W małym miasteczku nad jeziorem, gdzie zachody słońca odbijają się w tafli wody, a drewniane domy trzymają jeszcze ciepło dawnych lat, Anna Kowalska wróciła z zakupów, dźwigając ciężkie torby. Na deser kupiła ogromnego arbuza, wyobrażając już sobie euforia syna. Postawiła siatki w przedpokoju i nagle przyłapała się na nasłuchiwaniu. Z pokoju syna dobiegały stłumione głosy, jakby ktoś prowadził cichą rozmowę. Serce Anny zabiło mocniej. Weszła do środka i zamarła – jej syn bawił się drewnianymi figurkami z obcym mężczyzną. Obaj pochłonięci układaniem zabawek, uśmiechali się i mówili tak cicho, jakby bali się spłoszyć tę chwilę. Anna przyjrzała się gościowi i aż krzyknęła ze zdumienia.
— Czemu ciągle siedzisz w domu, Krzysiu? — irytowała się nieraz. — Całe życie tak przeczekasz! Popatrz na Tomka, twojego dawnego kolegę. Wyuczył się na mechanika, ma pracę, wszystko mu się układa. Ożenił się, ma synka, werandę sobie zbudował. Choć z żoną się rozwiódł — charakteryzami nie wyszli, bywa. Ale Tomek się nie załamał: nową znalazł, z dzieckiem, potem jeszcze swoje urodzili. A do tego syna z pierwszego małżeństwa na wakacje do babci wozi. Wszyscy zadowoleni, choćby była żona — ona też wyszła za mąż. A sąsiadek babcia Zosia wprost zachwycona: troje wnuków, dom pełen śmiechu, życie wręcz kipi! Tomek z nową żoną, Kasią, dają radę, a babcia Zosia zawsze pomoże. Im się wszystko udaje, a ty wciąż siedzisz!
— U nas tylko cisza — ciągnęła Anna, kręcąc głową. — No w kogoś ty taki, moje strapienie? Jak nas zabraknie, zostaniesz sam i choćby pogadać nie będzie z kim! Wyłącz już tę frezarkę, kiedy matka do ciebie mówi!
Krzysztof wyłączył maszynę, oderwał wzrok od pracy:
— Wszystko w porządku, mamo, pilne zamówienie.
— Oczywiście, Krzysiu — westchnęła matka. — Nic się nie zmieni. Trzydzieści dwa lata w domu siedzisz i tak dalej będzie. Nic cię nie ruszy. A jeszcze ojciec cię wspiera, tylko milczy i milczy. Synku, ojciec cichy, ale ty to już w ogóle!
Anna wyszła z szopy, gdzie Krzysztof miał swoją pracownię.
Ledwo skończył dziewięć klas w miejscowej szkole. Uczył się dobrze, ale nie lubił tam chodzić. Nie podobało mu się, iż wszyscy krzyczą, biegają, przeszkadzają. Po szkole oznajmił: dalej się nie uczy, ma swoje zajęcie na całe życie. Już wtedy był niezłym stolarzem. Ojciec przepracował całe życie w miejscowej fabryce i syna nauczył rzemiosła. Krzysztof okazał się jeszcze większym milczkiem niż ojciec. Kochał pracować w samotności nad drewnem, cały czas coś obmyślając.
Matka martwiła się: może coś nie tak z chłopakiem? Na zabawy nie chodzi, na dziewczyny nie patrzy, ciągle sam. Za głośne, mówi, nudne. Tak mu dobrze. Pieniądze jednak zarabiał nieźle. W szopie urządził warsztat, całe dni coś strugał: to zabawki, to małe meble. Krzesło zrobił — prawdziwe cacko! Zamówienia miał zapisane na pół roku do przodu, z miasta jeździli. A matka wciąż się niepokoiła: czwarty krzyżyk na karku, a on sam! Żenić się nie chce, dzieci nie chce. Przyjaciół widział — taka mu się życie nie podoba.
Teraz Krzysztof dostał pilne zlecenie — biurko z krzesłem dla chłopca. Wszystko ustalił przez internet z zamawiającym, prosili o szybkość. Starał się, by wszystko było dokładne, by przyniosło radość. W pracy, jak uważał, musiała być przyjemność.
Po tygodniu biurko było gotowe: blat i krzesło z regulacją, by dostosować do wzrostu i pochylenia. Zamawiający napisał, iż chłopiec, dla którego jest zlecenie, ma słabe zdrowie, uczy się w domu. Prosili, by Krzysztof osobiście przywiózł zamówienie, by na miejscu poprawić, jeżeli coś nie gra. Sami przyjechać nie mogli. Krzysztof nie chciał jechać — zwykle ojciec zawoził materiały i odbierał gotowe. Nie lubił rozmawiać z obcymi: za dużo hałasu, za dużo słów.
Ale zamawiający nalegał: miał przyjechać sam mistrz, dla dobra dziecka. Nie było wyjścia — pojechał z ojcem do odległej wsi. Przyjechali, rozładowali biurko. Dobrze, iż Krzysztof był krzepki, a mebel lekki. Zaniósł, zapukał. Otworzyła dziewczyna. Krzysztof się nie spodziewał — pisał z jakimś Jackiem, myślał, iż mężczyzna. A tu kobieta, i to z tak precyzyjnymi rysunkami!
— Dzień dobry, można Jacka? Przywiozłem zamówienie — powiedział Krzysztof.
— Dzień dobry, to ja Jacek, proszę wejść — odpowiedziała cicho, odsuwając się, by przepuścić go z biurkiem. Miała miękką barwę głosu i ciepły uśmiech. — Proszę do tamtego pokoju, tylko niech pan nie mówi głośno. Mój synek, Michał, boi się ludźi.
Krzysztof wszedł — chłopiec siedział przy małym stoliku, wyraźnie niewygodnym, budował coś z klocków. Jacek dodała:
— Niech się pan nie dziwi, Michał jest małomówny. Synku, spróbuj nowego biurka, które pan Krzysztof zrobił.
Michał nie chciał się odrywać — Krzysztof to rozumiał, sam taki był. gwałtownie złożył biurko, przeniósł klocki, posadził chłopca. Wyszli z Jacką do przedpokoju. Michał wyprostował się, nogi postawił na podnóżku i wrócił do zabawy. Jacek, widząc jego wzrok, krótko wyjaśniła:
— Mąż wiarę złamał, inną znalazł. Michał i tak ma problemy, a on go przestraszył, pijany wpadł. Lekarze mówią, iż z czasem minie. Wyrzuciłam go, żyjemy we dwójkę. Pieniądze przelałam, dziękuję.
— Szczęścia wam i zdrowia Michałowi — powiedział Krzysztof. — jeżeli coś będzie potrzebne, niech pisze. A wody można? — w gardle mu zaschło.
Wypił szklankę, zszedł do ojca do samochodu i pojechali do domu.
Cały tydzień Krzysztof pracował nad nowym zleceniem, ale szło opornie. Wciąż myślał o chłopcu. Odłożył pracę, wziWracał tam co tydzień, przynosząc drewniane zabawki, których Michał nigdy nie widział, a pewnego dnia Jacek nie mogła już dłużej udawać, iż nie widzi, jak jej syn po raz pierwszy od miesięcy śmieje się głośno, patrząc, jak Krzysztof pokazuje mu, jak wyrzeźbić ptaka z kawałka drewna.