Niezwykłe kulinarne umiejętności mojej przyjaciółki: cudowne potrawy z prostych składników.

newsempire24.com 3 tygodni temu

Moja przyjaciółka Kinga gotuje jak bogini. Nieziemsko, przepysznie – z cukinii i ziemniaka potrafi wyczarować cuda! A jej wypieki! A to złociste mięso w każdym wydaniu! Ale nie o tym miałam mówić.

Kinga ma nadwagę. Sporo nadwagi, ale jest naprawdę piękna – gładka jak rumiane jabłuszko, pełna energii, zero zadyszki, zero problemów z ciśnieniem. Ma męża, z którym żyje już piętnaście lat. Przez te piętnaście lat jej mąż, Krzysztof, z lubością i ogniem w oczach dokuczał jej z powodu tych dodatkowych kilogramów. Bardzo kreatywnie, z polotem. Przy znajomych. Przy obcych. Wymyślał niby-to-czułe przezwiska – „moja krówko”, „mój hipopotamku”. „Ojej, przyszła mi na stopę nadepnąć, złamała całe moje Krzysztofiątko!”.

Wychwalał znajome fit-księżniczki i w ogóle wszystkich, którym poszczęściło się z genami. Parę razy i mnie się oberwało tymi wątpliwymi komplementami, a ja, głupia, rzucałam się w obronie Kingi, gadając o metabolizmie, genetyce i przemianie materii – bez sensu.

Kinga zawsze trzymała fason, choćby się uśmiechała na te żarty. Sama czasem podkpiwała ze swoich kształtów. Po urodzeniu córki sytuacja się pogorszyła – dziewczynka odziedziczyła figurę w typie „jabłuszko”, i Krzysztof, gdy córka wkroczyła w wiek nastoletni, przeniósł swoje „żarty” na nią: „No ile ty możesz żreć, będziesz jak matka, spójrz na siebie, czy nie chciałabyś być ładna, a nie jak to bezkształtne roślinożerne stworzenie?”.

I wtedy Kinga nagle się ocknęła. Pogadała z mężem raz, drugi, trzeci, iż tak nie można – ale oczywiście bez skutku. Aż pewnego dnia, rok temu, nastąpił wybuch. Nie byłam na miejscu, opowiadano mi potem. Gdy Krzysztof znów zaczął popisywać się swoim „dowcipem” na temat figury żony przy gościach, Kinga nagle rzuciła: „Krzysztof, wiesz co? Mam cię dość. Nie podoba ci się moja figura? Nie trzymam cię. Idź, znajdź sobie jakąś chudą, bo ja już mam dość”.

Wezwała taksówkę i pojechała do domu. Krzysztof dalej się wydziwiał i żartował, za żoną się nie spieszył. „Gdzie ona pójdzie? – mówił – Ponarzeka i się uspokoi. Sama wie, iż wygląda jak przejrzały pomidor”. choćby znajomi próbowali mu tłumaczyć, iż Kinga wygląda świetnie, ale co tam.
W domu Kingi nie było. Ani córki. Okazało się, iż zabrały rzeczy i wyjechały do rodziców Kingi – mieli dom w innej dzielnicy. Do szkoły trochę daleko, ale trudno. Drugim ciosem było to, iż Kinga złożyła pozew o rozwód. Krzysztof nie mógł uwierzyć: „Co, serio przez te żarty?! Niemożliwe! Na pewno ma kochanka! No chyba że… kto by chciał taką grubą…”.

Pewnie już się domyślacie. Kochanka nie było. Po prostu Kinga miała dość. Pracowała na niezłym stanowisku w dużej firmie, zarabiała całkiem przyzwoicie, rodzice pomogli – i voilà, nie czekając na podział mieszkania, kupiła sobie i córce porządne dwupokojowe mieszkanie w nowym budynku.
Po podziale majątku Krzysztof został z kawalerką. Samochód musiał sprzedać, kasę podzielili. Alimenty płacić jeszcze trzy lata, pensja mała, po odjęciu jednej czwartej zostaje mu na życie niewiele. Ale najgorsze – jak opowiada znajomym – iż ta jego była, niegodziwa kobieta, w ciągu piętnastu lat przyzwyczaiła go do pysznego jedzenia, a teraz musi żywić się półproduktami albo chodzić na obiady do mamy. „Jej kurczak śni mi się po nocach – jęczy. – Jej pierogi! Rzęsy pierogów z różnymi farszami! Budzę się w łzach”. Znalazł inną babę? Znalazł. „Gotuje jakieś pomyje, nie da się jeść. No dobra, szczuplejsza, ale w naszym wieku to już nie ma modelek. Młodszą? No jakoś nie wyszło, pensja za mała, a i wygląd już nie ten – brzuszysko, łysina, zadyszka. Pięćdziesiątkę przecież stuknęło”.

Ale najgorsze, mówi, iż Kinga nagle schudła. Nie dramatycznie, ale wyraźnie – z dwa rozmiary mniej. Znajomi donoszą, iż gotuje teraz zupełnie inaczej – zdrowe, ale smaczne, więcej warzyw, bo ona z córką nigdy nie były mięsożercami. A słodkie pierogi to Krzysztof najbardziej lubił – słodyczami się zajadał. „Ostatnio – opowiada – spotkałem ją w Biedronce. Oniemiałem. Podszedłem i mówię: »Słuchaj, całkiem niezła z ciebie laska, choćby mi się podobasz. No to co, może spróbujemy od nowa?«. A ta na to: »Spieprzaj«. Jak to spieprzaj?! Co znaczy spieprzaj?!”.

„Jestem wkurzony – narzeka. – Ja do niej z sercem, a ona mnie na drzewo. Gdyby nie ja, do dziś chodziłaby jak krowa, ta niewdzięczna, cyniczna… kobieta!”

Zofia Kowalik.

Idź do oryginalnego materiału