„Mamy was odwiedzić, a was nie ma!”: Jak jedna wizy z rodziną przerodziła się w prawdziwy skandal
Nazywam się Kinga i mieszkam w Gdańsku razem z mężem, Krzysztofem. Nasza historia zaczęła się dwanaście lat temu, gdy przyjechałam do tego portu studiować. Po skończeniu uczelni dostałam pracę, a niebawem los postawił na mojej drodze Krzysztofa. Chodziliśmy ze sobą około roku, po czym wzięliśmy ślub.
Pierwsze lata wspólnego życia spędziliśmy u jego rodziców, oszczędzając każdą złotówkę, by uzbierać na własne mieszkanie. W końcu kupiliśmy przytulne dwupokojowe „M” – oczywiście z kredytem, który spłacać będziemy jeszcze długo. Ale cóż – to był nasz dom, nasza mała twierdza.
Więc niby marzenie spełnione, żyj i ciesz się. Tylko iż wraz z własnymi czterema ścianami spadła na nas lawina niespodziewanych gości. Rodzina – a jakże! – jeden po drugim zaczęli zaczepiać się w Gdańsku, „wpaść na herbatkę” i „zwiedzić miasto”. Naturalnie nikt nie kwapił się płacić za hotel, bo przecież mamy „dwa pokoje”, więc miejsce się znajdzie…
Tego lata, po latach bez porządnego urlopu, udało nam się w końcu zgrać terminy z mężem. Od zawsze marzyliśmy o morzu. Wykupiliśmy bilety na 15 czerwca, ja rzuciłam się w wir pakowania – walizki, dokumenty, plany.
I wtedy, 10 czerwca, dzwoni moja kuzynka, Jadzia. Radosza jak nigdy:
— Kinga, no to się zdecydowaliśmy! 20 czerwca przyjeżdżamy do was całą rodziną! Ja, mój Andrzej i synek! Otwierasz drzwi?
Przez sekundę stałam jak wryta, po czym spokojnie wyjaśniłam:
— Jadziu, wyjeżdżamy z Krzysztofem nad morze. Będziemy za granicą.
Odpowiedź, delikatnie mówiąc, zaskoczyła:
— Jakie morze?! Zwrot biletów! Rok się nie widzieliśmy, rodzina najważniejsza!
Westchnęłam i stanowczo odparłam:
— Nie. Jedziemy odpocząć, jak planowaliśmy. Bilety kupione, walizki spakowane. choćby dla ciebie, Jadzia, nie odwołam urlopu.
Kuzynka rzuciła słuchawką. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do pakowania. 15 czerwca odlecieliśmy zgodnie z planem. Słońce, piasek, błogostan.
A wieczorem 20 czerwca telefon. Numer Jadzi. Odruchowo odbieram – i słyszę wrzask:
— Kinga! Gdzie wy się włóczycie?! Stojimy pod waszymi drzwiami, dzwonimy, a tu pustki! To skandal!
Odpowiedziałam spokojnie:
— Jesteśmy za granicą, Jadzia. Mówiłam ci.
— Myślałam, iż żuchasz! Żeby nas zniechęcić!
— Mówiłam poważnie.
— No to co mamy teraz robić?!
— Wynajmijcie hotel. Albo wracajcie do domu.
— Nie mamy pieniędzy na hotel!
— To już wasza sprawa. Jesteście dorośli. Swoje zrobiłam – uprzedziłam.
Na tym rozmowa się zakończyła – Jadzia ponownie cisnęła słuchawką. Od tamtej pary więcej nie dzwoniła.
Później dowiedziałam się, iż kuzynka obniosła po całej rodzinie „straszną wieść”: jaka to ja niewdzięcznica i bez serca, porzuciłam bliskich bez dachu nad głową! I najgorsze – większość krewnych stanęła po jej stronie. Uważają, iż postąpiłam źle, iż powinnam była „jakoś się dostosować” dla gości.
A ja się upieram: co jest moją winą? Że po latach harówki zapragnęłam urlopu z mężem nad morzem? Że uprzedziłam o wyjeździe z wyprzedzeniem?
Jadzia miała wszystko: informację, czas na zmianę planów, możliwość dostosowania się. A brak funduszy na hotel? To już jej problem, nie mój obowiązek.
I wiecie, co zrozumiałam po tej historii? Czasem choćby najbliżsi nie szanują twoich granic. Oczekują, iż zawsze poświęcisz się dla ich wygody. A jeżeli nie – stajesz się „zdrajcą”.
Nie, już dziękuję. Nie będę się przepraszać za to, iż wybrałam siebie. Przed nikim.
A wy jak myślicie – miałam rację?