Nieudana operacja
Eugeniusz nie wyszedł, tylko wywlókł się z samochodu. Choć przeprowadził zaledwie trzy rutynowe operacje, czuł się, jakby całą zmianę dźwigał worki z cementem. Plecy bolały, głowa huczała, a oczy piekły niczym po całonocnym czytaniu przy świecy.
W domu zwalił się na kanapę, nie rozbierając się, zamknął oczy i natychmiast zapadł w sen. Obudził go przenikliwy dźwięk telefonu, wwiercający się w mózg jak świder. Szyja zdrętwiała od niewygodnej pozycji, a myśl o wstaniu wydawała się abstrakcją. „Cholera. Chyba jestem chory”, pomyślał Eugeniusz i z wysiłkiem otworzył oczy.
Telefon milkł na chwilę, by zaraz znów rozbrzmieć irytującą melodią. „Trzeba było ją w końcu zmienić”. Niechętnie sięgnął po komórkę w kieszeni kurtki.
— Tak? — odpowiedział ochrypłym od snu głosem. Odchrząknął. — Tak — powtórzył już wyraźniej.
— Genek, jestem na Lotnisku Chopina. Samolót za godzinę. Tato trafił do szpitala z zawałem. Bądź kolegą, zastąp mnie, co? Nikogo innego nie ma kto mógłby mnie wyręczyć — usłyszał w słuchawce głos kolegi i przyjaciela, Bogusława Nowaka.
— Ja… nie czuję się dobrze. Jestem chory. Zadzwoń do Jarka.
— No weź. Wypij kawę, weź jakieś leki. Jarek ma żonę, sam wiesz, nadgodziny potraktuje jak zdradę. Irek pozostało za zielony. Waldemar nie pociągnie dwóch zmian z rzędu, nie wiek. Wrócę pojutrze. Pomożesz? Odpracuję ci.
„Więc umieraj, ale przyjaciela nie zostawiaj. Akurat teraz”, przemknęło Eugeniuszowi przez myśl.
— Dobrze — westchnął ciężko.
— Co powiedziałeś? — doprecyzował Bogusław.
— Mówię, iż dobrze. Zastąpię cię. Szczęśliwej podróży.
— Jesteś prawdziwym przyjacielem. Ja ci… — Bogusław zaczął gorączkowo mówić, ale Eugeniusz przerwał połączenie.
Do nocnej zmiany miał jeszcze czas. Wziął prysznic, ogolił się, wypił mocnej kawy. Poczuł lekką ulgę. Nie chciało mu się wracać do szpitala, z którego wyszedł zaledwie kilka godzin wcześniej. „Poradzę sobie. Może będzie spokojnie”, pomyślał i zaczął się ubierać.
W oddziale przez kilka godzin panowała cisza. Niewyobrażalna senność ciążyła mu na powiekach, a głowa opadała bezwładnie na stół. Potrząsnął nią, próbując zrzucić otępienie. Kolejna filiżanka kawy pomogła tylko na krótko.
— Eugeniuszu Witoldzie — usłyszał głos z oddali.
Ktoś potrząsnął jego ramieniem.
W końcu jednak zasnął. Uniósł głowę znad stołu. Przed nim stała pielęgniarka Agnieszka.
— Eugeniuszu Witoldzie, przywieźli chłopca…
— Tak, już schodzę — odpowiedział, zrzucając resztki snu.
Obmył twarz zimną wodą, a czekając na zagotowanie się wody, wsypał do kubka dwie łyżki kawy, po chwili dorzucił trzecią. Poparzył się, pijąc gorący napój, poprawił czepek i ruszył na dół, do izby przyjęć.
Dwunastoletni chłopiec leżał skulony na łóżku. Eugeniusz ostrożnie go zbadał.
— Jest pani matką? — zwrócił się do bladej, wychudzonej kobiety.
— Co się z nim dzieje, doktorze? — podniosła na niego ogromne, przerażone oczy.
— Dlaczego wcześniej nie wezwano pogotowia? — zapytał ostro, z wyrzutem.
— Ja… wróciłam z pracy, syn odrabiał lekcje. Potem zwymiotował. I dostał gorączki. Ukrywał, iż boli go brzuch od kilku dni. Co z nim? — chwyciła Eugeniusza za rękę, głos jej drżał.
— Agnieszko, wózek! — krzyknął, nie odrzEugeniusz wziął głęboki oddech, spojrzał w oczy kobiety i powiedział cicho: „Przeprowadzimy operację, ale proszę przygotować się na to, iż walka będzie ciężka,” a gdy drzwi sali operacyjnej zamknęły się za nim, wiedział, iż ta decyzja zmieni nie tylko jej życie, ale i jego własne.