Niezwykły urlop u teściowej: Dlaczego już tam nie wrócę

polregion.pl 1 dzień temu

No, ale miałam „wypoczynek” u teściowej, iż palcem już tam nie kiwnę! Serio, po co taki urlop? Ona gotuje jakieś wiejskie specjały, a my z dziećmi kupowaliśmy pierogi albo jedliśmy w tanich knajpkach, żeby przeżyć. Ta wizyta była dla mnie prawdziwą lekcją.

Zaproszenie na wieś: Nadzieje a rzeczywistość
Z mężem, powiedzmy, iż to Marek, i dziećmi – Zosia i Filip – postanowiliśmy spędzić tydzień u jego mamy w małej wiosce na Podlasiu. Teściowa, niech będzie Wanda, od dawna nas namawiała, obiecując prawdziwy wiejski odpoczynek: świeże powietrze, domowe jedzenie, spokój. Ucieszyliśmy się – oboje padaliśmy ze zmęczenia po pracy, a dzieciom przydałoby się trochę natury. Wyobrażałam sobie przytulny domek, pyszne obiady, spacery po lesie. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Gdy dojechaliśmy, Wanda przywitała nas z uśmiechem, ale już po godzinie zrozumiałam, iż ten wypoczynek nie będzie taki, jak sobie wymarzyłam. Dom był stary, z wysłużonymi meblami i skrzypiącymi podłogami. W łazience była tylko zimna woda, a toaletę mieliśmy na podwórku. Starałam się nie narzekać, ale dla dzieci, przyzwyczajonych do miejskich wygód, to był szok.

Kulinarne eksperymenty: Wiejskie „przysmaki”
Wanda chwaliła się swoimi talentami kulinarnymi i od razu oświadczyła, iż będzie nas częstować „prawdziwą wiejską kuchnią”. Na pierwszy obiad podała zupę flaczakową i dziwny sałatkę z kiszonej kapusty z jakimiś ziołami. Zapach był taki, iż Zosia i Filip choćby nie chcieli spróbować. Żeby nie urazić teściowej, przełknęłam parę łyżek, ale to było za tłuste i dziwne. Marek szepnął: „Mama tak gotuje, wytrzymaj”.

Następnego dnia było jeszcze gorzej. Wanda przygotowała coś w rodzaju gulaszu z podrobami i ziemniakami. Filip spojrzał na talerz i zapytał: „Mamo, to są flaki?”. Ledwo powstrzymałam śmiech, ale w środku miałam dość. Teściowa się obraziła: „Wy w mieście chemią się żywicie, a to jest zdrowe!”. Nie odezwałam się, ale wiedziałam, iż muszę ratować dzieci. Z Markiem wymknęliśmy się do sklepu i kupiliśmy pierogi ruskie. Wieczorem gotowaliśmy je po cichu, gdy Wanda nie widziała.

Jej zasady: Coraz większe napięcie
Wanda wprowadziła swoje porządki. Budziła nas o szóstej rano, mówiąc, iż „na wsi się nie śpi do późna”. Dzieciom się to nie podobało – przyzwyczajone były wstawać dopiero o dziewiątej. Potem kazała nam pomagać w ogródku: plewić grządki, zbierać jagody. Nie jestem przeciwniczką pracy, ale Zosia i Filip gwałtownie się zmęczyli, a teściowa burczała: „Mieszczuchy, leniuchy, zero kondycji!”.

Wieczorami włączała stary telewizor na cały regulator, oglądała swoje seriale i głośno je komentowała. Gdy poprosiłam, żeby ściszyła, bo dzieci idą spać, prychnęła: „To mój dom, robię, co chcę!”. Marek próbował łagodzić sytuację, ale widziałam, iż i on się wstydzi. Czuliśmy się jak intruzi, a nie zaproszeni goście.

Ratunek w knajpce: Nasz sposób na przetrwanie
Trzeciego dnia stwierdziłam, iż mam dość. Zaczęliśmy chodzić z dziećmi do lokalnej jadłodajni – taniej, ale z normalnym jedzeniem. Były tam schabowe, kluski, kompot – wszystko, co dzieci jadły z apetytem. Wanda zauważyła, iż prawie nie jemy jej potraw, i się obraziła. „Ja się dla was wysilam, a wy do knajpy lazicie!”. Wytłumaczyłam, iż dzieci nie są przyzwyczajone do jej kuchni, ale ona tylko machnęła ręką: „Rozpieszczacie ich!”.

Marek stanął po mojej stronie, ale delikatnie, żeby nie urazić matki. Powiedział: „Mamo, oni po prostu mają inne nawyki”. Ale teściowa nie odpuszczała, mrucząc, iż „nie doceniamy tradycji”. Nie kłóciłam się, choć w środku gotowałam się. To nie był odpoczynek, tylko jeden wielki stres.

Rozmowa i decyzja: Czas wracać
Piątego dnia porozmawiałam z Markiem. „To nie urlop, tylko udręka. Nie wytrzymam” – powiedziałam. Przyznał, iż mama przesadza, ale prosił, żeby dotrwać do końca tygodnia. Nie zgodziłam się. Spakowaliśmy się i wyjechaliśmy dzień wcześniej. Wanda była niezadowolona, ale grzecznie podziękowałam za gościnę i obiecałam, iż jeszcze przyjedziemy – choć wiedziałam, iż to kłamstwo.

W domu odetchnęłam z ulgą. Dzieci były szczęśliwe, iż znów jedzą normalne jedzenie i śpią w swoich łóżkach. Marek przyznał, iż też miał dość zasad matki, ale nie chciał jej zmartwić. Umówiliśmy się, iż następnym razem spotkamy się na neutralnym gruncie – np. w mieście, w restauracji.

Lekcja z „wypoczynku”: Rodzinne granice
Ta wizyta nauczyła mnie, iż choćby najlepsze intencje mogą być problemem, jeżeli nie szanuje się nawyków innych. Wanda chciała nam zorganizować fajny czas, ale jej zasady zupełnie nam nie pasowały. Nauczyłam się stawiać granice i zrozumiałam, iż nie muszę się męczyć tylko dla świętego spokoju.

Teraz planujemy z Markiem i dziećmi prawdziwe wakacje – może nad morzem, z normalnym jedzeniem i bez pobudek o szóstej rano. A do teściowej już nie pojadę. Niech sama do nas przyjeżdża – ale bez swoich „specjałów” i komend.

Idź do oryginalnego materiału