Niezwykły niepowodzenie żartu

twojacena.pl 2 godzin temu

**Dziennik osobisty**

Życie bez żartów? Dla mnie to jak kawa bez cukru bez sensu. Zawsze uwielbiałam się śmiać, już w szkole byłam duszą towarzystwa, a w studiach dołączyłam do kabaretu. Faceci? Tylko tacy, którzy mają poczucie humoru.

Ola, ty chyba co tydzień zmieniasz chłopaków powiedziała mi kiedyś moja przyjaciółka z uczelni. Raz z jednym, raz z drugim, a teraz już z trzecim

Kasia, no wiesz, dla mnie to podstawa. Jak on nie potrafi się śmiać, to ja nie potrafę z nim być. Sławek wyglądał, jakby połknął patyk, a Tomek śmiał się choćby jak przypadkiem zatrzasnął sobie palce w drzwiach. To też przesada tłumaczyłam.

No tak, ciebie długo trzeba będzie szukać, żeby trafić na idealnego zaśmiała się Kasia.

Po prostu uwielbiam się śmiać. Chcę kogoś, z kim będę mogła pożartować mówiłam.

Ale życie to nie żart, Ola. Ja bym wolała kogoś poważniejszego odparła Kasia.

No cóż, każdy ma swój gust. Dla mnie ważne, żeby człowiek umiał się śmiać z siebie i widział w życiu dobre strony. Tylko niech te żarty nie przekraczają granic.

Pierwszy kwietnia to mój ulubiony dzień. Zawsze coś wymyślałam w szkole, na studiach, w pracy. I rzadko dawałam się nabrać. Bo ja po prostu wyczuwam, kiedy ktoś chce mnie rozegrać.

Z chłopakami różnie bywało. Sławek zero poczucia humoru. Tomek początkowo fajny, ale połowę moich żartów i tak nie kumał. A potem poznałam Jacka. Myślałam, iż to ten jedyny. W końcu on też uwielbiał się śmiać.

**Rozstanie**

Pewnego kwietnia schowałam się za drzwiami w mieszkaniu i gdy przechodził, wyskoczyłam z przeraźliwym Bu!. Niby nic, ale liczyłam, iż on też coś od siebie dorzuci.

Minął dzień, drugi a Jacek milczał. Aż w końcu, gdy niosłam kawę i czekoladkę, rzucił mi pod nogi plastikowego węża. Takiego, który się rusza. Wystraszyłam się, podniesek wylądował na podłodze, a kawa rozlała się na wszystkie strony.

Jacek, co ty wyprawiasz?! To było niebezpieczne! krzyczałam.

To tylko odpowiedź na twój żart odparł spokojnie.

Pogodziliśmy się, ale miesiąc później on znowu pożartował. Tym razem przyniósł prawdziwego węża. Nie jadowitego, ale wystarczyło. Gdy płaz zaczął się zbliżać, wylałam herbatę na siebie i wdrapałam się na krzesło.

Jacek tylko się zaśmiał:

No co ty? Przecież nie jest groźny.

To nie jest żart! warknęłam. Zabieraj swojego węża i swoje rzeczy. Wynoś się. I to mówię całkiem poważnie.

I tak się rozstaliśmy. Bo ja kocham żarty ale tylko te, które nie narażają mojego zdrowia.

**Pierwszy kwietnia**

Tego roku postanowiłam dać czadu. Upiekłam jabłeczniki. Jeden był specjalny dla mojego kolegi z pracy, Marcina. Nalałam tam mnóstwo soli i pieprzu.

Marcin, kawa? Mam choćby ciasto powiedziałam, podając mu specjalny kawałek.

Kawa tak, ale sam sobie zrobię. Od ciebie można się wszystkiego spodziewać zaśmiał się, ale i tak wziął kęs. A potem drugi.

I wtedy jego twarz skrzywiła się jak u kota, któremu dano ocet do picia. Wybiegł z pokoju.

Znowu twoje numerki, Ola? pytali koledzy, patrząc na mnie podejrzliwie.

Spokojnie, tylko Marcin dostał prezent odparłam, śmiejąc się.

Gdy wrócił, tylko pokiwał głową.

Jak mogłem się w ten dzień zrelaksować? Przecież wiedziałem, iż coś wymyślisz.

Wszyscy się zaśmiali, a ja już wiedziałam Marcin mi tego nie odpuści.

**Niespodziewany finał**

Pod koniec dnia poszłam po herbatę. W kuchni było kilku kolegów. Nagle wszedł Marcin.

Aha, herbatka, a ja bym chciał jabłko powiedział, krojąc owoc nożem.

Nagle krzyknął:

Auć! Ola, daj mi ręcznik, przeciąłem się!

Nie wiedział, iż boję się krwi. Rzucęłam się po ręcznik, ale gdy chwyciłam jego dłoń ręka odpadła i spadła na podłogę.

Wtedy świat zaczął wirować. Ocknęłam się, leżąc na ziemi, a nad sobą ujrzałam przerażonych kolegów.

Ola, co z tobą?! pytał blady Marcin.

Nie wiem uśmiechnęłam się słabo, widząc, iż jego lewa ręka jest na miejscu. No cóż czy twój żart się udał, czy nie?

Wszyscy się śmiali. Tylko Marcin wciąż był przerażony i ciągle przepraszał.

Nie wiedziałem, iż zemdlejesz!

Po tym incydencie otoczył mnie opieką. Zaparzył herbatę, przyniósł czekoladkę i w kółko powtarzał: Przepraszam.

Daj spokój, Marcin. Ja też się z ciebie nabijam. W końcu ci się udało.

Wtedy spojrzałam na niego uważniej.

Hej, przecież on jest naprawdę miły. Dlaczego wcześniej tego nie widziałam?

I tak zaczęliśmy się spotykać. W urzędzie stanu cywilnego rozśmieszyliśmy choćby panią urzędniczkę. A na weselu było tyle żartów, iż płakaliśmy ze śmiechu.

Bo wiesz co? Kiedy z kimś możesz milczeć i żartować to znaczy, iż jesteś we adekwatnym miejscu.

Teraz mamy dom pełen śmiechu. A jak mówią śmiech to zdrowie. I ja się z tym zgadzam.

Idź do oryginalnego materiału