Niezachwiana miłość

newskey24.com 23 godzin temu

Wieś Sosnowka, ukryta pośród bezkresnych pól i brzozowych zagajników w lubelskim, oddychała ciszą. Wieczorny wiatr szeptał w liściach, a latarnie słabo oświetlały wąskie uliczki. Kasia, ściskając w dłoniach torebkę, podchodziła do kawiarni, gdzie miał odbywać się jej wieczór urodzinowy. Zamiast radosnych głosów usłyszała jednak zdradziecki szept, od którego serce ścięło się w lodowaty skurcz.

— Olej te urodziny — przeciągał leniwie Artur, nachylając się do ucha Łucji, najlepszej przyjaciółki Kasi. — Chodź do mnie. Kasia i tak wróci dopiero nad ranem. Jego głos ociekał pewnością siebie.

— No tak, jasne — odparła Łucja z lekkim sarkazmem. — A co, jak wróci wcześniej? Mam wyskakiwać przez okno?

— Po co przez okno? — Artur objął ją w pasie, a w jego tonie brzmiała butna pewność. — jeżeli powiesz „tak”, wyrzucę Kasię. Nie ma dla niej miejsca w moim życiu.

Kasia zastygła jak rażona piorunem. Znała Łucję — ta nigdy nie stroniła od przelotnych romansów. Ale Artur… Trzy lata byli razem. Trzy lata czekała, aż założy jej pierścionek na palec. Mieszkali w jego nowym mieszkaniu, kupionym na kredyt. Remont, rachunki, długi — wszystko spadło na jej barki. Uważała to za stan przejściowy, wierzyła, iż Urząd Stanu Cywilnego to tylko formalność. Teraz jednak opadła jej zasłona z oczu. Była dla niego tylko wygodną towarzyszką, przepustką przez finansową przepaść. Rodziny nigdy by nie stworzyli.

Pół roku temu zmarła jej matka. Wtedy Artur zaskoczył ją swoim chłodem. Nie pojechał na pogrzeb, nie pomógł w organizacji, tylko rzucił obojętnie:

— Sprzedaj coś tam. Wiesz, mam kredyt, remont. Może rodzina pożyczy. Jak sprzedasz dom, spłacisz długi.

„Spłacisz” — to słowo ciąło jak nóż. Ale Kasia wtedy go usprawiedliwiła: zmęczony, przejęzyczył się. Podobała się jej jego mroczna, milcząca natura. „Prawdziwy mężczyzna wszystko trzyma w sobie — nie zdradzi” — przechwalała się przed koleżankami. Łucja śmiała się razem z nimi, ukrywając własne plany. Teraz prawda wyszła na jaw, a Kasia, dusząc się z bólu, zaczęła desperacko machać na przejeżdżające taksówki. Auto zatrzymało się, wślizgnęła się do środka, zatrzaskując drzwi.

— Szybciej, szybciej! — krzyknęła do kierowcy, jakby uciekała przed pościgiem.

Zanim samochód ruszył, telefon rozbłysnął połączeniem od Artura.

— Gdzie jesteś? Stoję tu jak idiota, wszyscy pytają o ciebie! Co się stało? — jego głos był pełen fałszywego niepokoju.

Kasia wyłączyła telefon i w gniewie cisnęła nim w okno. Łzy polały się strumieniem, szlochała jak dziecko, któremu odebrano wszystko. Samochód pędził, a ona, tonąc w rozpaczy, nagle zdała sobie sprawę, iż nie podała adresu.

— Dokąd jedziemy? — zapytała, a jej głos drżał.

— Do domu — spokojnie odparł kierowca.

Kasia rozejrzała się: auto mknęło ciemną polną drogą, z dala od miasta.

— Do domu? Jakiego domu? — serce zabiło jej mocniej ze strachu.

— Mam ci podać adres? — w głosie kierowcy zabrzmiała szydercza, groźna nuta.

— Zatrzymaj się! Natychmiast! — krzyknęła Kasia, zalewając ją panika.

— Na środku pola? — zaśmiał się kierowca. — I co tu będziesz robić?

— Zadzwonię na policję! — wykrztusiła, ale w tej samej chwili uświadomiła sobie, iż telefonu już nie ma. Opowiedziała temu obcemu wszystko: o zdradzie, o swoim bólu. Wiedział, iż nikt po nią nie przyjdzie. Wystarczy porzucić ją w lesie — i po sprawie.

Kasia sięgnęła do drzwi, próbując otworzyć je w biegu, ale w ciemności palce nie trafiały na klamkę. Pochłonęła ją beznadziejność. „Niech się dzieje, co chce — pomyślała. — Zabije mnie, i nie będzie już bólu”. Łzy płynęły cicho, bezsilnie.

Samochód gwałtownie zahamował. Kierowca w milczeniu otworzył jej drzwi.

— Wysiadaj.

— Nie wysiądę! — Nagle w Kasi obudziła się żarliwa chęć życia. Nie podda się bez walki.

— Nie bądź głupia, Kasia — głos kierowca zmiękł. — Jesteśmy na miejscu.

Podniosła oczy i oniemiała. Przed nią stał Maksym, jej kolega z klasy. Ten sam, który po szkole wyjechał, zrobił karierę gdzieś w dużym mieście.

— Maksym? — wyszeptała, nie wierząc własnym oczom.

— A kogo się spodziewałaś? — Uśmiechnął się znajomym, ciepłym uśmiechem.

— Ty jesteś taksówkarzem? — spytała niedowierzająco.

Maksym roześmiał się:

— Jaki taksówkarz? Po prostu zobaczyłem, jak machasz, jakbyś chciała rzucić się pod koła.

— A ja… — Kasia zawahała się, czując się głupio.

— Wiem wszystko — Maksym objął ją za ramiona. — Pożyteczna przejażdżka. Nigdy nie byłaś tak szczera.

Kasia się zaśmiała, łzy wyschły, a w sercu zrobiło się lżej. Stała przed swoim domem w Sosnowce, a świat przestał się walić.

— To przez ciebie wróciłem — cicho powiedział Maksym, splatając jej dłonie ze swoimi. — Jak dobrze, iż nie wyszłaś za mąż.

Idź do oryginalnego materiału