**Jutro**
Alicja spędziła z Markiem pięć lat, ale nigdy nie usłyszała propozycji małżeństwa. Była wzorową gospodynią, dbała o czystość. Czuła, ciepła. Ostatnio jednak zauważyła, iż między nimi rośnie chłód. A raczej — to Marek stał się zimny, często rozdrażniony, unikał rozmów. Po kolacji zamykał się przed telewizorem, wciągając się w kolejne filmy.
Na jej czułość machał ręką, tłumacząc się zmęczeniem.
— Posłuchaj, Ola — zwierzała się siostrze — o co tu chodzi? To trwa już prawie dwa miesiące.
— A sypiacie razem? — spytała Ola.
— Rzadko. I choćby to nie pomaga — westchnęła Alicja. — Próbowałam wszystkiego: pierogów, kolacji przy świecach… A on wciąż kwaśny. Myślisz, iż już mnie nie kocha?
— A czujesz, iż ma kogoś? — Ola uniosła brew.
— Skąd mam wiedzieć? Po pracy zawsze wraca. Ale to mi nie ulżyło.
— Może spotyka się w dzień? W przerwie obiadowej? — zasugerowała. — Dlaczego nie porozmawiasz szczerze? Nie jesteście małżeństwem. Może uważa, iż może szukać innych.
— Naprawdę? — W oczach Alicji zaszkliły się łzy. — Przecież nic złego mu nie zrobiłam…
— Hej, nie płacz. Jesteś piękna, zarządzisz domem. Znajdziesz męża, póki młoda. Ja bym nie czekała — dodała stanowczo. — Lepiej gorzka prawda niż niepewność.
Wieczorem Alicja postawiła sprawę jasno:
— jeżeli jestem ci ciężarem, odejdź. Nie będę cię trzymać, choć wciąż cię kocham…
— Skąd te myśli? — zaczął Marek, ale urwał, widząc łzy na jej twarzy.
— Brakowało mi tylko scen — mruknął, nerwowo pakując torbę. Alicja stała jak rażona piorunem. Nie wierzyła, iż ten mężczyzna, jej nieformalny mąż, ucieknie tak szybko.
Wrzucał koszule, nie zważając na staranne prasowanie. W końcu wyszedł, nie odwracając się.
— Marek! — krzyknęła. — To wszystko? Nic nie powiesz? Pięć lat…
— Co mam mówić? Samą wszystko zrozumiałaś. Nie kochamy się.
— Ty mnie nie kochasz — poprawiła. ale on już schodził po schodach. Wybiegła za nim:
— Masz inną? Czemu mi nie powiedziałeś?
— Nie. Po prostu… jesteś moją przeszłością. Rozumiesz? To ślepy zaułek. Koniec.
— Przeszłość? — Słowa sparaliżowały ją. Wpadła do mieszkania, łkając.
— Przeszłość… Jak znoszona sukienka. Pięć lat młodości… — Nie mogła się uspokoić. Liczyła, iż to chwilowy kryzys, iż mu pomoże. A on…
Alicja zachorowała. Leżała z gorączką, ogarnięta stresem. W głowie wciąż stał Marek, jego obojętność.
— Nie dramatyzuj — powtarzała Ola przez telefon. — Przyjdę, zrobimy remont. To najlepsze na smutek.
— Dziękuję… — szeptała Alicja.
Z czasem siostry przemalowały ściany, zmieniły zasłony, w kuchni pojawiła się nowa zastawa.
— Pięknie! — śmiała się Ola. — Nowy wystrój — nowe życie. euforia to najlepsze lekarstwo.
Alicja kiwała głową, podając siostrze placek z kapustą.
— Tuczysz mnie? — Ola się śmiała. — Ale zgoda. Dieta poczeka.
Alicja powoli wracała do życia. Zapisała się na siłownię, basen. Ola zabierała ją do teatru.
Dwa lata minęły na pracy. Alicję awansowano. W redakcji poznała Marcina — lokalnego poetę, publikującego w ich gazecie. Szczupły, w okularach, w niemodnym garniturze, coraz częściej zagadywał do niej. W końcu zaprosił ją do kawiarni.
— Pani opinia jest dla mnie ważna — mówił nieśmiało. — Jest pani świetnym redaktorem… i człowiekiem.
— Skąd pan wie? — zaśmiała się.
— Widzę po oczach — odparł.
Siedzieli dwie godziny. Alicja odkryła w nim wrażliwego poetę, łączącego lirykę z humorem.
— Przynoś pan wiersze. Może książkę? — zasugerowała.
— Nie przychodzę dla publikacji — wyznał, czerwieniąc się. — Jesteś… czarującą kobietą. Czy mogę mieć nadzieję?
Alicja milczała. Od dawna czuła jego uczucie. Gdy go nie było, myślała o tym dziwnym, dobrym człowieku.
— Nie spieszmy się — szepnęła, gdy pocałował jej dłoń.
— Zgodnie z twoim życzeniem — uśmiechnął się. — Mogę mówić „ty”?
— Możesz… Marcinie.
Miesiąc później, w Święto Kobiet, Alicja zaprosiła go na kolację. Nakrywała stół przy muzyce ABBA.
Zadzwonili do drzwi. „Za wcześnie” — pomyślała. Za progiem stał Marek z bukietem.
— Ty? — zdziwiła się.
— Pozwolisz? — wręczył kwiaty. — Pięknie wyglądasz.
— Po co przyszedłeś? — spięła się. Nie czuła już nic.
— Żeby pogratulować. Nie jesteśmy obcy — odpowiedział, zaglądając do mieszkania. — Gości oczekujesz?
— Tak. Czekam na kogoś, kto mnie kocha — odparła. — Mój… jutrzejszy dzień.
— Złośliwa jesteś — warknął. — choćby nie spytałaś, co u mnie.
— Nie interesuje mnie to. Odejdź.
Wepchnęła go do klatki, drżąc.
— Po trzech latach… — szeptała.
Marek schodził, mijając szczupłego mężczyznę z mimozami. Marcin uśmiechał się, pełen nadziei.
„To ten jutrzejszy dzień? — pomyślał Marek. — Niepozorny. Masz, co chciałaś, gospodyni w fartuszku.”
Przez dwa lata zmieniał kochanki, żadnej nie kochając. Pił, by zagłuszyć pustkę. „Mam trzydzieści lat — myślał. — Kobiet jest mnóstwo…”
Alicja i Marcin wzięli ślub. Cała redakcja świętowała.
— Nie ma tego złego… — szepnęła Ola. — Gdyby nie Marek, nie spotkałabyś Marcina.
Rok później urodził się im syn. Marcin pisał wiersze pełne światła i miłości. A Alicja, patrząc na ich szczęście, wiedziała, iż przeszłość została za drzwiami.