Pewnego leniwego wtorkowego popołudnia do naszej kawiarni wszedł Pan Jerzy, nasz cichy stały bywalec. Zawsze siadał przy oknie z gazetą, zamawiając to samo: czarną kawę i kawałek cytrynowego ciasta. Nigdy nie mówił wiele, ale zawsze uśmiechał się ciepło i zostawiał hojny napiwek. Wszyscy go znaliśmy, choć kilka o nim wiedzieliśmy.
Tego dnia jednak coś było inaczej.
Wszedł w wyprasowanej koszuli i wyblakłym krawacie. Jego włosy były starannie uczesane, a w dłoniach trzymał małą czapeczkę urodzinową i niebiesko zapakowane pudełeczko. Wyglądał na podekscytowanego, a może choćby trochę zdenerwowanego.
Powitałam go przy ladzie z uśmiechem. „Zamówienie jak zwykle, Panie Jerzy?”
„Nie dzisiaj,” odparł, mrugając z rozbłyskiem w oku. „Czy mógłbym prosić stolik dla sześciu osób?”
„Sześciu?” zdziwiłam się.
„Tak,” odpowiedział, spoglądając na zegarek. „Przyjdzie moja rodzina. Dziś moje urodziny.”
To mnie zaskoczyło. Musiałam życzyć mu sto lat przynajmniej trzy razy, żeby ukryć zaskoczenie. Zaprowadziłam go do największego stolika w kącie. Usiadł, rozkładając czapeczki, papierowe talerzyki i dmuchawki, które przyniósł ze sobą. Miał choćby świeczkę, którą chciał wetknąć w babeczkę.
Przyniosłam mu kawę na koszt firmy i obserwowałam, jak co chwilę zerka na zegarek.
Minuty mijały. Potem godzina.
Wciąż się uśmiechał, sącząc kawę, ale w jego oczach zaczęło pojawiać się rozczarowanie. Czapeczki leżały nietknięte. Zapakowane pudełko pozostawało zamknięte. Babeczki nie tknął.
W kawiarni było tak cicho, iż wszyscy to zauważyli. Stali bywalcy, barista, choćby nastolatka odrabiająca zadanie w kącie – wszystkich wzrok co chwilę biegł w stronę jego samotnego przyjęcia.
W końcu zebrałam się na odwagę: „Panie Jerzy, może zadzwonić do kogoś? Może rodzina się spóźnia?”
Potrząsnął głową. „Nie, nie… Na pewno są tylko… zajęci.”
Uśmiechnął się, ale tym razem nie sięgnął oczami.
Wtedy Kasia, jedna z kelnerek, szepnęła do mnie: „Nie możemy go tak zostawić.”
I nie zostawiliśmy.
Zaczęło się od niej. Włożyła czapeczkę na głowę i podeszła do stolika: „Jest miejsce dla jednej osoby więcej?”
Pan Jerzy zamrugał, a potem się zaśmiał. „Oczywiście, młoda damo. Im więcej, tym weselej.”
Wtedy Bartek, nasz barista, przyniósł duży kawałek tortu czekoladowego ze wystawy i zapalił prawdziwą świeczkę. „Bez urazy dla babeczki, proszę pana, ale myślę, iż zasługuje pan na coś bardziej uroczystego.”
Wkrótce trzech gości też dołączyło do stolika – jedna osoba choćby włączyła „Sto lat” z telefonu. Ktoś wyciągnął z torby ukulele i przygrywał. Cała kawiarnia śpiewała.
„Sto lat, sto lat, niech żyje nam…”
Pan Jerzy wyglądał na wzruszonego. Przez chwilę nie mówił nic, tylko ocierał oczy i patrzył na tę dziwną mieszankę ludzi śpiewających mu – ludzi, których ledwo znał.
„Ja… Nie wiem, co powiedzieć,” wyznał w końcu.
Kasia pochyliła się nad nim. „Proszę pomyśleć życzenie i zdmuchnąć świeczkę.”
Uśmiechnął się, zamknął oczy na chwilę i dmuchnął.
Śmiech, oklaski i okrzyki wypełniły kawiarnię. Przez następną godzinę świętowaliśmy, jakby to była najlepsza impreza roku. Pan Jerzy opowiadał nam historie – o służbie w marynarce, o zmarłej żonie, która robiła najlepsze racuchy, i o wielkich przyjęciach, które urządzał dla swoich dzieci, gdy były małe.
Wtedy powiedział coś, co nas wszystkich uciszyło.
„Myślałem, iż starzenie się to znikanie. Że ludzie o tobie zapominają. Ale dziś… dziś wy wszyscy sprawiliście, iż znów poczułem się ważny.”
Otworzył niebieskie pudełko, pokazując sześć małych, manualnie rzeźbionych figurek – każdą inną. „Miały być dla moich wnuków. Skoro ich nie było… może były przeznaczone komuś innemu.”
Rozdał je ludziom przy stoliku – każdej osobie z małą karteczką, którą przygotował dla dzieci.
Dla Kasi: „Dla tej, która jednym uśmiechem sprawia, iż ludzie czują się mile widziani.”
Dla Bartka: „Dla człowieka, który nie tylko parzy kawę – ale też serca.”
Dla nastolatki, która dołączyła na ostatnią chwilę: „Dla marzycielki – obyś zawsze wierzyła, iż obcy mogą stać się rodziną.”
Ja też dostałam jedną.
„Dla tej, która zauważyła – dziękuję, iż mnie zobaczyłaś.”
Do dziś stoi za ladą na półeczce.
Tej nocy, długo po sprzątnięciu i zamknięciu, znalazłam rachunek Pana Jerzego – niezapłacony. Wyszedł po cichu w zamieszaniu, ale zostawił serwetkę z drżącym pismem:
„Da”Dziękuję, iż dałeś mi najpiękniejsze urodziny od lat – to, co zrobiliście, to więcej niż gest, to dowód, iż nigdy nie jest się samotnym, jeżeli tylko ktoś się zatrzyma i spojrzy w głąb serca.”