Nocne pośpiechy do domu.

twojacena.pl 1 godzina temu

Dzisiaj wieczorem wracałam do domu zmęczona po całym dniu pracy w małym salonie fryerjskim. Była już dziesiąta, a ja marzyłam tylko o kolacji i łóżku. Mój mąż, Wojtek, zdążył już przygotować jedzenie i nakarmić naszego dwunastoletniego syna, Kacpra.

Droga prowadziła przez mały park, zwykle cichy o tej porze. Latem starsze panie siadają na ławkach, ale teraz, jesienią, było puste. Tym razem jednak na jednej z ławek dostrzegłam dwoje dzieci – chłopca około dziesięciu lat i może pięcioletnią dziewczynkę. Zbliżyłam się do nich.

— Co tu robicie tak późno? Powinniście już być w domu!

Chłopiec spojrzał na mnie uważnie, przytulił siostrę mocniej i odparł:

— Nie mamy dokąd iść. Ojczym nas wygnał.

— A gdzie wasza mama?

— Z nim. Pijana.

Nie zastanawiałam się długo.

— Chodźcie ze mną. Jutro się tym zajmiemy.

Dzieci niepewnie wstały. Wzięłam dziewczynkę za rękę, a chłopcu podałam drugą. Tak trafili pod nasz dach. Kiedy wytłumaczyłam sytuację Wojtkowi i Kacprowi, po krótkiej rozmowie pomogli dzieciom się umyć i usiedli z nimi do stołu. Głodni, ale nieśmiało, zjedli wszystko, co im podaliśmy.

Potem poszłam do sąsiadki, której córka chodzi do pierwszej klasy, i poprosiłam o ubrania. gwałtownie zebrałam sporo rzeczy – w końcu każdy ma coś po wyrośniętych dzieciach. Wykąpałam Marysię (tak miała na imię dziewczynka), ubrałam w czyste ubranko, a chłopiec, Tomek, sam się umył i też dostał odzież po Kacprze.

Położyłam ich razem w salonie na rozkładanej kanapie, bo Marysia nie odstępowała brata na krok, a on ciągle ją przytulał. Zmęczone i najedzone, gwałtownie zasnęli. Ja z Wojtkiem jeszcze długo szeptaliśmy, zastanawiając się, co dalej.

Rano odprowadziłam męża do pracy – ja zaczynałam dopiero po południu. Dzieci obudziły się, zjadły śniadanie, a ja postanowiłam odprowadzić je do domu. Ich ubrania, uprane w nocy, spakowałam do torby.

Zaprowadzili mnie do bloku niedaleko naszego. Drzwi na trzecim piętrze były otwarte. Weszliśmy, stanęli w przedpokoju, a ja zatrzymałam się za nimi. Chciałam zobaczyć tę kobietę, spojrzeć jej w oczy i zapytać, czy w ogóle myślała o nich tej nocy.

Z pokoju wyszła młoda, ale zaniedbana kobieta z dużym szyakiem pod okiem. Spojrzała na dzieci obojętnie.

— A… wróciliście… A to kto?

— To ciocia Agata. Spaliśmy u niej.

— No dobrze.

I wróciła do pokoju. Byłam w szoku. To miała być matka?

Nagle wyszła ponownie i skinęła mi głową:

— Chodź na kuchnię.

Poszłam. Ku mojemu zdziwieniu, było biednie, ale czysto. Naczynia umyte, podłoga wysprzątana, a jej stary szlafrok, choć z brakującymi guzikami, też wyglądał na świeżo uprany.

— Siadaj.

Usiadłam naprzeciwko niej. Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem i zapytała:

— Masz dzieci?

— Tak, syna. Dwanaście lat.

— Słuchaj… jeżeli coś mi się stanie, nie zostawiaj moich dzieci. Zajmij się nimi. Są dobre.

— A ty? Chcesz je porzucić?

— Już nie potrafię przestać. Próbowałam. On i tak nie da mi spokoju.

Skinęła głową w stronę pokoju, skąd dochodził chrap.

— Idź na policję!

— Byłam. Posiedzi piętnaście dni, wróci i będzie jeszcze gorzej. A ja… nie umiem już żyć bez tego. CodzAgata wyszła z ich mieszkania z ciężkim sercem, ale postanowiła, iż bez względu na trudności, nigdy nie zawiedzie zaufania tej kobiety i da Tosi i Tomkowi dom pełen miłości.

Idź do oryginalnego materiału