześniej leżała walizka. Ani gazeta, ani telewizor nie przyciągały jego uwagi. To było interesujące, gdy Irena była blisko, choćby jeżeli gotowała w kuchni lub prasowała w drugim końcu pokoju, zerkaNagle zadzwonił telefon – to była Nadzieja, pytająca, czy może przyjść i zrobić mu kolację, a Marian, patrząc na pustą kanapę, gdzie jeszcze chwilę temu leżała walizka, uśmiechnął się i odpowiedział: „Przyjdź, poczekam”.