Nigdy się nie znaliśmy…

newsempire24.com 6 dni temu

Nigdy się nie znaliśmy…

Wanda od początku wiedziała, kim jest w życiu Krzysztofa. Nie żoną, nie matką jego dzieci, nie wybranką na całe życie. Tylko kochanką. Kobietą, przy której odpoczywa duszą i ciałem. Kobietą, do której przychodzi nie dla obowiązków, ale dla spokoju i lekkości serca.

Niczego nie wymagała. Nie rozwodu, nie przysiąg. Tylko odrobiny ciepła. Przyjmowała Krzysztofa takim, jakim był – żonatym, zdystansowanym, ale dobrym dla niej. Czasem przynosił zakupy, czasem pomagał z remontem. Czasem brał ją za rękę i mówił, iż kocha. I to jej wystarczało.

Nie uważała się za niszczycielkę rodziny. Nikogo nie odbierała. To Krzysztof sam do niej przyszedł. Sam ją wybrał. Ona tylko była. Bez żądań.

Czas mijał. Krzysztof przyjeżdżał regularnie. Przynosił kwiaty, czasem kupował coś dzieciom – nie jej, oczywiście, tylko swoim. Wanda nie miała dzieci. Lekarze dawno orzekli: bezpłodność. To właśnie zniszczyło jej jedyne małżeństwo.

A potem stał się cud. Prawdziwy, niewytłumaczalny. Ciąża. Prawie w czterdziestce. Płakała ze szczęścia. Rodzice Wandy, gdy dowiedzieli się, iż zostaną dziadkami, choćby nie pytali, kto jest ojcem. Po prostu się cieszyli. Obiecali pomóc. A Wanda… Była pewna, iż Krzysztof nie odejdzie. Kochał ją. Mówił to setki razy.

— Rozwieź się z nią — powiedziała mu pewnego dnia. — Staniemy się prawdziwą rodziną.

Milczał. W końcu odpowiedział:

— Potrzebuję czasu… Nie mogę tak od razu.

Dała mu tydzień. Potem kolejny. Ale Krzysztof zaczął znikać. Nie odbierał, nie odpowiadał. Wracał późno, wymigiwał się, nie dzwonił. Aż w końcu poszła pod jego dom. Stała pod klatką. Nie umiała inaczej.

— Co ty tu robisz?! — warknął, gdy ją zobaczył.

— Czekam na ciebie.

— Zostaw mnie w spokoju! Nie słyszysz? Prosiłem, żebyś poczekała! Wystawiasz mnie do wiatru, naciskasz!

Wanda zamilkła. Patrzyła na niego i nie poznawała.

— Więc nie będziesz z nami? — spytała cicho.

Odwrócił się. Wtedy powiedziała:

— Nigdy się nie znaliśmy. Zapomnij o mnie. Zapomnij o nas. Już nie ma żadnego „my”.

Odeszła. Nie obejrzała się.

Wanda urodziła dziewczynkę. Piękną, kręconą, z oczami Krzysztofa. Ale gdy brała ją na ręce, czuła tylko miłość. Nic więcej. Ani strachu, ani żalu. Tylko szczęście.

Krzysztof próbował się kontaktować. Dzwonił. Chciał zobaczyć córkę. Wanda odmówiła.

— Wybrałeś — powiedziała. — Nie przypominaj się teraz. Ona ma ojca. Prawdziwego.

Nie kłamała. Pół roku później spotkała mężczyznę. Spokojnego, cichego, trochę starszego. Nie zadawał pytań. Po prostu pokochał ją i dziewczynkę. A dziewczynka od razu nazwała go tatusiem. Wszystko potoczyło się samo. Jakby ktoś z góry zdecydował: teraz będzie dobrze.

Minęły dwa lata. Wiosna. Park. Krzysztof szedł alejką, zatopiony w myślach. Nagle zobaczył ją. Wandę. Z mężczyzną. I dzieckiem.

Mężczyzna trzymał na rękach dziewczynkę. Śmiała się, targała go za ucho. A Wanda, w lekkiej sukience, patrzyła na nich z euforią i szepnęła:

— Pocałuj tatusia, kochanie. Widzisz, zmęczył się, nosząc cię.

Krzysztof stanął jak wryty. Nie mógł oddychać. Nie mógł iść. To była ona. Jego córka. Jego dziewczynka. Taka sama, jak kiedyś jego chłopcy – kręcona, jasna, pełna życia. A obok obcy mężczyzna. I już nie jego Wanda.

Spojrzała na niego. Ich oczy się spotkały. Ale odwróciła wzrok. Jakby go nie znała. Jakby nigdy nie był częścią jej życia.

Zrozumiał: dotrzymała słowa. Naprawdę nigdy się nie znali.

I już nigdy się nie poznają.

Idź do oryginalnego materiału