Nigdy o Tobie nie zapomnę

newsempire24.com 3 godzin temu

Nigdy cię nie zapomnę

Ludwika Kowalska szła do domu w rozpiętym wełnianym płaszczu, ze zniszczoną twardą teczką w ręce, wypełnioną zeszytami uczniów. Cały wieczór miała przed sobą sprawdzanie wypracowań.

Dopiero co pąki na drzewach nabrzmiały, a już teraz pojawiły się młode listki. Przyroda budziła się do życia pod wpływem ciepłych promieni słońca. Jeszcze chwila, a wszystko wokół zakwitnie.

Mijający ją przechodnie witali Ludwikę Kowalską z szacunkiem. Ona odpowiadała, uśmiechając się dyskretnie. Prawie wszystkim uczyła kiedyś polskiego i literatury w szkole, teraz uczęszczali do niej ich dzieci.

Była szczupła jak dziewczyna, niska – z daleka można było pomylić ją z nastolatką. I twarz miała przyjemną. Tyle tylko, iż za kogo tu wyjść? Tak też żyła sama w małym drewnianym domku na wąskiej uliczce. Dostała go jako służbowe mieszkanie, gdy przed dwudziestu pięciu laty przyjechała tu z dużego miasta.

Sam miasteczko było niewielkie, bardziej przypominające osadę lub dużą wieś. Młodym specjalistom teraz dają mieszkania w ceglanych trzypiętrowych blokach. Tyle iż nie bardzo tu chcą przyjeżdżać – wszyscy ciągną do Warszawy czy Poznania.

Ale Ludwika przywykła do tego domu i nie potrafiła się z nim rozstać. W wolnych chwilach uwielbiała grzebać w ogródku. Kiedy tu przyjechała, nie umiała nic, a teraz i w piecu pali, i w ziemi kopać potrafi, i kapustę kisi, i przetwory robi. Życie wszystkiego ją nauczyło.

Życie…
Wtedy też była wiosna. Pod oknem akademika siedzieli dwóch chłopaków i coś pisali. Nie zwróciłaby na nich uwagi, gdyby nie zaczęli się kłócić o pisownię jakiegoś słowa. Obaj byli w błędzie. Znudziły ją ich przepychanki, więc wychyliła się przez okno i powiedziała, jak należy je poprawnie napisać.

Jeden z chłopaków nie stracił rezonu i poprosił, by sprawdziła całe pismo. Ludka wyszła do nich, poprawiła błędy.

— Dziękujemy. Mieliśmy szczęście, iż pana spotkaliśmy. Jak pani na imię?

— Ludka.

— A ja Kazimierz. Pani przyszła nauczycielka? A my tu niedaleko pracujemy.

— Lepiej powiedzieć nauczyciel albo pedagog, wykładowca — poprawiła go Ludka.

Kazimierz jej się spodobał. Przypominał niedźwiedzia. Przy nim czuła się bezpieczna i spokojna. Gdy oświadczył się, bez wahania się zgodziła.

Jego matce Ludka nie przypadła do gustu.

— Co ty z nią będziesz robił, książki czytać? Pewnie i gotować nie umie. Oj, napatrzysz się z nią biedy. Wziąłbyś sobie prostszą — mamrotała, gdy Ludka wyszła.

Matka nie myliła się zbytnio. Ludka umiała tylko ugotować makaron i usmażyć jajecznicę. A i to potrafiła zepsuć. Postawi garnek z makaronem na gazie, a sama usiądzie z książką. Zanurzy się, zapomni o świecie, aż zapachnie spalenizną.

Matka zrozumiała, iż z taką gospodynią syn z głodu umrze, a ona straci garnki, więc wzięła gotowanie w swoje doświadczone ręce. Ludka próbowała uczyć się od teściowej prowadzenia domu, a Kazimierz starał się dorównać żonie – dobrze się ubierał, przestał używać wulgaryzmów. W sumie żyli młodzi szczęśliwie.

Rok później urodził im się syn, spokojny i zrównoważony jak ojciec. Wcześnie, oczywiście. Ale później, gdy Ludka wróci do pracy, byłoby trudniej. Jak wziąć urlop macierzyński w środku roku szkolnego? A tak – już miała to za sobą.

Teściowa coraz częściej wmawiała synowi, nie kryjąc się przed Ludką, iż ożenił się z niedojdą. Ludka znosiła to w milczeniu. Tylko nocą skarżyła się mężowi, iż jego matka jej nie lubi.

— Ważne, iż ja cię kocham — mówił Kazimierz i całował żonę.

Ludka paliła się do pracy. Gdy Staś podrósł, postanowiła oddać go do żłobka.

— Co ty! Zmarnowalibyście dziecko. Ja sama z nim posiedzę — oświadczyła teściowa i sama rzuciła pracę.

Ludka była jej wdzięczna. Wieczorami do późna sprawdzała zeszyty, przygotowywała lekcje. Teściowa wzdychała i głośno wyrażała niezadowolenie z synowej.

Wpływ matki na syna czy też zmęczenie dostosowywaniem się do żony – dość, iż Kazimierz coraz częściej znikał z domu. Znowu wróciła niedbałość w ubraniu, w rozmowie pojawiały się twarde słowa. W łóżku nie dotykał żony.

O tym, iż Kazimierz ma kochankę, z sarkastyczną satysfakcją poinformowała teściowa. Okazała się nią sprzedawczyni z pobliskiego sklepu – postawna, z farbowanymi na rudo włosami i mocno podkreślonymi oczami. Nie próbowała go wychowywać ani zmieniać. Karmiła deficytowymi produktami do oporu.

Ludka zapytała Kazimierza wprost, czy to prawda.

— Wybacz, ale jesteśmy zbyt różni — odparł, unikając jej wzroku.

Ludka poszła do Wydziału Oświaty, wyjaśniła sytuację i poprosiła o przeniesienie do jakiejkolwiek innej szkoły w województwie.

Środek roku, wszystkie etaty zajęte. Ale miejsce się znalazło. Trzy miesiące temu z maleńkiego miasteczka wyfrunęła młoda absolwentka pedagogiki. Obiecali jej tam mieszkanie. Ludka od razu się zgodziła, wzięła skierowanie, syna i wyjechała.

Stare polskie miasteczko bardziej przypominało wieś. Mieszkaniem służbowym okazał się drewniany domek z resztkami rozkradzionego stosu drewna przy pochylonym już szopie. Pokonawszy strach i rozpacz, Ludka nauczyła się palić w piecu, kopać w ogródku i obywać bez bieżącej wody. Zadowolony Staś biegał po podwórku, łapał sąsiedzkie koty i chował się za krzakami porzeczek.

Kazimierz regularnie płacił alimenty, ale nigdy nie przyjechał zobaczyć syna. Ożenił się ze sprzedawczynią, urodziła mu dwie córki.

Po szkole Staś wyjechał do stolicy województwa, dostał się na studia. Na początku mieszkał u ojca. Narzekał, iż ciasno, iż siostry dokuczliwe. SprZ biegiem lat Ludwika zrozumiała, iż choćby najkrótsze chwile szczęścia pozostawiają ślad w sercu, który nie blednie z upływem czasu.

Idź do oryginalnego materiału