Nigdy więcej
Halina po pracy wstąpiła do sklepu. Nie miała ochoty gotować, ale Weroniki trzeba było nakarmić. Kupiła paczkę makaronu i parówki. Córka od dziecka wolała je od innych potraw. Dorzuciła jeszcze mleko i chleb.
Przy kasie ustawiła się niewielka kolejka. Przed Haliną stał wysoki mężczyzna w czarnej kurtce i manualnie robionej czapce z pomponem. „Młody jeszcze, a już w takiej babskiej czapce. Pewnie żona wydziergała. No tak, kobieta potrafi zeszpecić faceta, żeby żadna inna na niego nie spojrzała. Ciekawe, jaką ma głupią minę pod tą czapką” – myślała Halina, wpatrując się w paskudną, pstrokato-żółto-czerwoną czapkę.
Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nią, wyczuwając jej wzrok. Halina gwałtownie spuściła oczy. „No, nie wygląda aż tak źle, nie idiotycznie” – przemknęło jej przez myśl łagodniej. Facet znowu się odwrócił i zmierzył ją wzrokiem.
— Panienka wzrokiem dziurę we mnie wywierci — powiedział.
— Gdyby było na co patrzeć. Nie mam lepszych zajęć — burknęła Halina.
Kolejka nie ruszała się. W środku Haliny narastała irytacja. I ta czapka… Miał ochotę rzucić zakupy i wyjść, ale w okolicy nie było innych sklepów. „Zawsze tak jest, jak w kolejce stoją mężczyźni. Zaraz zacznie wybierać papierosy: «Niebieskie w czerwonym pasku. Nie ma? To może białe z zielonym znaczkiem?» — Halina w myślach przedrzeźniała męski głos. — Potem będzie grzebał w kieszeniach, zamiast wcześniej przygotować gotówkę…”.
I rzeczywiście. Mężczyzna przed kasą podciągnął kurtkę i zaczął wyłuskiwać z ciasnych dżinsów drobne. Halina głośno i demonstracyjnie westchnęła.
— Pani się spieszy? Proszę przejść — powiedział „Czapka”, odstępując jej miejsce.
Halina wzruszyła ramionami i zajęła jego pozycję. Facet w końcu wyciągnął z kieszeni odpowiednią sumę, zapakował skromne zakupy i odszedł.
Przyszła kolej na Halinę. Kasjerka skanowała produkty, a ona bezskutecznie grzebała w torebce, szukając karty.
— Kobieto, nie można szybciej? Trzeba przygotować pieniądze wcześniej — ktoś z tyłu zirytował się.
— Zagubiła pani kartę? — „Czapka” zapytał z wyraźną przekąsem.
Halina choćby na niego nie spojrzała, dalej przeszukując zakamarki torebki.
— Ja zapłacę — powiedział „Czapka” do kasjerki.
— Nie trzeba! — wykrztusiła zaczerwieniona Halina. — Już znalazłam. Przepraszam. — Przyłożyła kartę do terminala z ulgą, iż jednak ją odnalazła.
Spakowała zakupy i wybiegła ze sklepu. „Co jest ze mną? Czepiam się jego głupiej czapki. Jak mu się podoba, niech nosi. Zrobiłam się wredna i nerwowa” — samej sobie wymyślała w drodze do domu.
„To wszystko przez męża. A żyliśmy przecież dobrze. Czy tylko mi się wydawało? Poszedł do jakiejś młodziutkiej głupiuty, która zaszła w ciążę. Ożenił się, żeby być porządnym. A iż córka zostanie bez ojca, już nie pomyślał. A ja niedługo czterdziestka… Boże, jak dużo!
Mieszkanie nam zostawił, wykupił się. Dzięki i za to. Dlaczego my, kobiety, zawsze cierpimy przez nich? Wszystkie mają ten sam numer. Jednostki nie zdradzają albo robią to mądrze, nie rozbijając rodziny. Po czterdziestce ciągnie ich do młodziaków. A nam jak żyć?” — Halina prowadziła niekończącą się wewnętrzną rozmowę, ledwo powstrzymując łzy.
Weszła do klatki i chciała wywołać windę, ale zatrzymała się zgrzytliwie, otworzyły się drzwi, wyszedł pijany, pomięty typ. Halina wsiadła i od razu skrzywiła się. W powietrzu unosił się smród tanich papierosów i alkoholu, co wywołało w niej kolejną falę złości. „Wszyscy tacy sami — albo piją, albo się włóczą. Nie znoszę tego”.
Windą dojechała na swoje piętro, drzwi rozsunęły się z hałasem. Podeszła do drzwi i długo grzebała w kieszeniach płaszcza, wyławiając klucze. Zaplątały się w rękawiczki, grożąc upadkiem na brudną podłogę. W końcu otworzyła…
Weronika siedziała przy biurku w swoim pokoju, odrabiając lekcje. Podniosła głowę znad książki i spojrzała na matkę. Halina dostrzegła w jej oczach coś między lekceważeniem a irytacją.
— Mamo, potrzebuję pieniądze do teatru. W sobotę idziemy z klasą — oznajmiła stanowczo Weronika.
— Zaraz zrobię kolację — zamiast odpowiedzi powiedziała Halina i poszła do kuchni.
„Znowu pieniądze. A ja ich nie drukuję, w końcu. Teraz tylko moja pensja. Czynsz, jedzenie… Trzeba liczyć każdy grosz” — Halina nalewała wodę do garnka, skarżąc się w myślach niewidzialnemu słuchaczowi na niesprawiedliwość życia.
— Mamo, a co z teatrem? — Weronika stała w drzwiach z książką w ręce, przytrzymując stronę palcem.
— Jutro wyciągnę z karty — westchnęła Halina, nie odwracając się.
Zadowolona odpowiedzią Weronika zniknęła.
„Zobaczymy, jak długo mu to starczy. Młoda i ładna nie będzie wiecznie. Jak urodzi, wszystko zniknie. Nie będzie czasu dbać o siebie, nieprzespane noce… A on, swoją drogą, już po czterdziestce. Niech mu będzie. Wnuki powinien mieć, a nie dzieci. Boże, co ja ciągle o nim? Za dużo honoru” — Halina odcięła swoje myśli.
Po kolacji usiadła przy komputerze i włączyła lampkę. Coś zasyczało, kliknęło i światło zgasło. „No proszę, wszystko na raz. Tydzień temu kupiłam. Co to za dzień!” Halina próbowała wymienić żarówkę, ale bez skutku. „Jutro pójdę do sklepu i spróbuję reklamować. Tylko żeby znaleźć paragon”. Ale paragonu nie było. Pewnie wyrzuciła z pudełkiem.
Następnego dnia po pracy Halina wpadła do domu, zabrała lampkę i poszła do sklepu z elektroniką po drugiej stronie ulicy. Lampa była dość ciężka. Na szczęście nie musiała daleko iść.
Przed wejściem stał ten sam facet w głupiej czapce i palił. Halina rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i wNastępnego dnia przyszedł z narzędziami, naprawił lampkę, a gdy wychodził, zatrzymał się w drzwiach i spytał, czy nie zechciałaby kiedyś wyjść z nim na kawę.