Nowa Droga: Od Krytyki do Akceptacji

newskey24.com 3 dni temu

Nowe życie Julii: od potępienia do akceptacji

Faustyna ledwo zeszła z autobusu. Nogi miała zdrętwiałe, stawy bolały, a walizka wydawała się dwa razy cięższa niż zwykle. Pasażerowie gwałtownie rozładowywali swoje rzeczy i rozchodzili się, pozostawiając za sobą tylko szelest kroków i warkot odjeżdżającego pojazdu. Faustyna, jak zawsze, nie śpieszyła się. W domu nikt na nią nie czekał. Stanęła nieco z boku, wzięła głęboki oddech powietrza przesiąkniętego zapachem mokrych liści i po raz pierwszy od dawna poczuła, iż nie wraca po prostu do mieszkania – wraca do siebie.

Jej szkolna przyjaciółka od dawna ją zapraszała. Spędziły razem tydzień na działce – przyroda, cisza, niekończące się rozmowy. Ale pod koniec Faustyna zrozumiała, iż tęskni za własnym łóżkiem, własną filiżanką do herbaty, choćby za cichym tykaniem kuchennego zegara.

Mąż zmarł siedem lat temu. Na początku była zagubiona, nie wiedziała, jak żyć sama. Potem się przyzwyczaiła. Córka wyszła za mąż, wyjechała do Warszawy – dzwoni rzadko. Samotność stała się czymś zwyczajnym, jak stary szal, którym otula się zimowe wieczory.

— Proszę pani, to pani? — kierowca wskazał na walizkę, która została samotnie przy autobusie.

— Moja — skinęła głową Faustyna i skierowała się w stronę przystanku miejskiego.

Autobus mknął po mokrym asfalcie, a w kałużach odbijały się strzępy nieba. Miasto witało ją znajomymi kamienicami, dobrze znanymi widokami, siwymi topolami przy drodze. Tu dorastała, wyszła za mąż, urodziła córkę – i teraz wracała, jakby po długim kole, z powrotem do tego samego miejsca.

Przed klatką, jak zwykle, siedziały dwie niezmienne strażniczki – Natalia i Nina. Obie okrągłe jak drożdżówki, wiecznie coś omawiały i podejrzliwie przyglądały się każdemu przechodniowi.

— A to skąd, Faustynko? — wpiły się w nią wzrokiem jak węże.

— U przyjaciółki byłam — odparła krótko, sięgając już do drzwi, ale zatrzymały ją.

— Jak cię nie było, u was się pokręciło…

— Do czterdziestego drugiego się wprowadziła! Dziewczyna jak patyk, cała w nogach!

— Meble nowe nosili! Samochód zarejestrowany! Kot biały, puchaty!

— Pewnie ta, co to wiadomo… Facet stary, mógłby być ojcem!

Faustyna wysłuchała w milczeniu – sąsiadki, jak zawsze, wiedziały wszystko o wszystkich. Gdyby spytać je o cmentarz, też by opowiedziały, kto z kim i dlaczego. Najważniejsze, iż remont zrobili bez niej – ściany nie drżały od wiertarki.

Mieszkanie przywitało ją ciszą i zapachem dobrze znanego kurzu. Czajnik na kuchence, gorący prysznic, ulubiony kubek – wszystko na swoim miejscu. Ledwo usiadła przed telewizorem, gdy zadzwoniono do drzwi.

Na progu stała owa „patykowata”. Dziewczyna była rzeczywiście olśniewająco piękna: opalona, jasnowłosa, w krótkich szortach i z delikatnymi ramionami. Ale w oczach miała coś więcej: zmęczenie, ostrożność, tęsknotę.

— Dzień dobry, jestem nową sąsiadką. Usłyszałam kroki, pomyślałam, iż się przedstawię. Nazywam się Julia.

Imię zabrzmiało zaskakująco zwyczajnie. Nie Kalina, nie Bogna – Julia.

Faustyna zaprosiła ją na herbatę. Dziewczyna okazała się dobrze wychowana, inteligentna. Bez sztuczności, bez zadęcia.

— Pewnie już pani o mnie nasłuchała się różnych rzeczy? — uśmiechnęła się Julia.

— Co nieco — odparła szczerze Faustyna. — Ale wierzę własnym oczom.

Julia nie od razu, ale się otworzyła. Opowiedziała swoją historię: o ojcu pijaku, o ucieczce z rodzinnej wioski, o mężczyźnie, który dał jej dach nad głową i pomógł się uczyć. Jeden jedyny w jej życiu. Tak, był żonaty. Ale ona nikomu niczego nie zabrała.

— Ludzie oceniają po opakowaniu — cicho powiedziała Faustyna. — A do środka nie zaglądają. Nie martw się, rozumiem cię.

Powoli między nimi zrodziła się więź – cicha, ciepła, niemal rodzinna. Faustyna choćby zaprosiła Julię na swoje urodziny. Sąsiadki prychnęły: „I ją zaprosiłaś?” – ale potem same przyszły. W sukienkach z brokatem, z zakąskami, z nieufnością.

Julia pomagała kroić sałatki, była w spodniach i bluzce – skromna, życzliwa, uprzejma. choćby Natalia z Niną stopniowo odtajały. A gdy Julia zanuciła „Szła dzieweczka”, wszystkie podchwyciły. Pod koniec wieczoru, już porządnie podchmielony mąż jednej z nich rozdawał komplementy na prawo i lewo. Ale nikt się nie obraził. Tamtego wieczoru były prawie przyjaciółkami.

Potem rozpoczęło się prawdziwe życie. Julia znalazła pracę, wyszła za mąż, urodziła córkę. Nina pomagała przy dziecku, Natalia przynosiła żurek.

Przeszłość odeszła w niepamięć. Pozostała tylko ciepła, prawdziwa kobieta o imieniu Julia – z dobrym sercem, z szczerym spojrzeniem. I czy to nie jest najważniejsze?

Każdy w życiu zasługuje na szansę. A czasem – po prostu na kogoś, kto powie: „Rozumiem cię”.

Idź do oryginalnego materiału