Czy jest za późno na szczęście? Nie. Właśnie w samą porę…
Gdy Hanna przeprowadziła się do małej wioski na Podlasiu, choćby nie śniła, iż rozpocznie tam nowy rozdział jej życia. Domek dostała w spadku po dalekiej ciotce – starszy, z pochylonym gankiem. ale Hanna od pierwszego dnia postanowiła: odnowi go, zacznie wszystko od nowa. Marzyła o ciepłym domu, w którym rozbrzmiewałby śmiech, unosił się zapach żurku i panował spokój pełen zgody i przytulności.
Pewnego dnia, kiedy kończyła przybudówkę, zobaczyła kobietę idącą od przystanie autobusowej. Wysoką, smukłą, z jakąś miejską elegancją. „A to dopiero kobieta…” – pomyślała Hanna. Była to Krystyna, sąsiadka.
Później spotkały się przypadkiem pod wiejskim sklepikiem.
– Słyszałam, iż to pani Hanna? A ja jestem Krystyna – powiedziała, wyciągając dłoń.
Tak zaczęła się ich znajomość. Kobieta gwałtownie oczarowała Hannę – mądra, życzliwa, spokojna. Najpierw rozmawiały jak sąsiadki, potem coraz częściej, aż w końcu Hanna musiała sobie przyznać: zakochała się.
Krystyna była starsza o trzy lata. Wtedy miała już pięćdziesiąt osiem. Przeżyła trudne życie – pracowała, sama wychowywała syna, bo z ojcem dziecka nic z tego nie wyszło. Syn dorósł, wyjechał na studia, ożenił się, teraz mieszka z rodziną w innym województwie. Wnuczka ma już pięć lat, ale odwiedzają ich rzadko…
Krystyna często siadywała przy oknie i wspominała dzieciństwo. Była z wielodzietnej rodziny – sześcioro dzieci, rodzice i babcia. Domek maleńki, pieniędzy prawie nie było. Zabawek też nie. Babcia gotowała, prała, zajmowała się najmłodszymi, gdy mama i ojciec harowali w polu.
Ojciec był stolarzem, przynosił pieniądze, ale też wracał do domu podchmielony. Mama się z nim kłóciła, ale dzieci nie krzywdził. Gdy Hanna była w trzeciej klasie, ojciec niespodziewanie zmarł. Niedługo po nim odeszła babcia. Mama została sama z szóstką dzieci.
Od tego dnia Hanna przestała być dzieckiem. Została niańką dla młodszego rodzeństwa, gotowała, sprzątała, prała, zapominając o koleżankach i zabawach. Kiedy w szkole spadła ze stodoły i uszkodziła rękę, lekarze nigdy nie zdołali jej w pełni wyleczyć. Od tamtej pory lewa dłoń słabo jej służyła. Praca w domu stała się trudniejsza, ale nigdy nie narzekała.
W internacie, gdzie Hanna uczyła się po ósmej klasie, jakby się odmieniła. Po raz pierwszy była chwalona, znalazła przyjaciółki, poczuła się potrzebna. Najbardziej pokochała szycie – pracowała jedną ręką, ale wszystko wychodziło starannie i pięknie. Nauczyciele nie wierzyli własnym oczom, koleżanki podziwiały. Dwa razy w roku wracała do domu z własnoręcznie uszytymi prezentami dla bliskich.
Na drugim roku Hanna zakochała się w Andrzeju. Był troskliwy, wesoły. Już wyobrażała sobie, jak wyjdzie za niego za mąż… ale gdy powiedziała o tym matce, ta zimno odpowiedziała:
– Jaką ty masz przyszłość? Ręka chora. Zostaniesz sama.
Słowa matki boleśnie ją zraniły. Andrzej stopni odsuwał się. Po szkole Hanna znalazła pracę, ale niedługo firmę zamknięto. Musiała wrócić do wsi. I wtedy właśnie zaczęło się jej prawdziwe życie.
Sąsiadem okazał się Jan – wdowiec, który przyjechał z innej wsi. Wysoki, krzepki, o dobrych oczach. Zaczął zabiegać o Hannę stanowczo, ale delikatnie. Nigdy nie mówił o jej ręce, nigdy nie patrzył z litością.
Po roku oświadczył się. Płakała ze szczęścia – nie wierzyła, iż to możliwe. Że ktoś może pokochać ją taką, jaka jest, bezwarunkowo.
Minęło wiele lat. Wybudowali przytulny dom, wychowali syna, przetrwali różne burze. Hanna teraz często gotuje żurek wieczorami i czeka, aż Jan wróci z pola.
Tego dnia wszedł do furtki zmęczony, ale uśmiechnięty:
– Już po siewach. Teraz możemy trochę pobyć dla siebie.
A ona tylko poprawiła ręcznik na kuchni i cicho odpowiedziała:
– Ja zawsze żyję dla ciebie…